Skocz do zawartości
Nerwica.com

beztwarzy

Użytkownik
  • Postów

    53
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez beztwarzy

  1. Jeśli to tak, to mój problem jest poważny, bo ja potrafię siedzieć na imprezie, gdzie jest piętnaście osób i wszyscy palą zioło, a ja tylko piję. Ale z sobą samym sobie poradzić nie potrafię. Rzecz w tym, że przed ćpaniem potrafiłem czuć się szczęśliwy, a teraz już nie i wiem, że po takim czasie, poczuł się chociaż przez chwilę szczęśliwy. Wiadomo wciągnę się z powrotem, ale nie ćpając nie jestem sobą tylko posągiem jakiejś nieistnej już dla mnie idei. Laima, czym zastąpiłaś dragi? Wiem, że się nie da, ale musiałaś mnie coś zamiast nich.
  2. Witam. Od ponad czternastu miesięcy nie ćpam. Wcześniej brałem ekstazę, amfetaminę, metamfetaminę i paliłem marihuanę. W sumie trwało to pięć lat. Ale świat bez dragów po prostu mnie męczy. Dla mnie rzucenie narkotyków było heroicznym wyzwaniem, ale nie wyszedłem np. z heroiny, żeby ludzi mówili mi WOW i po prostu mają to gdzieś, a ktoś, kto wyszedł z dragów wie, że trzeba mieć coś, co w chociaż w najmniejszym stopniu zastąpi to, co się wtedy czuło. Ja takiego czegoś nie mam i nawet nie potrafię dostrzec. Moja psychika z czasem jest w coraz lepszym stanie - wiem, bo rok temu odzyskałem uczucia, których nie miałem poprzednie trzy. Ale nawet z nimi życie mnie nie fascynuje. Świat, o który tak długo walczyłem okazał się pusty i nudny. Czternaście miesięcy... Ile mam czekać? Moja krew już dwa razy się oczyściła nawet marihuany, a nic się nie zmienia. Potrzebuję czegoś, co mnie ruszy w środku, bo nie wierzę, że urodziłem się psychopatą. Cierpienie innych ludzie mnie nie rusza, w ogóle oni są mi obojętni, ale tak nie powinno być. Nawet, kiedy miałem prawie śmiertelny wypadek - siedziałem we własnej krwi, której nie potrafiłem zatamować, bo moja czaszka była w kawałkach, niczego nie czułem... Zacząłem pić, bo po kilkudniowym ciągu mieszania alkoholi w końcu ma się w głowie taką pustkę, że jest przyjemne, ale alkohol przestał działać, jak powinien - teraz piję go tylko po to, żeby tłumić myśli, których jest za dużo. Straciłem pracę, bo mam krwiaka w kolanie, po tym jak ostatnio mi odwaliło, bo czułem zazdrość o dziewczynę, której nie kocham, bo miłości czuć nie potrafię i teraz siedzę i praktycznie nie mam czasu na trzeźwe myślenie. Wcześniej żyłem nadzieją, że będę pisarzem. Napisałem książkę, ale ludzie mają ją w dupie, zresztą z defektem uczuć nie da się przekazać tego, co się chcę, więc to też odpadło. Za dwa tygodnie jadę do Holandii zarobić na studia, ale nie wiem, czy wrócę, nie wiem, czy dam radę dostrzec coś, co jest warte tego czekania, Bóg wie, ile go jeszcze zostało... Czekam na odpowiedzi, jestem otwarty na krytykę i gotowy do dyskusji.
