Skocz do zawartości
Nerwica.com

onegdaj

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez onegdaj

  1. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Jak widac nie ja jeden mam podobne spojrzenie na zycie, bo gdybym tylko to ja byl taki, to faktycznie mozna, by domniemac, ze cos ze mna nie tak, ale skoro na samym forum jest ich kilka, to juz robi sie zagadka, gdzie tu choroba, a gdzie jednolity poglad na zycie; tym bardziej, ze nie wypowiadaja sie tu ludzie o rozwichrzonych emocjach gdakajacych o tym, jakie to zycie jest okrutne, a po prostu odwazni ludzie, ktorzy mowia wprost, ze zycie ich przeroslo.
  2. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Monika1974, Ty sie nie obraz i nie pomysl, ze sie wymadrzam, ale akurat sfere emocjonalna i zdolnosc analizy psychologicznej to ja mam doskonale opanowana. Wiem, ze myslisz sobie, ze jestem kolejnym sfrustrowanym facetem, ktoremu zlamano serce lub wyrzucono z pracy, wiec stwierdza, ze zycie nie ma sensu, ale mylisz sie, to nie jestem ja. Znakomicie znam siebie i psycholog nie powie mi nic nowego. Ja wiem, ze podwaliny pod moja slaba osobowosc polozone byly w dziecinstwie; wiem, ze duze znaczenie miala przegrana bojka z kolega na oczach wszystkich, co pozniej mnie nieco zamknelo w sobie; wiem, ze duzy wplyw na to, ze taki jestem maja moi rodzice, ktorzy nie dosc duzo milosci im zapewnili, bo woleli zrekompensowac to trzymaniem mnie pod kloszem; wiem tez, ze moja wrazliwosc uksztaltowaly widziane w dziecinstwie lzy i rozpacz ludzi dookola; wiem, ze mam cos z werterrowskiego "bolu istnienia". Ja to i inne rzeczy wiem. Mam wewnetrzne konflikty ? No byc moze, ale kto ich nie ma ? To sa rzeczy, z ktorymi kazdy na codzien zyje, wiec nie doszukujmy sie mojego stanu w takich pie.rdolach. Co do tego, ze nie zawsze taki bylem, to powiem tak, ze to, co czuje, to nie jest cos, co powstalo w mojej glowie tydzien temu. To ciagnie sie juz od wielu lat, z tym, ze kiedys bylem niedojrzaly emocjonalnie i nie umialem sobie radzic ze soba, a wiec zamykalem sie w sobie, plakalem nocami, wpadalem w depresje... Dzis czuje to samo, co kiedys, ale umiem to lepiej kontrolowac. Jednak to nie zmienia niczego, bo moje niedojrzale mysli o samobojstwie jedynie sie przeistoczyly w cos o twardszej i pewniejszej konstrukcji. Przeciez bedac nastolatkiem probowalem popelnic samobojstwo juz. Wiec jak widac nie wzielo to sie ledwie wczoraj. Zrozum, ze nie kazda osoba, ktora chce umrzec musi miec jakis problem psychiczny. Bo tak wszystkim wmowiono; ze ten, co sie zabija, ten ma cos z glowa. A moze jednak sa ludzie, ktorzy po prostu poznali zycie na tyle dobrze, by stwierdzic, ze im sie nie podoba ? Czy zycie musi byc dla wszystkich ? Teoria ewolucji wciaz sie dzieje na naszych oczach i ludzie o slabej konstrukcji po prostu odpadaja, by nie przekazywac trefnych genow dalszym pokoleniom. Wlasnie taki ja jestem. Ten dzisiejszy swiat jest oparty na takich zasadach, ktore faworyzuja cwaniakow, glupkow, pieknisiow, twardzieli, ludzi bez kregoslupa moralnego, ludzi ze ulomnym sumieniem, szpetna dusza i kulawym sercem. Ja wiec nie pasuje do tego. Nie jestem twardy; na zasadzie, ze mozna mna gardzic, poniewierac, upokarzac w pracy i w zyciu codziennym i tak przez cale zycie tylko podziwiac jak to obcy ludzie zdobywaja szczescie, obce dla mnie, a pomimo tego sie usmiechac i uprawiac swoja skromna dzialke. Ja taki nie jestem, owszem: mam slaba psychike i tego juz nie zmienie, bo juz jestem uksztaltowanym czlowiekiem. Nie mam zadnych uzytecznych cech, ktore bylyby mi pomocne w dzisiejszych realich. Jedyna pozytywna cecha, jaka posiadam jest wrazliwosc, ale to jest bardziej dzis przeszkoda. Dlatego wole sam siebie wyeliminowac z tej gry, ktora mnie nie bawi. Lubomir slusznie zauwaza, ze dla wielu kolejne porazki to tylko budulec do tego, by jeszcze bardziej zahartowac charakter. Ja z miekszej gliny zostalem ulepiony i u mnie to dziala odwrotnie. Ale juz taki jestem i sie nie zmienie. Nie bede umial zyc, wiedzac, ze moje zycie jest syfiaste. Wole juz teraz wiec zrobic, co nalezy, zanim zdaze sie ozenic i byc moze wtedy rozczarowac wieksza liczbe osob. PS. Ja w ciagu swojego zycia mialem kontakt z wieloma osobami majacymi depresje i inne natectwa, i ktorzy mieli za soba lub dopiero planowali proby samobojcze. Wydaje mi sie, ze nawet dwom osobom pomoglem. Chodzi mi o to, ze ja wiem jak to dziala, wiem, co myslisz, ze teraz siedzi w mojej glowie i wiem, ze nie masz racji.
