Witam wszystkich!
W moim życiu niestety nie potrafiłam dokonać właściwego wyboru... Tak łątwo podjąć błędną decyzję i ocknąć się gdy jest już za późno.
Moje życie w pewien sposób skończyło się dwa miesiące temu, gdy mój kolega/ przyjaciel... nie wiem jak nazwać nasze relacje...popełnił samobójstwo.
Nasze relacje na pół roku przed tym tragicznym wydarzeniem, mimo, że trwały raptem kilka miesięcy, były bardzo silne, bliskie i bardzo emocjonalne. JEDYNE. Niestety zdałam sobie sprawe jak bardzo mi na Nim zależało zbyt późno bo po Jego śmierci., bo byłam zajęta pracą, awansem , brakiem czasu nad głębszym wniknięciem w swoją duszę. Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że wychodze za mąż a dopiero teraz, (mimo tego, że się domyślałam) gdy Jego nie ma dowiedziałam się od Jego bliskich jak bardzo mnie kochał...
Wszystko jest tak skomlikowane... Mimo, że byliśmy dla siebie tak bliscy to nie potrafiliśmy nazywać rzeczy po imieniu. ON dlatego, że nie chciał mi się wpieprzać w życie i dał mi wybór...
JA bo sama mam ze sobą problemy i dopiero TERAZ w rozmowie z koleżanką, nieświadomie powiedziałam, że czegoś, zrozumienia, brakuje mi w moim przyszłym mężu. A tego mi nie brakowało gdy byłam z NIM. A czemu w wakacje tego nie widziałam??? Bo cieszyłam się zaręczynami??? Chyba nie bo On też słyszał, jak mówiłam, że w zasadzie się nie wyszalałam w swoim życiu, że nic tylko praca i obowiązki... Bo szukałam szczęścia dookoła a nie widziałam go pod nosem???
I to nie tak, że On popełnił samobójstwo z mojego powodu... To był niestety ten typ który nie potrafił sprostać własnym ambicjom. Starał się znaleźć schronienie w swoich celach, zmieniająć prace, miejsce zamieszkania itp. Ale jestem również świadoma, że szukał we mnie tego spokoju którego tak bardzo potrzebował. I mówił mi, choć nie wprost, że czuje się samotny, że jak wyjedzie to nikt nie będzie za nim tęsknił, prócz matki. A gdy wymieniałam mu po kolei bliskich i znajomych on mówił, że to nie taka tęsknota o którą mu chodzi...
Teraz wiem, że nie chodziło o jego wyjazd, ale śmierć...
I wiem, że tak bardzo chciał założyc rodzinę ale mówił mi, że tak trudno znaleźć normalną dziewczynę... A teraz dowiaduję się, że mówił, że mogłabym to być tylko ja i żadna inna. Wiem, że nie sądził że się o tym dowiem bo nie miałam kontaktu z jego rodziną. Dowiedziałam się o tym przypadkowo. A ja swoją lekkomyślnością szansę mu dawałam a za chwilę odbierałam...
A jak nam się kontakt urwał? pół roku temu gdy wyjechał. Spotkalam kogoś z przeszłości w pracy, kto nagle stał się dla mnie mega atrakcyjny i bezczelnie, egoistycznie mu o tym mówiłam... raniłam. I chyba to go przerosło, bo pierwszy raz przyparł mnie do muru pytając o co mi chodzi... Wtedy przestraszyłam się i powiedziałam, ze gdybym wiedziała to byłabym szczęśliwa. i On powiedział mi wtedy ZE TEŻ MAM PROBLEM. I to pawda...
I wtedy poczułam, że nie jestem mu obojętna... Podświadomie poczułam, że nie moge go obarczać moimi rozterkami i że ranie mojego nażeczonego i podczas naszej ostatniej rozmowy telefoniczej powiedziałam, że musze zająć się przygotowaniem do ślubu i wszystko muszę sobie odpuścić. A ON powtórzył za mną kilka razy, że trzeba sobie odpuścić... i odpuścił...
Ale wcale nie chciałam żebyśmy sobie, odpuszczali, ale wydawało mi się że nie ma innego rozwiązania...
Szkoda tylko że to wszystko zaczynam rozumieć w momencie gdy już nic nie moge zmienić... Gdy jego do życia już nie przywróce. Moje łzy już na nic się nie zdają... I jestem w takiej pustce.
I szkoda, że nigdy mu nie powiedziałam ile dla mnie znaczył…
ON NIE ŻYJE, A JA ŻYJĘ NIE ŻYJĄC.