  3. Jak znowu będziesz potrzebowała pomocy, to napisz, możemy pogadać. Nie rozumiem tego "czegoś innego"?
  4. Ja mam podobnie – potrafię sobie wszystko wmówić, nigdy nie wiedziałem co mi jest, bo zawsze miałem objawy chorób, które wzajemnie się wykluczają. Dlatego jestem przeciwnikiem diagnozowania, bo psychika każdego człowieka jest inna, fakt, że ktoś widzi postacie których nie ma, nie koniecznie ma schizofrenię, ktoś kto nie umie się zwlec z łóżka nie musi mieć depresji, a ktoś kto na przemian jest szczęśliwy i nieszczęśliwy nie musi posiadać choroby afektywnej. Na tym zakończę moją myśl, bo burzy ona koncepcję psychiatrii. Lęk jest naturalny, kiedy nie znasz jego powodu, jest on zbyt głęboko, by go dostrzec, najczęściej bierze się on z tłumionego urazu z dzieciństwa. Mi np wmawiano poczucie winy i kiedy wracam do swojego rodzinnego domu czuję strach, że wszyscy przeze mnie umrą, zawsze ten sam. Kiedy się boję nie potrafię uwierzyć w to, że to tylko moja własna sugestia, ale z przyzwyczajenia wiem, że muszę go przeczekać, potem on mija i wtedy wiem, że to tylko strach. Myślenie o strachu będzie go potęgować. Ktoś musi wiedzieć, że boisz się i powtarzać ci, że nie ma czego się bać. Bo samej siebie nie posłuchasz, kiedy się boisz. Nie masz kogoś, komu ufasz na tyle, by mu to powiedzieć, porozmawiać, żeby sobie samej uświadamiać, że ten strach jest bezpodstawny?
  5. Witam. Ja też mieszkam w Opolu. Mam 22 lata, uczę się, ale studiami bym tego nie nazwał. Nie mam zdiagnozowanej żadnej choroby, bo nikt mnie nigdy nie badał i być może nie mam tu nic do gadania na tym forum, ale polanaaa proszę cię nie bierz leków. Oni cię zbadają i wystawią diagnozę, która na 90% będzie nietrafna, ale ty potrzebujesz pomocy i dlatego zaakceptujesz to, co oni ci powiedzą. Twoja psychika dostosuje się tego i będziesz myślała, że jesteś chora na jakieś "słownikowe hasło", ale to tylko pogorszy sprawę. Leki mogą pomagać, ale niedługo, bo żaden środek nie będzie akceptowany przez twój organizm w nieskończoność. Te twoje lęki to jakieś psychozy, wywołane z jakiegoś powodu, który musisz odnaleźć, żeby naprawić to, co nie działa jak powinno. Ktoś cię musi wysłuchać, lepiej niech najpierw to nie będzie psycholog, ani psychiatra, bo to może być droga bez odwrotu. To twoje życie, któregoś dnia zrozumiesz, że lęk to tylko lęk, nie obiecuję, że odejdzie, ale w końcu przestaniesz się go bać. Tłumiony lekami będzie wracał bez końca i się potęgował. Nie ma w twoim umyśle takiego procesu, który by nie działał z określonego powodu, bo nie jesteśmy świrami. Jesteśmy tylko o wiele bardziej wrażliwi na wszystko niż inni. Nie zniszcz swojego życia, jak tysiące ludzi, którzy codziennie budzą się, ich ciało nie może się podnieść, a mózg myśleć i nie są w stanie pójść do sklepu, bo boją się wyjść, albo nie mają pieniędzy, bo nikt nie chce zatrudnić "dziwaków". To nie jest scenariusz dla ciebie. I pamiętaj, że tak samo ja jak i nikt inny nie musi mieć racji. Nic co piszą na necie, co mówią ci "profesjonaliści" nie musi być prawdą. Sama musisz wiedzieć w co chcesz wierzyć, inni ci tego nie powiedzą, bo nikt nie zna cię lepiej, nie jest i nigdy nie będzie od ciebie mądrzejszy w twoim życiu.
  6. Witam. Muszę stanąć w obronie topielicy, gdyż fakt, że w tej chwili napawa się czyimś cierpieniem nie znaczy, że zawsze taka była i też nie czyni z niej psychopatki, socjopatki itd. Skoro nie posiadała emocji, ich powrót może być długi i następujący stopniowo. Najpierw wracają uczucia niższe, dopiero później będą wracać te lepsze, jeśli ich nie będzie blokować, to logiczne. Sam miałem podobny problem jak ona, więc coś o tym wiem. Ja też na początku myślałem, że wróciły mi wszystkie uczucia, ale dopiero później zauważyłem, że choć już cieszyłem się wygraną, byłem praktycznie martwy. Każdy to indywidualna kwestia, ale moim zdaniem uczucia można stracić, tylko poprzez wyparcie, tak skrajne, że zdolna do niego może być jedynie osoba bardzo bogata emocjonalnie.
