Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gosiakowata

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Gosiakowata

  1. Dzisiaj jest dzień bezsilności, mam wrażenie że jutro to już chyba nawet nie będę miała siły na odpalenie komputera albo umycie zębów. Sesja się zbliża na uczelni, termin oddania pracy licencjackiej minął, a ja utknęłam w dupie. Chyba pisać mi się też nie chce
  2. Gosiakowata

    Cześć

    Dziękuję za słowa otuchy, mam nadzieję, że rzeczywiście to w końcu ja wezmę tego byka za rogi i przestanę być brana przez niego. U mnie do tej pory stwierdzono depresję sezonową, ale lekarz ''zmienił zdanie'' po nawrocie choroby, który wystąpił w środku lata. Boje się trochę pierwszej wizyty u nowego psychologa w czwartek, w sumie sama już nie wiem czy to strach czy nie mam już po prostu siły "pocić" swoją historię u kolejnego lekarza.
  3. Gosiakowata

    Cześć

    Ja byłam zwykle u kobiet, raz byłam u faceta, który zapowiadał się rewelacyjnie, ale nagle jego gabinet zniknął a kontaktu z Nim też nie było. Ale ewidentnie lepiej dogaduję się z młodszymi, jedna starsza kobita odesłała mnie do domu z 10 mg fluoksetyny z podejściem pt. jo, jo, gadaj zdrów, weź to i nie marudź. oO
  4. Gosiakowata

    Cześć

    Witam wszystkich serdecznie. Jestem Gośka, mam 21 lat. Krótko spróbuję opisać co mnie boli i co jest nie tak.. Pierwsze czasy kiedy wylałam kupę łez to była już podstawówka - zawsze byłam trochę okrągłą osobą i dokuczano mi z tego powodu. Rodzicom nigdy o tym nie mówiłam, zresztą długo tak było, nigdy nie mówiłam o tym co mnie boli. Ale przeżyłam jakoś podstawówkę, potem przyszło gimnazjum, w którym było lepiej, zaczęłam się dogadać z rówieśnikami, jednak wtedy zaczęłam odczuwać jakąś pustkę w środku. Pewnie był to okres dojrzewania i tak dalej, niestety wtedy dopadły mnie problemy z nerwami. Często odczuwałam kłucie w klatce piersiowej, krzyczałam (ale zawsze w poduszkę żeby nikt nie słyszał), rzucałam przedmiotami. Czym to było spowodowane? Nie mam pojęcia. Mama dawała mi wtedy jakieś tabletki ziołowe i bywało raz lepiej, raz gorzej. Zrzucałam moje problemy na dojrzewanie. Potem przyszło liceum - pierwsza niespełniona miłość, płaczliwość, uczucie beznadziejności, strach przed maturą, przyszłością (pomimo tego że pomimo problemów prywatnych z nauką radziłam sobie bardzo dobrze). Najgorszy był brak akceptacji, patrzyłam w lustro i płakałam. Schudłam 15 kg, wydawało mi się że będzie super, ale nadal miałam wrażenie, że do mojego serducha ktoś doczepił gigantyczny ciężar. Studia - pierwszy rok, z dala od domu, co weekend wracałam do domu, a jeżeli nie to imprezowałam, piłam do nieprzytomności, dzięki imprezowemu trybu życia czułam się duszą towarzystwa, lubiana. Do tej pory w sumie mam przypiętą wśród znajomych łatkę wiecznie uśmiechniętej, wesołej dziewczyny. Olałam studia i stało się - wywalili mnie z uniwersytetu, musiałam przenieść się na prywatna uczelnię, na beznadziejną anglistykę. Wtedy moje poczucie wartości spadło chyba już poniżej zera, czułam się jak, za przeproszeniem, gówno, inaczej tego ująć nie umiem. Ciągły płacz, na dodatek nie dogadywałam się z współlokatorem, który często odnosił się do mnie jak do debila. Wszystko zaczęło się pogłębiać - bezsenność, a dzień nadmierna senność, tycie i chudnięcie na zmianę, unikałam wychodzenia z domu, siedziałam tylko przed komputerem, oglądałam debilne seriale i paliłam papierosy jak smok. Na uczelni niewiele do roboty, ponieważ jak już pisałam uczelnia była słaba i bez większych problemów skończyłam pierwszy rok. Próbowałam przenieść się na uniwersytet, udało się. Jednak mój stan psychiczny był coraz gorszy. Doszło do tego że płakałam w tramwaju, autobusie, na przerwach w łazience na uczelni. Przed ludźmi nadal udawałam że wszystko jest w porządku, ciągle chodziłam z uśmiechem przyklejonym do gęby, do dzisiaj tak jest. Rzygam tym już, chcę się zamknąć w domu, położyć do łóżka, nie udawać niczego przed nikim i tylko leżeć. Nie mam siły się myć, jedyne co mnie jakoś utrzymuje przy normalnym funkcjonowaniu to mój narzeczony, ale jak tylko wyjeżdża na chwilę, wracam pod kołdrę, walę głową w poduszkę z bezradności i płaczę. Nie wiem dlaczego tak jest. Byłam u 4 psychiatrów, jednego psychologa. W zeszłym tygodniu nareszcie trafiłam na konkretną Panią doktor, która odesłała mnie na psychoterapię do nowego psychologa. Niechętnie wybrałam się do nowego lekarza, ponieważ ostatni z którym miałam przyjemność zraził mnie swoim podejściem, zarzucał że moi rodzice nie interesują się mną i nie dbają o moje zdrowie, ponieważ powiedziałam jej że nie stać mnie na dwie wizyty w tygodniu, każda po 80 zł. Sama nie wiem czy oczekuję czegokolwiek od nowego psychologa, czy rozmowa z drugim człowiekiem potrafi zmienić moje podejście? Powiem tylko jeszcze że od roku biorę Seroxat 40 mg oraz w okresach strasznych wahań nastroju jedną tabletkę Depakine Chrono 500 na noc. Przepraszam za trochę chaotycznego posta, ale ciężko zebrać to wszystko w kupę. Mam nadzieję, że to forum pozwoli mi się chociaż oswoić z moim problemem.
×