  3. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Monika1974, Trzeba sobie radzic, mowisz. Ja juz probowalem i wciaz i wciaz... Mam dosc zycia jako pole bitwy, gdzie wciaz trzeba walczyc o przetrwanie. A widocznie nie mam charakteru, by byc twardszym i wiecznie zakasac rekawy. Juz taki jestem - z jednej strony mam w sobie duzo ambicji i uporu, by nie zadowalac sie byle czym, a z drugiej strony jestem swiadom, ze sam nigdy siebie nie zadowole. Coraz bardziej czuje sie bezradny, patrzac jak zycie przechodzi obok mnie bez mojego udzialu. Co do ksiazek, to akurat z nimi nie mam problemu, bo mam swoich ulubionych autorow i zawsze znajdzie sie jakas pozycja, ktorej nie przerobilem. Cwiczenia - to tez przerabialem. Przez niespelna rok chodzilem na silownie i nie powiem, nawet to mi pomagalo. Dzis mnie stac na karnet, bo to bylo dosc droga silownia, a i poza tym, to tez bezcelowe, bo to tylko rozwiazanie dorazne - pozwala na moment skupic sie na czyms innym - jest to jakby ibuprom, ktory na moment usniezy bol zeba, ale na dluzsza mete wiadomo, ze bez dentysy sie nie obedzie. Do psychologa nie pojde. Oni sa przygotowani na schematyczny objaw depresji, czy innych dolegliwosci psychicznych, a ja wbrew pozorom nie mam depresji. Depresja wystepuje na tle emocjonalnym. Moje przemyslenia sa z kolei wynikiem chlodnego podejscia do sprawy, odrzucajac emocje i wlasne frustracje na bok. Bo tak - ja nie lacze obecnych frustracji, czy tych z przeszlosci w mysl o braku sensu. Jedynie meczy mnie swiadomosc, ze to sie juz nie zmieni; ze przegralem najlepsze momenty mojego zycia i ponad to nic dobrego juz nie bedzie. To jest racjonalne podejscie do rzeczy, bez grama emocji. A poza tym ja znam siebie lepiej, niz ktokolwiek inny. Sam dla siebie jestem psychologiem, bo umiem byc wzgledem siebie obiektywny i samokrytyczny. Mam 24 lata, pracuje w fabryce. Marzenie kiedys mialem, by napisac ksiazke i zostac znanym pisarzem. Ale coz: nikt nie powiedzial, ze marzenia maja sie spelnic, wrecz przeciwnie - marzenia powinny pozostac wiecznie w szufladzie pod kategoria "niespelnione". Na koniec powiem, ze doceniam Twoje i innych staranie, ale pierwotnie nie dlatego tu napisalem. Chcialem widocznie rozmowy, bo inaczej wkolo musialbym sie meczyc z moimi myslami. Takze milo mi z wami dyskutowac, ale badzcie przygotowani, ze i tak nie zmienicie nic.