  7. brak uczuć, przez te trzy lata byłem dwa razy za granica w sumie 9 tygodni i 3 miesiące studiowałem, resztę siedziałem w domu, nigdzie nie wychodziłem. Przez pierwsze dwa lata jedynie późnymi wieczorami spotykałem się dwoma kumplami, piłem i paliłem trawe - to nie pomagało, tylko sprawiało, że tyle nie myślałem. I nigdy nie było z mojej inicjatywy. Było mi obojętne co się działo, chociaż próbowałem szukać pomocy u innych ludzi, ale oni nie byli w stanie mnie ani trochę zrozumieć. Ludzie mnie traktowali, jakby nic się nie działo, zaakceptowali mnie jako robota, nawet nie zauważając, że nie mam wnętrza. Nie pragnąłem zabić tej pustki, bo nie czułem, za to myśli samobójcze towarzyszyły mi bez przerwy. Nie zabiłem się, bo zakładałem, że śmierć mojego ciała niczego nie zmieni, skoro już nie żyję. Myślałem, że to będzie trwało bez końca, no i brat, siostra, których bym zostawił. Nawet prosiłem kiedyś brata, żeby pozwolił mi się zabić, bo mu się tylko wydaje, że ja żyję, a mnie wcale nie ma. Ojca nie mam, a matka nie była w stanie tego zrozumieć. Nie wiem jaka jest definicja cierpienia, to było raczej coś jakby nieustannie narastająca panika u człowieka pozbawionego świadomości czegokolwiek. uht, w tym co piszesz może być dużo prawdy, bo nagle zmienił mi się diametralnie sposób myślenia, jakbym był innym człowiekiem. Możliwe, że w mojej psychice nastąpił pewnego rodzaju reset. Najistotniejszą zmianą jest to, że wcześniej miałem swoje założenia co do tego stanu i chociaż je zmieniałem, zawsze trzymałem się jakiegoś faktu, a teraz wiem, że nie ma faktów, zostały skasowane, jakby moja wcześniejsza "wiedza" posiadała błąd danych i blokowała wszystko. To tylko moje wrażenie, zresztą ciężko byłoby uwierzyć, że sam sposób myślenia mógłby doprowadzić mnie do tego stanu. Wiem jedynie, że im bardziej jesteśmy przekonani o tym, że poznaliśmy życie, tym mniejszą dajemy mu szansę zaskoczenia nas czymś nowym. nie traktuję przeminięcia tego stanu jak cud, bo bardziej nieprawdopodobne było w ogólnie jego powstanie. Chciałbym wam pomóc, ale nie wiem jak mógłbym to zrobić, bo słowa niewiele pomogą, na mnie nie miały żadnego wpływu. A i nie dziękujcie, bo myślę, że każdy z was zrobiłby to samo;)
  8. nie czułem nastroju, w niektóre dni moje ciało było jakby bardziej aktywne, jakby paliło się do życia, ale dla mnie było to bardziej męczące, bo nic nie czułem, dlatego lepiej było, kiedy w ogóle nie miałem na nic siły. Nie miałem osobowości, próbowałem zgadywać co myślę, ale każdy byłby w stanie do wszystkiego przekonać. Nie było ani otoczenia, ani mnie. Tylko jedna bezbarwna nicość. Nikt mi nie wystawił diagnozy, bo nie byłem w stanie wydostać się z łóżka, kiedy miałem badanie, na które czekałem 2 miesiące. Po tym już nawet nie szedłem do psychiatry po drugie skierowanie. Nie czułem potrzeby, żeby pomóc sobie, nawet nie mogłem sobie wyobrazić, czegokolwiek. Wszystko było mimowolne i obojętne. Wchodziłem na to forum, na ten wątek, ale nie miałem siły czytać, ani pisać, bo nawet się leczyłem, myślałem, że nie pasuję tutaj, nie pasuję nigdzie. Miałem czasami takie momenty, że coś tam świtało, jakbym czegoś niby chciał, takie