Skocz do zawartości
Nerwica.com

beleco

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez beleco

  1. Co do psychologa to możesz spróbować wybrać się samej (ja na przykład dostałam skierowanie od lekarza rodzinnego, nie trzeba iść koniecznie do psychiatry). Po drugie mój ojciec też się czepiał, że jestem odludkiem, że nie mam chłopaka i takie tam (mimo że nie mam skłonności homoseksualnych), są po prostu ludzie, którzy i tak znajdą powód, żeby się czepiać. Rozumiem, że kochasz swoją Mamę, ale nie można całe życie robić coś dla innych w momencie gdy sprawia to cierpienie, bo gdy tej osoby zabraknie to pozostanie pustka i złość (wiem to po sobie). Jeżeli nie da się inaczej to spróbuj choćby unikać tego tematu, nie reagować na komentarze, bo z tego co mówisz tłumaczenia nie przynoszą skutku (to jedyne co w tym momencie mi przychodzi do głowy). Oczywiście najlepiej byłoby się usamodzielnić. Nie chodzi o to by w tym momencie spakować walizki, wyjść z domu i niech się dzieje co chce, jakoś to będzie. U mnie w kamienicy wynajem kawalerki kosztuje (25m kwadratowych) 1000 zł bez innych opłat, ja za własnościowe mieszkanie (kawalerkę) plus opłaty płacę ok 600zł. Różnica jest spora, a jeszcze pozostaje jedzenie i inne nie zapowiedziane wydatki. Jednak mieszkają u mnie w kamienicy studenci którzy wynajmują w 3 taką kawalerkę, wtedy koszt się chociaż trochę obniża. Mogłabyś spróbować wynająć z kimś pokój (oczywiście jeśli masz z kim, a nie szukać na siłę). Jeśli jednak dasz radę zostać w domu to dobrym pomysłem jest znalezienie pracy na weekendy chociażby i odkładanie tych pieniędzy (np. na swoim konto w banku). I jak skończysz szkołę to będzie to już jakaś rezerwa finansowa dla Ciebie. To wszystko co na razie wymyśliłam.
  2. Armagedon. Jest mi smutno. Jest mi źle. Doszłam do wniosku, że: po pierwsze nigdy nie jest tak źle by nie mogło być gorzej po drugie lepiej już nie będzie po trzecie jak mam już jaką stabilizację to i tak coś się zepsuje. Sytuacja życiowa mi się skomplikowała, jakbym wcześniej nie miał wystarczająco skomplikowanej. Mogą mnie wywalić ze studiów, bo moja uczelnia zmienia zasady w trakcie gry. Mogę zostać bez rety, a co za tym, bez środków do życia. Moje poczucie własnej wartości jest zerowe, albo jeszcze gorzej. Muszę szybko wymyślić sposób, jak się z tego wyplątać, a pomysłów brak. Idę główkować dalej.
  3. Co się zmieniło przez ten czas? A jak zwykle dostaje piaskiem po oczach. Próbowałam przyłożyć się do sesji. Wyszło tak sobie. Na dodatek jak nazłość prowadzący chcą jak najwięcej zrobić teraz. Co oznacza, że jeżeli chcę coś zostawić na wrzesień to zostaje albo ostatni termin, albo w ogóle żaden termin. A teraz po prostu nie mam siły. Jestem wyczerpana. Żeby było ciekawiej i jeszcze bardziej pod górę to Mama ma nawrót, nie może spać, Albo się śmieje, albo płacze, albo jest poddenerwowana. Próbuje namówić Ją żebyśmy poszli do lekarza. Nie chce. A ja boję się zostawiać Mamę na dłużej samą. Nie mogę się uczyć, trudno mi się skupić. Mowy nie ma abym teraz zajęła się sobą. Dlaczego jak się wali to się wali wszystko naraz?
  4. Na początek chcę wszystkich powitać. Jak widać data kiedy się zarejestrowałam, a data mojego pierwszego postu różni się. Ogólnie to dumna jestem z siebie, że w ogóle tu coś piszę po zarejestrowaniu (a nie krótko mówiąc: nie uciekłam z tego forum). Mam 22 lata. W domu był obecny alkohol (co mi przeszkadzało). Ojciec może nie był alkoholikiem, w potocznym tego słowa znaczeniu. Pił czasem 2-3 razy w tygodniu, czasem 1 na dwa tygodnie (zawsze się upijał do nieprzytomności, czasem wszczynał awantury, czasem szedł spać. Nigdy nie wiadomo co Mu strzeli do głowy). Później z biegiem lat pił częściej ćwiartki, piwa etc. ale był bardzo irytujący, ponieważ nasz rodzina mieszka w kawalerce nie było jak, zejść z drogi. Na razie nie chcę dokładniej tego opisywać. Kiedy byłam młodsza częściej się denerwowałam