Skocz do zawartości
Nerwica.com

zalękniona82

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia zalękniona82

  1. dziękuję za odpowiedz:) Nad terapią dla DDA już myślałam... Ja wiem, ze moje małżeństwo tak powinno wygladać. Nie mam na co narzekać- mąż mnie kocha, troszczymy się o siebie, rozmawiamy, jesteśmy wobec siebie czuli...A jednak ja wciąż nie jestem pewna ze to z mojej strony miłość...Nie wiem, moze to nie o to idzie ze nie czuje..tyle ze nie potrafie nazwac tego po imieniu. Bo jesli ta moja troska i dbanie o małżeństwo nie jest MIŁOŚCIĄ to niby czym jest? Wiem jedno- kiedy zdarzy nam się pokłócić- jestem pewna całą sobą ze CHCĘ z nim być- nie MUSZE...nie NIE POTRAFIE odejśc- tylko CHCE z nim być... Tylko dlaczego nie czuje, dlaczego wciąz mi brak? Kiedy znów dopadają mnie wątpliwości bardzosie denerwuje, mam gonitwe mysli, wszystko interpretuje na niekorzyść tego związku, we wszystkim widze swoje NIEKOCHANIE. Skąd to się bierze???
  2. Kochani... natrafiłam na to forum dziś i uwaznie poczytałam o czym piszecie... Mam nadzieję, że może wśród Was poczuję się lepiej, dotrę do głebi własnych uczuć, a raczej przyczyn trudności z ich nazywaniem...Chciałabym podzielić się z Wami moją historią...Liczę na Wasze rady i komentarze. Mam 30 lat. Wychowałam się w rodzinie alkoholowej. Kiedy moi rodzice sie rozwodzili zdawało mi się to spełnieniem marzen. miałam dość ojca, dość strachu, dość kłótni i awantur, w których brałam czynny udział. Ale kiedy go już nie było, bakowało mi go bardzo- do dziś próbuję wyprostować nasze relacje... Od 3 lat jestem mężatką. Z moim mężem jestem jednak od 12 lat. Początki naszego związku były burzliwe w najlepszym rozumieniu tego słowa. Miłość na zabój, wzajemna wyłączność, wręcz uzależnienie... Po 3 latach oczywiście e emocje opadły, ale nadal bardzo dobrze nam się układało...aż do pewnej rozmowy. Gawędząc z koleżanką usłyszałam od niej, że ona nie tęskni już za swoim partenerem, nie ma już porywów serca i ze postanowiła zakończyć związek bo miłość dobiegła kresu...Po tej rozmowie się rozchorowałam...Wpadłam w depresję, trafiłam do lekarza. pomyślałam:"Boże przecież ja też nie mam w sobie tego co kiedyś, ja go chyba nie kocham". Nie mogłam się z tym pogodzić, nie mieściło mi się to w głowie...Po wielkich burzach, pół rocznym rozstaniu podjęliśmy jednak walkę o nasz związek. I choc jest między nami świetnie, ja nadal mam rozterki uczuciowe... Dziwne jest dla mnie to wszystko. Troszczę sie o niego, lubię o niego dbać, lubie sprawiac mu radośc, nadal jest dla mnie atrakcyjny jako mężczyzna, lubię spędzać z nim czas i czuję sie przy nim bezpiecznie. Ma swoje wady, ale je akceptuję. Każdą sprzeczkę przeżywam, przy każdej większej kłótni (jest ich niewiele) nie mam zadnych wątpliwości ze chce z nim być... a jednak czegos mi brak. To coś sprawia, ze czuję lęk, czuje sie nie w porządku wobec niego. Ja swoją miłość do męża wyrażam przez czyny...Jak spojrzę na siebie z boku, to moje zachowanie jest ewidentną postawą kochającą... A jednak ja tę miłość chciałabym czuć!!! Tak po prostu sercem- nie tylko wiedzieć że jest bo wynika tak z mojego zachowania. Rozmawiałam kiedyś z kims na ten temat i uzyskałam odpowiedz, ze wynika to u mnie z obrazu miłości romantycznej- zarliwej i pełenej uniesień. Chcę byc szczęsliwa. Chcę czuć całą sobą, a nie potrafię. Pół roku temu straciłam dziecko. Kiedy byłam w ciązy i czułam ze będziemy rodziną w pełnym znaczeniu tego słowa...czułam tę miłość do niego każdą komórką mojego ciała... Chciałabym odnaleźć w sobie zdolność do CZUCIA...choć zgadzam się z poglądem że MIŁOŚĆ nie jest uczuciem, a raczej POSTAWĄ... Gubię się we własnych myślach. Jedno wiem- zalezy mi na mężu. Nie chcę zepsuć naszych relacji...a takie myślenie staje sie coraz bardziej męczące... Przepraszam za tak długi post...mam nadzieje ze nie zanudziłam. Pozdrawiam Was wszystkich i zyczę dużo pozytywnych emocji i uczuć w Waszym życiu.
×