Witam Szanownych użytkowników...
Bez wzbędnych wstępnych formalności chciałabym przejść do rzeczy...
Po 27 latach życia dotrło w końcu do mnie, że jestem chora i problem tkwi we mnie, a nie w ludziach mnie otaczających. Po części jest to kwestia mojego nietuzinkowego charakteru, ale większą winę za mój obecny stan ponosi silna nerwica lekowa i w konsekwencji depresja (sama sobie postawiłam takie diagnozy ) która tylko od czasu do czasu była łagodzona farmakologidznie. Nigdy nie byłam u psychologa ani też nikt nigdy nie powiedział mi co mi dokładnie dolega. Trzy razy w życiu brałam leki przeciwdepresyjne po wizycie u psychiatry i wtedy mój stan się poprawiał.
Nie wiem od czego mam zacząć w opisie siebie samej, może prościej będzie gdy wymienie cechy swojej osobowości od myśliników:
-jestem osobą bardzo słabą psychicznie, byle błachostka jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi i doprowadzić do łez
-bardzo szybko się wzruszam
-często odczówam "sciskanie" w okolicy serca, ostatnio nawet po razy pierwszy pojawiło się uczucie duszności w klatce piersiowej, które po uspokojeniu się minęło
-zmiany nastrojów, ze skrajności w skrajność, potrafię się śmiać i za chwilę pod wypływem jakiejś totalnej głupoty którą mój mózg sobie "przetłumaczy" na swój własny sposób staje się totalnie zdołowana
-największym moim problemem wydaje się jest sposób w jaki interpretuje fakty. Wszystko rozumiem tak jak chcę to zrozumieć i ciężko mi jest później wybić to z głowy
-w związku z powyższym interpretacje są zawsze pesymistycznie, zawsze we wszystkich doszukuję się drugiego dna i myślę o tym co najgorsze
-borykam się z natrętnymi myślami, pesymistycznymi myślami, układam w głowie negatywne scenariusze
-czerpię przyjemnośc ze społczucia inny osób, uwielbiam gdy ktoś mnie żałuje i się nade mną użala
-użalanie się nad samą sobą jest czymś bardzo częstym u mnie
-jestem chorobliwie zazdrosna i przez zazdrość zniszczyłam wiele moich związków, nie potrafię nad tym zapanować, chociaż bardzo chce, po prostu rozsadza mnie od wewnątrz
-nie potrafię zaufać mojemu facetowi, wciąż chciałabym go kontrolować i chciałabym aby spędzał ze mną każdą wolną chwilę
-naturalnie nie robię tego teraz zauczona doświadczeniem, męczę się w środku i jestem z tego powodu nieszcześliwa
-jako dziecko i nastolatka wiecznie się na wszystkich obrażałam
-denerwuje się gdy coś nie idzie po mojej myśli
-potrafie w ułamku sekundy zagotować się w środku i nie raz wybuchąć, potem przepraszam osoby które w ten sposób potraktowałam i jest mi okropnie wstyd
-niezwykle szybko się denerwuje
-mam wrażenie, że wszystkie uczucia jakie przeżywam, przeżywam z niezwykła siłą
-często nie mogę w nocy spać, denerwuje się czasem nawet nie wiem czym i boli mnie brzuch
-mam duże skłonności do wyolbrzymiania rzeczy z pozoru nieistotnych i robienia wielkiego problemu z niczego
-tak naprawdę w życiu nie mam dużych problemów, nie stała się żadna tragedia, a ja się zachowuje/czuje jak cierpiętnica narodowa
-pesymistyczne myślenie mnie powoli zabija, czuję, że robię sama sobie wielką krzywdę i na własne życzenie jestem nieszczęśliwa, ale nie potrafię z tym walczyć
-brakuje mi kontaktu z pozytywnymi ludźmi, gdy ktoś okarze mi odrobinę zainteresowania moje samopoczucie polepsza się
-staram się usówać z głowy negatywne myśli, które stale mnie "nakręcają", niestety ciężko jest mi nad tym zapanować
-nie potrafię cieszyć się tym co mam, gdyż wciąż myślę o tym że to stracę, że to przeminie, często użalanie się nad sobą sprawia mi przyjemność
-czuje się bezwartościowym człowiekiem chociaż jestem osobą towarzyską i lubianą, ostatnio zamykam się w sobie i tracę kontakt z bliskimi
-czuję, że moje życie nie ma sensu, czuję się samotna
-czuję, że niszcze mój związek przez ciągłe myśli i obawy, że mój facet mnie zostawi
-każde jego słowo analizuję dogłębnie i doszukuję się ukrytych negatywnych znaczeń
-pochodze z dobrze sytuowanej rodziny, skończyłam studia wyższe
-te same symptomy posiada moja matka która jest na skraju wyczerpania nerowego, nigdy się nie leczyła i nie zamierza tego robić/nie mieszkam z rodzicami
-cierpię na wrzod, astme, alergię
-podczas gorszych miesięcy potrafiłam dużo tracić na wadze
Mam dosyć takiego życia, chcę być szczęśliwym, opanowanym człowiekiem, nie mogę już wytrzymać sama ze sobą.
Jestem z Wrocławia.
Za kilka dni idę do psychiatry, nie wiem od czego zacząć, nie wiem co mam mu powiedzieć. Wiem tylko tyle, że zanim skończę pierwsze zdanie rozpłaczę się i będzie mi wstyd.
Chciałabym chodzić na jakieś terapie, walczyć ze źródłem problemu, a faramkoterapię stosować tylko jako metodę uzupełniającą.
Wiem, że ludzie piszący na tym forum borykają się z "prawdziwymi" problemami, jednak mnie moje z pozoru "niepozorne" przerastają...
Dziękuję za uwagę