  4. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Ale ja juz robilem to, co mi radzisz, to znaczy czekalem juz, dawalem sobie czas. I tak to ciagne od ilus lat i wciaz dochodza mi kolejne problemy. O ile kiedys szkola zajmowala troche moje mysli, to teraz nie mam nic, co mogloby nakierowac mnie na inny tor myslenia. Czuje sie juz po prostu zmeczony, kompletnie wypruty z checi zycia; zycie jest mi teraz bardziej jak kula u nogi, niz jakis dar. A wiem, ze zycie powinno sie traktowac jako ogromna szanse od Boga i chcialbym tak, bo wiem, ze zycie moze byc wspaniale i tym bardziej jestem wsciekly, ze nie moge sie tym cieszyc. Bo tak, jak mowisz: ja widze w tej chwili same szare barwy. Za oknem szary budynek, w pracy szare twarze, noca smutek i przygnebienie w poczuciu kolejnego zmarnowanego dnia... Dookola dawni znajomi, niby to glupsi, ale jakos wiedzie im sie lepiej, bo albo koncza studia, albo maja wygodna posadke, albo sa zawodowymi fotografami, albo odnosza sukcesy w zyciu prywatnym. W kazdym badz razie maja powody do szczescia, a ja nic nie mam. Kiedys w jakiejs ksiazce znalazlem slowa mowiace, ze warunkiem szczescia jest regularne wymienianie wspomnien na coraz to nowsze. A ja ostatnie szczesliwe wspomnienie mam z okresu, kiedy mialem z 10 lat. Gdybym po drodze znalazl choc jeden znak, jedna namiastke nadziei, ze Bog sie nie pomylil zsylajac mnie na ziemie akurat w tym czasie i w tym miejscu, to moze, by mi to starczylo na jakis czas, ale tak to nie mam nic. Wciaz ide przez zycie z pustymi rekami, kierujac sie slepa wiara, ze "jakos to bedzie". Ale w koncu musi przyjsc dzien, kiedy poklady wiary sie skoncza. Czemu utozsamiam sie z menelem ? A nie wiem, tak mi sie skojarzaylo. W sumie jest to mozliwe, bo kazdy bedac mlodym oczekiwal chyba czegos od zycia. A jednak skads ci menele i bezdomni sie biora i tak. Problemem moim jest brak zaradnosci zyciowej, wiec mysle, ze jest duzo prawdopodobne, ze przy moim zanikajacym zapale do pracy, za jakis czas bede prosil meneli o zrobienie mi miejsca na przystanku. Czy przerazaja mnie mysli o nicosci ? Jezeli tyle tego jest po smierci, to coz, i tak kazdy sie z tym spotka. Ja nad tym sie zastanawialem, troche poczytalem no i to nie jest cos pewnego, ale mam przeczucie, ze zycie to jest taka wedrowka dusz. Nie wiem na jakiej zasadzie to dziala, ale mysle, ze reinkarnacja istnieje. A jesli nie, jesli trafie do piekla, no to trudno. Chociaz zagram z Bogiem w otwarte karty i zobacze co on ma.
  5. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Cierpienie, cierpieniu nie rowne jest. Można stosowac rozne hierarchnie bolu, ale i tak to nie istotne, bo każdy ma swoja wlasna tolerancje. Dla mnie bolem jest moje ponizenie; to, ze samym moim zyciem, sam sobie odbieram godnosc i szacunek do siebie. I to jest dla mnie upokorzenie, bo nie mam moznosci, by urzeczywistnic swoich pragnien; baa, nawet nie umiem dorownac przecietnosci. I moje frustracje wlasnie takie sa: chciałbym duzo, nie mogę nic, bo ograniczaja mnie ramy mojego wlasnego zycia. Byc moze jestem zarozumialy i glupio ubzduralem sobie, ze zycie moze mi dac tyle, co mi obiecaly marzenia, ale jednak nie potrafie wyzbyc sie uczucia pustki i absolutnego braku sensu, a bez tego ani rusz do przodu z zyciem. Zmieniajac sens rozwazan Iwana Karamazowa z dziela Dostojewskiego; mowie, ze pragne teraz tylko zwrocic bilet wejsciowy Bogu. Dal mi go w swej lasce i zapytal o recenzje pod koniec. Lecz ja nie wytrzymalem do konca seansu – ze tak powiem w duchu tej metafory. Seans