Skocz do zawartości
Nerwica.com

luna_b

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez luna_b

  1. chyba masz rację. Nawet sama porównuję się do aktorki, jak zaczynam nową relację.. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i to granie specjalnie mi nie przeszkadzało, zwykle robiłam to rzadko poza tym mam chyba jakiś pociąg do bycia aktorką, w dzieciństwie często udawałam przed lustrem itp. Tylko ostatnio zaczyna mi się mieszać, sama nie wiem co udaje. Podam przykład, który mnie totalnie zmartwił i zdołował - byłam na cmentarzu, sama, nikt na mnie nie patrzył, modliłam się i jednocześnie zastanawiałam, czy robię to na prawdę, czy pod publikę.. To było takie.. smutne. Czytałam trochę ten temat "aktorstwo", z jednej strony to mam, z drugiej, w relacjach długotrwałych jestem z reguły totalną nonkonformistką. Mówię swoje zdanie, często sprzeczam się z ludźmi, jak się z nimi nie zgadzam, tyram ich jak mnie wkurzą. Czasem nawet jakbym specjalnie chciała żeby mnie nie lubili. U mnie to chyba kwestia wczesnego dzieciństwa. Podobno byłam bardzo żywym, śmiałym, itp. dzieckiem, potem coś się zjebało, przestałam się prawie w ogóle odzywać, moje zachowanie obróciło się o 180 stopni, dopiero niedawno zaczęłam wychodzić z mojego drugiego ja. Ale chyba nie pamiętam już jaka na prawdę jestem..
  2. moje życie towarzyskie też jest do dupy, ale nie dla tego, że nie umiem nawiązywać kontaktów, tylko raczej dla tego, że nie chcę, albo nawet nie umiem ich utrzymywać , podobno olewam ludzi, umiem gadać z obcymi - nie umiem z tymi których znam. Gdy poznaję grupę ludzi chętnie mnie oni słuchają, zwracają na mnie uwagę, rozmawiają ze mną, o wile bardziej niż z innymi obcymi. Tak samo jest jak poznaję jakiegoś pojedynczego człowieka. Często wśród obcych jestem tą tak jakby najważniejszą, zwłaszcza gdy jest to grupa ludzi, która wcześniej też się nie znała. Potem wszystko się pierdoli. Gdybym drugi raz spotkała tych samych ludzi byłoby zupełnie inaczej - o wiele gorzej. Nie wiem dlaczego tak jest. Jak kogoś poznaje chyba mnie on ciekawi, angażuje się w rozmowę jaką prowadzę . Podobno wydaję się wtedy być bardzo otwarta, chociaż prawda jest taka, że moja otwartość jest raczej pozorna. Jestem wesoła i miła. Tracący sens życia idź gdzieś, gdzie nikogo nie znasz, jeżeli masz możliwość wypij jakieś driny i spróbuj na początku chociażby udawać wesołego faceta. Po prostu do kogoś podejdź zacznij mówić, że jesteś tu nowy, że jesteś tu pierwszy raz ( w zależności od tego, gdzie będziesz), powiedz, że miała przyjść twoja koleżanka, ale wredna - się rozchorowała i cię wystawiła, powiedz, że czujesz się przez to trochę głupio, spytaj, czy ta druga osoba długo tu chodzi itp, itd, w środku rozmowy się przedstaw, coś w stylu " a tak w ogóle, to Marcin jestem.". I jak nie jesteś pewny siebie, to udawaj, że jesteś. Tam nikt cię nie zna, nikt nie pomyśli, że nie jesteś sobą. A idź gdziekolwiek. Przynajmniej spróbuj.
  3. też nie wiem co ze mną jest.. Jestem nastolatką, chodzę do szkoły, mam z nią jakiś tam problem, bo totalnie nie chce i nie widzę sensu chodzenia do niej, chociaż jakoś jeszcze się zmuszam, chyba głównie nie chce zawieść rodziców ( poza tym nie odrabiam zadań domowych, nie uczę się - chociaż to, może bardziej wynikać z przyzwyczajenia - w podstawówce nie musiałam się uczyć, bez tego byłam uważana za najlepszą w szkole, w gimnazjum też nie musiałam, teraz też nie mimo tego jestem wcale nie najgorsza w b. dobrej szkole i dla tego to mi tak nie przeszkadza i nikt tego nie zauważa. na lekcjach z reguły siedzę i nic nie robię, ew. staram się jak najładniej pisać w zeszycie i sprawić żeby był on naprawdę b. ładny, albo gapię się w okno). Rówieśnicy raczej mnie lubią, chociaż coraz bardziej się od nich izoluje, mam wrażenie, że praktycznie wszyscy są tacy sami, nie zależy mi na jakichś długotrwałych kontaktach, czuję się wyobcowana. Z nawiązywaniem nowych znajomości nie mam w ogóle problemu ( wiem, że zabrzmi to "skromnie" - robię to lepiej niż przeciętny człowiek), często wśród nowych ludzi ( jeżeli znajomość jest krótsza niż parę godzin) jestem taką jakby liderką(?), jeżeli znajomość ma się przedłużyć - wycofuję się, przestaje umieć z nimi tak dobrze rozmawiać, często ich unikam. Poza tym nienawidzę swojego życia. Ciągle myślę o pogrążaniu się w stanie wegetatywnym, mam na niego totalną ochotę, ciągle wyobrażam sobie, że w nim jestem. Nie chce mi się wstawać, wychodzić z łóżka. Często po powrocie ze szkoły kładę się spać. Mam uczucie za dużej ilości krwi. Musze się wtedy b. powstrzymywać, żeby się nie ciąć ani nie wbijać czegoś w żyłę (nie robię tego żeby inni, głównie rodzina, nie myśleli, że coś ze mną nie tak), zamiast tego wyobrażam sobie, że to robię.Praktycznie codziennie myślę o samobójstwie. Ciągle postanawiam, że od jutra zaczynam nowe życie, że od jutra coś zrobię. Mam podwyższony puls, ostatnio mam bóle w klatce. Jestem totalnie leniwa. Mam napady zazdrości, to jest zazdrość absolutna, zwykle o wygląd, trwająca parę dni, przez nią nic mi się nie chce, wydaje mi się, że nie jestem nic warta, rezygnuje z moich wcześniejszych planów itp, chociaż mój wygląd jest raczej ok. Czasem mam trochę w drugą stronę, ale to raczej b.b. rzadko. Mam zmiany nastrojów. Przechodzę ze skrajności w skrajność. Na imprezach często czuję potrzebę zaszycia się gdzieś z dala od ludzi. Z reguł nie pokazuję emocji. Nie chce by ktokolwiek zobaczył w jakim głębokim smutku jestem, ale ostatnio czuję, że potrzebuję pomocy, nigdy nie lubiłam jak ktoś widział, że płaczę, itp.. Czasem lubię ranić ludzi, kłócić się z nimi. W stosunku do mojej rodziny jestem tak jakby przeempatyczna - nie wiem jak to inaczej nazwać, odczuwam np głęboki smutek, na pewno większy niż odczuwa dana osoba, z powodu, że np moja mama może się czuć jakośtam. Czuje się jak niepasujący element, czuję się totalnie zagubiona, wyobcowana. Podobno kiedyś byłam bardzo żywym, fajnym i śmiałym dzieckiem, potem coś się zjebałao. Teraz jestem zupełnie przymulona.
×