nie zaprzeczę, potrafiłam krzyczeć, kłócić się, przeklinać. Irytowało mnie to porostu. Z drugiej strony Tato jak Mama trafiała do szpitala to potrafił nie pić, dbał o to by Mamie było dobrze w szpitalu, jeździł do szpitala.Tylko nie wiem czy dlatego, że bał się tego, że nie będzie miał kto ugotować, uprać czy dlatego, że naprawdę się martwił. Wydawał się szczery. Mama trafiała do szpitala to z powodu serca (swoją drogą to jak sobie przypomnę to zawszę któreś z rodziców lądowało w szpitalu co kilka lat). A później gdzieś w gimnazjum dowiedziałam się, że Mama jest od jakiś 28 lat chora psychicznie (wtedy trafiła do szpitala, potem z tego samego powodu jeszcze kilka razy była w szpitalu), ale Mama zawsze się leczyła, przyjmowała lekarstwa innymi słowy chcę się leczyć. Na dodatek Ojciec był trochę z jednej strony despotyczną osobą bo nie wiem jak to inaczej nazwać. Tu chodzi o to, że gdy składałam papiery do liceum to po prostu, bez mojej wiedzy mimo, że się dostałam do tego wybranego liceum wyciągną z niego papiery. Na początku nie przyznał się do tego. Mówił, że się nie dostałam itp. (i chyba wolałabym, żeby to była prawda). Potem w przy okazji jakiejś sprzeczki to wyszło na jaw, potem Mama to potwierdziła (ale chyba na dal w to nie dowierzam). Jako małe dziecko byłam wesołym, energicznym dzieckiem. Potem gdzieś tak koło 3 klasy podstawówki ta energiczność zaczęła ulatywać. Później zaczął pojawiać się smutek, następnie przygnębienie, coraz większe kłopoty z koncentracją, zapamiętywaniem. I mino, że wcześniej nie miałam problemów z nauką to teraz mam i to spore. No właśnie studia. Nie lubię ich. To nie był mój wybór. Jak łatwo się domyśleć Tato je wybrał. W pierwszej rekrutacji nie dostałam się na studia. To oczywiście w drugiej (tam gdzie były wolne miejsca), kazał wpisać taki, a nie inny kierunek. Łatwo powiedzieć nie zgodzić się, ale wtedy naprawdę źle się czułam: miałam problemy z podejmowaniem decyzji i nadal je mam, byłam przygnębiona itp. Ojciec wychodził z założenia, że MUSZĘ skończyć studia (obojętnie jakie byle by był mgr / inż etc.). Te studia męczyły mnie od początku. Kiedy chodzę na zajęcia, to po nich czuję się jak jakaś idiotka, nic z nich nie wynoszę, nic nie rozumiem. Obecnie jestem na III roku. Teoretycznie za pół roku skończyłabym je (inż), ale nie wiem czy dam radę. DO magistra nikt mnie nie zmusi. A na pewno nie Ojciec, bo pół roku temu umarł i zostawił mnie z tym bajzlem (nie chcę wchodzić na razie w szczegóły). I tu się zaczyna się problem. Miotam się.Sesja w pełni, a ja nie mam siły się uczyć. Mam problemy z zaliczeniami, egzaminami. Staram się znaleźć jakieś wyjście. Myślałam by rzucić studia i wybrać szkołę policealną, która choć trochę będzie mnie interesować, ale boję się, że nie podołam, że braknie mi sił. Myślałam by wsiąść dziekankę. Martwię się o Mamę by się nie rozchorowała z powrotem. Martwię się o pieniądze (na razie ma rentę bo studiuję). Myślałam o pracy, ale boję się, że się do niczego nie nadaję. Po prostu boję się oceny, krytyki, tego, że nie zostanę zaakceptowana, że sobie nie poradzę, że kogoś zawiodę itp. Żeby nie był o że nic nie robię z tą sytuacją. A w szczególności z moim samopoczuciem (objawami, które wcześniej opisałam). Ponieważ ostatnio zmieniłam lekarza rodzinnego i trafiłam na przystępnego lekarza, powiedziałam mu o moich problemach z pamięciom, zmęczeniem, brakiem koncentracji. Po zrobieniu podstawowych badań, domyślił się, że to raczej problemy z psychiką i dał mi skierowanie do psychologa. Więc jak mam okazję to już chcę to wykorzystać, tylko nie wiem gdzie w Krakowie mogę znaleźć dobrego psychologa. Ogólnie jestem otwarta na rady. Przepraszam, że tle tego wyszło. I że wyszło to trochę chaotycznie. Jak to ktoś przeczyta to byłbym wdzięczna. Za błędy gramatyczne, ortograficzne i inne z góry przepraszam. Jestem zdziwiona, że w ogóle udało mi się opisać swoją sytuację.
×