chwile stłumionej pustej motywacji, jakieś myśli, które rzekomo mogły by mi pomóc... Po prostu w którymś momencie poczułem, że JA chcę żyć, że chcę, po prostu chcę... nie było to całkiem po przebudzeniu i nie od razu - to tak, jakby te trzy lata przestawały istnieć i wszystko toczyło się dalej, ale świadomość, że tak długo nie czułem pozwala mi się cieszyć takimi rzeczami, których w życiu bym nawet nie dostrzegał. NIE WIEM czy jest tak jak dawniej, bo nie mogę tego wiedzieć. Mogę czuć 100 razy słabiej niż kiedyś, ale dla mnie teraz to bez różnicy. Wieczorami czuję niepokój z obawy przed nowym dniem, który tyle razy się nie rozpoczynał. I kiedy niczego nie robię, ogarnia mnie obojętność, ale łatwo ją pokonać chociażby myśląc o czymś miłym. Pewnie musi minąć trochę czasu, zanim się przyzwyczaję do myśli, że już jest dobrze.
  9. Ja miesiąc temu zacząłem coś czuć. Początkowo myślałem, że sobie coś uroiłem i wmawiam sobie, że czuję, ale dzień po dniu jest ze mną lepiej. Wcześniej nie byłem nawet w stanie się leczyć. Zastanawiało mnie jak wy chodzicie do psychiatry, skoro ja nie miałem nawet siły o tym myśleć. Byłem dwa razy potem już nie dało rady. Poddałem się i nawet nie zmuszałem się do myślenia jak sobie pomóc. Pogodziłem się z tym, że mnie już nie ma, chociaż ten stan był nie do wytrzymania. Nie wiem co się stało... Zacząłem się uczyć angielskiego trzy tygodnie temu, uczę się po kilka godzin dziennie, podczas gdy przez 3 lata nie byłem w stanie zapamiętać co jadłem na obiad. Zacząłem chcieć, potrzebować, cieszyć się i myśleć... pozytywnie. Zacząłem mieć swoje zdanie i wyraźnie jestem w stanie odróżnić siebie od otoczenia. Wcześniej wszędzie była tylko pustka, teraz jestem ja - człowiek, który może np. słuchać muzyki albo śmiać się z głupiego dowcipu i świat, który mnie otacza, pełen kolorów, ludzi, zjawisk, wypełniony powietrzem, które wcześniej nie istniało.. Zacząłem marzyć - mogę sobie wyobrazić sytuację, w której np. byłbym szczęśliwy. Mam wrażenie, że otacza mnie nieskończona przestrzeń, zamiast której wcześniej były tylko głuche ściany. Wydaje mi się, że mógłbym zrobić tak wiele, tak wiele osiągnąć, tak wiele świata poznać i zobaczyć, ale ja tego nie potrzebuję. Wystarczy włączyć muzykę, położyć się na słońcu albo iść biegać. Czuję się jakbym poznawał wszystko drugi raz od początku, jak małe dziecko. Kiedy widzę ludzi, którzy są znudzeni i zmęczeni monotonią swojego życia, zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę niczego nie straciłem, bo mógłbym być jednym z nich, a jednak jestem sobą, bo przeszedłem przez to wszystko i teraz pora, żebym ja też cieszył się życiem, którego nigdy nie doceniałem tak, jak teraz. Nigdy bym nie chciał cofnąć czasu i przeraża mnie myśl o tym, że "to" było na prawdę. Nie znam odpowiedzi dlaczego to się stało i dlaczego się skończyło i jestem przekonany, że żaden lekarz, psychiatra, psycholog, wróżbita, egzorcysta ani nikt inny też jej nie zna, bo życie jest tajemnicą. Życzę wam, żeby też się udało. Żebyście któregoś dnia obudzili się i poczuli zapach powietrza. Wierzę, że ten dzień nadejdzie i dla was, niezależnie od tego jak bardzo będziecie w to wątpić.