mi się nie podoba, bo już w polowie widze, ze to strata czasu. Nie lubie robic nic na sile – jeśli film mi się nie podoba, to wylaczam go; jeśli ksiazka mnie nie zaciekawi, to tez odkladam ja. I tak jest z zyciem, które mnie nie cieszy, a wizja zycia bez szczescia w srodku jest bezsensowna. Zreszta nie tylko ja tak mam; przegladajac wiele for internetowych, czy komentarzy pod artykulami, sam zauwazam, ze istnieje masa ludzi, którzy urodzili się i od samego poczatku sa na tyle ciekawi, ze zadaja pytania o sens. To jest typowo ludzkie. Zartuje się, ze tym czlowiek rozni się od naszych przodkow, neandertalczykow, ze nie tylko jest swiadom swego istnienia, ale i jest w stanie zadac pytanie dlaczego istnieje. Ja wciąż zadaje sobie takie filozoficzne pytania, robie tez bilans wlasnego dotychczasowego zycia i na chlodno oceniam widoki na przyszlosci i rachunek wciąż mi się nie zgadza. Caly czas bilans jest ujemny. Jak widac mój problem jest dosc oryginalny, bo dla wiekszosci, którzy krzycza, ze nie widza swiatla w tunelu, w gruncie rzeczy zadowali napotkana milosc, nowy kolega, nowa praca, nowa nadzieja. U mnie, żeby cos w moim mysleniu choc odrobine drgnelo, musialby caly mój swiat się zatrzasnac. Choc w gruncie rzeczy musialbym się po prostu od nowa urodzic; w innym miejscu i w innym czasie i od nowa umeblowac moje zycie, bo tutaj – mowiac kolokwialnie – mam już pozamiatane.
  6. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Wiem i dlatego ja mam zawsze taka wewnetrzna blokade przed zwierzaniem sie, bo wiem, ze nie ma takiej osoby, ktora by to zrozumiala, i ktora w ogole zyczylaby sobie takich zwierzen. Kazdy powtarza, ze mozesz na mnie liczyc, ale to tylko tak na pokaz, bo nikomu nie jest na reke wziecie odpowiedzialnosci za czyjes problemy. Wiesz, gdybym ja mial sie otworzyc tutaj i opisac moje prawdziwe problemy; czyli cos, co lezy glebiej pod tym brakiem sensu zycia, to bym musial napisac conajmniej trzy razy tyle, co tu napisalem. Historia moich ostatnich dziesieciu lat jest nieciekawa - wierz mi na slowo. Ale nie bede o tym rozmawial, bo nie o to mi chodzi. Prawda jest taka, ze ja sie nie przejmuje tym jak do tej pory los mnie potraktowal; umiem miec dystans do swoich spraw i nie lamie sie jakimis napotkanymi przeszkodami. Zlamac mnie moze tylko to, co jest przede mna. A przed soba nic nie widze i to mnie tylko dobija. Inna sprawa, ze kazda osoba na moim miejscu juz teraz by nie zyla; gdybys znal moja przeszlosc tez bys zaczal z szacunkiem do mnie podchodzic. Ale pewnie - latwiej z gory zalozyc, ze mnie w tylku sie poprzewracalo od dobrobytu, bo tak z reguly sie mysli o ludziach, ktorzy stracili sens zycia.
  7. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Racje masz. Ja generalnie sam nie lubie takiego niby to realistycznego, acz w glebi pesymistycznego podejscia do zycia, bo umiem docenic zycie; wiem, ze gdyby cos inaczej sie potoczylo; ze gdybym byl troche inny, to umialbym sie cieszyc tym, co mam, ale niestety wiem za wiele i wybiegajac myslami w przyszlosc nie widze podstaw do bycia szczesliwym. A zyc dla samej zasady, by zyc cos mi sie nie widzi. Wiem jedno: ze na pewno nie dozyje starosci w tym stanie. Monika, byc moze tak. W koncu nie bez powodu wybralem forum psychologiczne. Jak juz mowilem: ja w ogole nie mam z kim porozmawiac o glupotach, a co dopiero takich powaznych sprawach, wiec nawet jesli to do niczego nie prowadzi, to i tak milo mi bedzie z kims pogadac o tym, bo tlumienie wszystkiego w sobie nie idzie mi dobrze.
