Kochani...
natrafiłam na to forum dziś i uwaznie poczytałam o czym piszecie...
Mam nadzieję, że może wśród Was poczuję się lepiej, dotrę do głebi własnych uczuć, a raczej przyczyn trudności z ich nazywaniem...Chciałabym podzielić się z Wami moją historią...Liczę na Wasze rady i komentarze.
Mam 30 lat. Wychowałam się w rodzinie alkoholowej. Kiedy moi rodzice sie rozwodzili zdawało mi się to spełnieniem marzen. miałam dość ojca, dość strachu, dość kłótni i awantur, w których brałam czynny udział. Ale kiedy go już nie było, bakowało mi go bardzo- do dziś próbuję wyprostować nasze relacje...
Od 3 lat jestem mężatką. Z moim mężem jestem jednak od 12 lat. Początki naszego związku były burzliwe w najlepszym rozumieniu tego słowa. Miłość na zabój, wzajemna wyłączność, wręcz uzależnienie... Po 3 latach oczywiście e emocje opadły, ale nadal bardzo dobrze nam się układało...aż do pewnej rozmowy. Gawędząc z koleżanką usłyszałam od niej, że ona nie tęskni już za swoim partenerem, nie ma już porywów serca i ze postanowiła zakończyć związek bo miłość dobiegła kresu...Po tej rozmowie się rozchorowałam...Wpadłam w depresję, trafiłam do lekarza. pomyślałam:"Boże przecież ja też nie mam w sobie tego co kiedyś, ja go chyba nie kocham". Nie mogłam się z tym pogodzić, nie mieściło mi się to w głowie...Po wielkich burzach, pół rocznym rozstaniu podjęliśmy jednak walkę o nasz związek. I choc jest między nami świetnie, ja nadal mam rozterki uczuciowe...
Dziwne jest dla mnie to wszystko. Troszczę sie o niego, lubię o niego dbać, lubie sprawiac mu radośc, nadal jest dla mnie atrakcyjny jako mężczyzna, lubię spędzać z nim czas i czuję sie przy nim bezpiecznie. Ma swoje wady, ale je akceptuję. Każdą sprzeczkę przeżywam, przy każdej większej kłótni (jest ich niewiele) nie mam zadnych wątpliwości ze chce z nim być... a jednak czegos mi brak. To coś sprawia, ze czuję lęk, czuje sie nie w porządku wobec niego. Ja swoją miłość do męża wyrażam przez czyny...Jak spojrzę na siebie z boku, to moje zachowanie jest ewidentną postawą kochającą... A jednak ja tę miłość chciałabym czuć!!! Tak po prostu sercem- nie tylko wiedzieć że jest bo wynika tak z mojego zachowania. Rozmawiałam kiedyś z kims na ten temat i uzyskałam odpowiedz, ze wynika to u mnie z obrazu miłości romantycznej- zarliwej i pełenej uniesień. Chcę byc szczęsliwa. Chcę czuć całą sobą, a nie potrafię. Pół roku temu straciłam dziecko. Kiedy byłam w ciązy i czułam ze będziemy rodziną w pełnym znaczeniu tego słowa...czułam tę miłość do niego każdą komórką mojego ciała... Chciałabym odnaleźć w sobie zdolność do CZUCIA...choć zgadzam się z poglądem że MIŁOŚĆ nie jest uczuciem, a raczej POSTAWĄ... Gubię się we własnych myślach. Jedno wiem- zalezy mi na mężu. Nie chcę zepsuć naszych relacji...a takie myślenie staje sie coraz bardziej męczące...
Przepraszam za tak długi post...mam nadzieje ze nie zanudziłam. Pozdrawiam Was wszystkich i zyczę dużo pozytywnych emocji i uczuć w Waszym życiu.