  10. brak uczuć, nie tylko Ty nie masz wsparcia rodziny, ja też jestem wyrzutkiem. Mój ojciec się całe życie leczył, ale nikt mu nigdy nie pomógł, bo jego schizy wzięły nad nim górę i wykazywał skłonności do pedofilii. Nie mieszka już ze mną od 5 lat. Matka z kolei żyje w swoim urojonym idealnym świecie i wszystko co do niego nie pasuje musi zmienić. W tym ja - niepasujący puzzel, rzecz którą trzeba naprawić. Pracuję w psychiatryku, a śmieje się z chorych psychicznie, kiedy widzi w telewizji katastrofę mówi "o Boooże..." a wokół siebie nie zauważa bólu, tylko winy innych ludzi, których bez chwili zawachania ocenia. Moja siostra wyżywała na mnie swoje złe nastroje od dzieciństwa, bo też była niestabilna, zawsze miała swoje problemy i nigdy nie chciała słuchać o problemach innych, twierdząc, że ma najgorzej. Mój brat przyjeżdza za studiów na weekendy, wtedy gramy na komputerze, wspólnie zabijamy czas. Do tego mój dziadek i moja babcia, którzy mają mnie debila i bezmózga. Gdybym czuł byłaby to pewnie tylko nienawiść. Wczoraj siedziałem przed komputerem do 5.15, bo nie mogłem spać, dzisiaj mnie matka obudziła przed 9 i zaczęła mi wygarniać, że wyciągnąłem kasę z mojego konta, którą sam z trudem zarobiłem, mówiąc jak zawsze, że jestem nienormalny, że ona myślała, że na prawko pójdę i cały dzień do teraz robi na złość. Dla niej to śmieszne, ona "walczy" , "stara się" o to żeby wszystko było tak jak ona chce. Wstałem o 15.00. Zobaczyłem film na necie, wszedłem na forum i jest teraz. Nic nie jadłem i nie mam zamiaru, wolę umrzeć z głodu, niż być psem, którego muszą karmić.
  11. istnieje szansa, że jakieś leki mi pomogą, ale mnie nie wyleczą, z czasem się do nich przyzwyczaję, w końcu do tego stopnia, że zwiększanie dawki będzie nieodczuwalne, a ja będę w punkcie wyjścia z tą różnicą, że będę musiał je brać, żeby być przynajmniej w takim stanie, w jakim jestem teraz plus skutki uboczne. Wiem ile drzwi mi dragi pozamykały, a przecież były jedynym lekarstwem na to, kim jestem. W końcu przestały na mnie działać, a ja byłem uzależniony od czegoś, co już nie było w zasięgu mojej ręki. zanim przestałem czuć, miałem mnóstwo innych problemów z psychiką, dużo zmieniłem, ale tak naprawdę to nie ja potrzebuję naprawy, tylko ten świat, który daje szansę wybicia tylko tym, którzy potrafią pozbyć się marzeń i ambicji i uznać osiągnięcie dóbr tego świata za szczyt. Ci którzy pragną żyć naprawdę, po prostu umierają w cieniu swych marzeń.