  8. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Swiat jest mi obcy. To jest umiem dostrzegac jego walory i cieszy mnie oko, gdy widze uroki tego swiata; zycie ludzi szczesliwych, zyjacych w harmonii z pieknem przyrody. Ale to mnie tylko doluje, bo wiem, ze to szczescie jest dla mnie niedostepne. Wielu psychologow powiedzialoby, ze to depresja; ze napompuja mi umysl jakimis utartymi sloganami; zatruja go także pigulami i zycie znow nabierze barw. Ale to nie o to chodzi. Bo co wtedy będzie ? Będę wtedy sztucznym tworem, który stracil samoswiadomosc i naturalnosc myslenia. Tacy ludzie będą mi kazac zyc, bo tak sa nauczeni mowic; bo zyc trzeba. Ale dlaczego trzeba ? Czy zycie czlowieka, który stracil sens ma jakas racje bytu ? Po co go trzymac na sile tutaj, skoro w caloksztalcie ludzkosci, zycie pojedynczego czlowieka, to tylko ulamek sekundy ? Po co trzymac kogos na sile, żeby dozyl w cierpieniach tego, co może nastapic szybciej ? Czy trzeba koniecznie zyc dla zasady, by po prostu zyc ? Gdzie tu sens, gdzie tu logika ? Ci o landrynkowym podejsciu do zycia; ci. Którzy nie brudza glowy glebszymi myslami, czym jest nasze zycie, czym jest ten swiat, w którym zyjemy; powiedza, ze warto zyc, bo rano wstaje nowa nadzieja, ze wszystko może się zmienic, ze trzeba wierzyc w marzenia, ze cale zycie przed toba i takie pierdoly. Czasem chodzac ulica, obserwuje ludzi; typowego menela, ktory zasnal na przystanku i zastanawiam sie, po co w ogole zyje taki czlowiek ? Przeciez on zyje tylko, by przetrwac do nastepnego dnia i nadzieja, ze moze zarobi na nastepna flaszke. I potem zastanawiam sie nad wlasnym zyciem i mysla, ze niewiele sie roznie od niego. Jedynie co mnie od niego wyroznia, to moment zycia. On byc moze bedac w moim wieku rowniez mial wieksze plany, oczekiwal sporo od zycia jak ja. Ale pewnie przyszedl dzien, kiedy swiadomosc o nieurzeczywistnieniu jego ambicji pociagnela go na dno; kiedy przstal sie starac i mysle, ze za te 20-30 lat tez bede taki. Gdy uleci ze mnie ostatnia nadzieja, uwidcznia sie przegrane ambicje, to przestane sie starac, by trzymac w jako takich ryzach moje zycie. Ja juz teraz ledwie znajduje sily, by rano wstac; umyc sie, ubrac... A co dopiero za 20 lat. Przeczytalem tyle ksiazek; tyle filmow obejrzalem, ze sam sobie napompowalem ten balon pelen marzen i nadziei i teraz trudno jest mi sie zadowolic nawet ta przecietnoscia; czyli wygodna posadka za 2000 zl, a co dopiero takim upadkiem, ktory aktualnie przerabiam; tyle, ze w poczatkowej jego fazie. Ja wiem, ze ja tu nie pasuje; ze urodzilem sie w zlym momencie i pewnie w zlym miejscu. Tutaj w tym swiecie nie moge zupelnie byc soba; wszystko, co dobre we mnie tkwi w mojej nadmiernej wrazliwosci i nie mam zadnych innych pozytywnych wlasciwosci, a dzisiaj wrazliwosc to bardziej przeszkoda, niz zaleta. Chodzac do pracy - do marnej pracy, ja caly czas sie doluje. Wciaz z bolem przyjmuje te smutne spojrzenia ludzi, ktorzy rowniez zmarnowali swoje zycia; albo tych pustych pyszalkow, ktorzy mysla, ze cos osiagneli, bo sa kierownikami i zarabiaja te 2 tys zlotych. I ja musze w stosunku do takich ludzi byc pokorny i sie sluchac; gdy codzien mam ochote wygarnac im wszystkim ich wlasna glupote. Ci wszyscy ludzie tak sie przejmuja tym, co robia; nie dostrzegajac, ze w skali ludzkosci, to nie ma zadnego znaczenia, bo bez nich zycie dalej by sie toczylo; tyle, ze ich zastapilby ktos inny. A oni traktuja ta prace, jakby cale zycie od tego zalezalo. Wkurza i doluje mnie nawet to, co jest ponad tym, czyli ten