  12. Pisałem na tym "wątku" we wrześniu. Zaglądałem tutaj, ale nie wiedziałem co pisać. Minęło pół roku i niewiele się zmieniło. Poszedłem na studia, które po trzech miesiącach olałem (przestałem wmawiać sobie, że mają sens). Potem siedziałem w akademiku i piłem tanie wino, żeby nie myśleć. W połowie stycznia pojechałem na dwa miesiące za granicę, wróciłem po dwóch tygodniach. Teraz siedzę w swoim rodzinnym przeklętym domu, w przeklętej wsi, gdzie nie ma nawet normalnego baru, ani ciemnego zakamarka, żeby się schować. Próbowałem zaplanować wszystko tak, że gdybym czuł to na pewno chciałbym żyć. Mieszkałem w akademiku i studiowałem teologię, bo kiedyś lubiłem poznawać ludzi i miałem świra na punkcie "bycia dobrym". Tam, gdzie studiuje dziewczyna, którą kochałem, kiedy jeszcze czułem. Ale to wszystko okazało się puste i żałosne. To pieprzone udawanie, - "co tam słychać? skoczymy na browara?" - nie chce mi się - "zawsze ci się nie chce, zamiast gdzieś wyjść, siedzisz i gnijesz." Miałem już dość, dość wszystkiego, realizowanie marzeń kogoś, kim już nie jestem nie było warte tego piekielnego wysiłku. Izoluję się od ludzi, nie mam z nimi o czym rozmawiać, dla nich nawet rozmowa o kolorze skóry kosmitów, nadaje jej określony kolor. Ja nie czuję, dla mnie oni są głupi. Chociaż nie jestem "zły", a coraz bardziej wydaje mi się, że ludzie nie potrafią podejmować decyzji, że warunkuje je wyłącznie ich stan emocjonalny, a wmawiają sobie, że żyją dobrze - żyją tak tylko dlatego, że nie mieli szansy zrobić czegoś tak złego, co by ich zniszczyło, że nie mają rysy na swojej psychice z wczesnego dzieciństwa i teraz myślą, że wolno im oceniać. Nie wierze ani w ludzi, ani w ich leki. Jak ma mi pomóc ktoś, kto robi to tylko dlatego, by to robić, a nie, by pomagać. Powinienem szukać chwil, które dają mi sens i gdybym je znalazł, cała reszta nie miała by znaczenia. Zapytałbym "jak?" Ale nawet nie zadam tego naiwnego pytania. Od dwóch lat i dziewięciu miesięcy nie czuję, czyli od 19 roku życia, czyli tak naprawdę gówno przeżyłem, bo od kiedy to się zaczęło odsunąłem się od świata. Jako dziecko byłem przeraźliwie nieśmiały. Dopiero w wieku 14 lat zacząłem z tym walczyć. Od 15-16 żyłem już prawie normalnie. 16-17 popadłem w pustą melancholię. Od 17 roku zacząłem przypalać trawkę, bo mi na nią pomagała, a od 18 brać amfetaminę i ekstazę, bo pomyślałem, że to lepsze niż samobójstwo. Uzależniłem się, ale walczyłem o swoje życie i wygrałem - wygrałem rozdeptane zgliszcza chorego świata, z którego już dawno sam, kiedy jeszcze czułem zrezygnowałem. Nie licząc haju, i jego motywującego wpływu na życie, nie zdążyłem nawet być szczęśliwy. Po tych wszystkich staraniach, dzisiaj, ja już nie łudzę się, że coś kiedyś będzie lepiej, bo ja nie chcę ani tego, ani tamtego życia. Próbowałem zaczynać od zera, ale sami wiecie, że w tym stanie się nie da. "Zdrowi" ludzie mogą o czymś myśleć albo nie myśleć, a ich wnętrze jest wypełnione. Im szybciej myślą tym więcej kolorów i zmian zachodzi. U mnie myśli to obojętny chaos, tak idealnie bezcelowy, że aż nieodczuwalny, nie potrafię ich tworzyć, tylko wybierać z tej pustki. Budzę się zmęczony psychicznie i coraz bardziej się męczę, tylko to się zmienia. Wstaję po 14.00, żeby coś zjeść, bo wcześniej nie jestem w stanie dostrzec czegokolwiek, co dało by mi powód, bym to zrobił. W nocy nie umiem iść spać, bo fizycznie nie jestem zmęczony, bo nic nie robię, a psychicznie umieram, ale siedzę obojętnie przed komputerem do 3-4 żeby zabijać czas. Czasami się boję, ale to chyba gorsze od nieczucia, bo to nie strach, tylko świadomość braku, czegoś co istniało, a teraz tego już nie ma - jak świadomość życia, która pozostaje w człowieku, po tym jak umarł.