kult pieniadza; te wszechobecne reklamy, ktore najchetnie wsadziliby nam do tylka, gdyby mogli; wszechogarniajaca paranoja, ze trzeba odniesc sukces; wkolo przemijajace sie slowo "biznes". To jest takie mi obce, ze czuje sie wyrwany z innej epoki, a musze tu istniec i dostosowywac sie. Kiedys jeszcze umialem przyozdobywac sie w rozne maski i udawac osobe rownie skretyniala, co reszta; kiedy udawalem, ze nawet imprezy lubie, ale w pewnym momencie cos we mnie peklo i odsunalem sie od wszystkich wsrod ktorych nie umialem byc soba. A dzis poniekad place za to kare, bo czuje sie samotny. Tak mi mijaja dni, gdzie rzadko kiedy mam okazje do dluzszej wymiany zdan z kimkolwiek. Nie mowiac oczywiscie o milosci, czy raczej jej braku, co tez mi doskwiera coraz bardziej. Ja nie mialbym jakichs wiekszych problemow ze znalezieniem sobie kogos, ale ja nie umie byc z kimkolwiek. Wlepilem sobie do glowy, ze albo bede z kims, z kim istnialoby jakies pokrewienstwo duszy, albo nie ma sensu cokolwiek zaczynac. Poza tym mam takie wymagania, ze sama wrazliwoscia u dziewczyny nie umiem sie zadowolic, bo to moja wada; choc sam nie lubie jak ludzi sie ocenia po wygladzie, to jednak sam pragne miec dziewczyne o subtelnym pieknie. Wiec poniekad jestem hipokryta. Ech, codzien do tego znosze te upokarzajace spojrzenia matki i jej wzdychanie, ktore mowi mi bardziej dosadnie niz jakiekolwiek slowa, ze sie mnie wstydzi, bo mysli, ze juz przegralem zycie. I w sumie ma racje. Liczyla, ze ukoncze studia i w tym celu mi bardzo pomogla finansowo, a ja zawiodlem ja. Dzis nie uwazam porzucenie studiow za blad, ale bledem bylo samo tam pojscie. Nie wiedzialem jeszcze wtedy czego szukam, wiec trafilem tam, by dac sobie czas do namyslu. Nie myslalem jeszcze, ze to, czego szukam nie ma zwiazku ze szkola. Mam duze wymagania co do zycia. Gdy patrze na typowe szczesliwe zycie przecietnego czlowieka - jego sen o samospelnieniu, to tez mi sie to wydaje malo zadowalajace. Nie widzi mi sie zycie, w ktorym trzeba ciagle harowac, by potem dostac skrawek zludnego szczescia. Chcialbym czegos wiecej. Marzylo mi sie zostac pisarzem, bo lubie pisac opowiadania i zyc tak, by to nie czas mnie kontrolowal, a zebym ja panowal nad moim czasem. Ale to wszystko nierealistyczne jest, a nawet jesli, to tez watpie, by mnie uszczesliwilo. Bo po prostu nie umiem byc szczesliwym. Znam siebie na wylot i nie potrzebuje psychologa, by mi uswiadomil cokolwiek i czasem mysle, ze moje zycie to tylko walka o przetrwanie; byle tylko dotrwac do jutra, a potem poki jeszcze slonce swieci, cieszyc sie chwila, bo gdy noc zajdzie, to znow dopada mnie uczucie, ze zmarnowalem kolejny dzien. Ta cala gorycz zbiera sie we mnie kazdego wieczoru i zatruwa mi serce. Nie pociagne tak dlugo, dlatego nie ukrywam, ze powaznie mysle o smierci. Pisze to bardziej, by sie wyzalic, niz zeby otrzymac jakas pomoc od Was. Byc moze nawet ten temat nie wprowadza nic nowego albo zostal zalozony w zlym miejscu - a zatem z gory przepraszam i prosze o zamkniecie tematu. Wiem, ze to jest forum psychologiczne, a wiec bedziecie chcieli mnie zmotywowac do udania sie do psychologa, ale wierzcie mi na slowo, ze to nie ma sensu. Jak juz wspomnialem - ja idealnie znam siebie i wiem co mi dolega. Moje poczucie o bezsensownosci zycia nie jest wynikiem chwilowej frustracji, czy niemoznosci zrealizowania wlasnych celow, a czyms gleboko i wielokrtonie przemyslanym i czyms, co ma podstawy racjonalne i obiektywne. Nie oceniajcie wiec prosze mnie tylko dlatego, ze z innej gliny was ulepiono.
×