  13. Ja byłem na wodociągowej ostatnio, 26 mam spotkanie kontrolne. Narazie dostałem fluanxol i chlorprotixen, bo dopiero w styczniu mam badanie psychologiczne. Po lekach uczyłem się kilka razy, przez pierwsze 3-4 dni. Biorę tydzień, ale mam już taki zamuł, jeszcze gorszy od tego co mam bez leków. Potrzebuję jakiejś terapii albo czegoś ale takiej dogłębnej, bo nie jestem w stanie znaleźć przyczyny, tego co jest ze mną, ani nawet nie wiem, kiedy to nastąpiło. Wiem, że jakieś inne leki pewnie pomogą w jakimś stopniu, ale też nie długo. To jest takie posypywanie bólu solą.
  14. zawilinski, ja wychodzę z założenia, że jeśli ktoś sam sobie nie pomoże, to nic nie może mu pomóc. Więc jeśli sam, nie będę wiedział, co może mi pomóc i co mniej więcej mi jest, to leczenie mi nie pomoże - ono tylko doprowadzi mnie do obłędu, a wtedy to tylko kaftan. Wiem, co mówię. Zresztą bez teorii skąd mam wiedzieć jaki lek będzie dobry. Nie ma leku, który przywraca świadomość. Może sprawić, że będzie wyraźniejsza, ale nie zrobi czegoś z niczego. Słyszałem to setki razy, już mi się znudziło postrzeganie świata w TAKI sposób. Nie żyję po to by być na "górniejszej" półce, żyję po to, żeby być sobą.
  15. beztwarzy

    To tylko ja

    Witaj Goodbye
  16. Ja w tym roku zaczynam zarówno studia, jak i leczenie w Opolu. Ja się nie lękam, gorzej - nic nie czuję. Od dwóch lat jestem jak posąg, bez duszy i jaźni. Może mi ktoś powiedzieć, gdzie najlepiej iść do psychiatry? Muszę mieć skierowanie?
  17. Umieram Modlę się, ale żaden Bóg mi nie pomoże… Leże na ziemi i próbuję wstać, chociaż wiem, że nie wstanę… Płaczę, lecz nikt mnie nie usłyszy… żyję, chociaż nie chcę ani chwili dłużej… Myślę o kwiatach, ale żadnego już nie zobaczę… Myślę o wietrze, którego już nie poczuję… Czekam na słońce, ale już nie zaświeci… Czekam na świt, którego już nigdy nie będzie… W ciemnym zakamarku nocy po cichu myślę o śmierci Z każdą sekundą, niczym szkło rozpadam się na kawałki, z każdą chwilą jest mnie coraz mniej… Jak przez mgłę resztkami zmysłów chwytam ostatnie skrawki niespełnionych marzeń, resztkami sił próbuję stłumić ich krzyk przerażenia, usłyszeć ich szept… nie potrafię… Nie ma dokąd uciec, schować nie ma gdzie… Jestem, ale nie ma mnie… Nigdy nie było mnie… Samotnie umieram…
  18. Nieskazitelna siła Nauczyć się kochać, chociaż skrzywdzono Cię już tysiąc razy. Śmiać się jak dziecko, mimo, że świat zabrał Ci wszystkie bajki. Śpiewać, chociaż tyle razy Cię wyśmiano. Uwierzyć sobie, choć tak często byłeś na dnie. Spać spokojnie, pomimo tych wszystkich bezsennych nocy. I marzyć, chociaż nigdy nie byłeś szczęśliwy. Bo tylko o to chodzi, żeby płonąć dzisiaj i jutro, i nie zgasnąć, kiedy wieje wiatr, by z biegiem lat, z każdym dniem coraz mocniej umieć żyć…
  19. pisze wiersze ona3566, też tak miałem, że poczułem coś tak silnego i musiałem to zapisać, bo inaczej... po prostu musiałem. Ale od jakiegoś czasu, od ponad dwóch lat tak nie mam, teraz jest tak jakbym umarł.
  20. Wiem, o czym piszecie. Ja też tak kiedyś bym napisał, ale nie zrobiłbym tego, bo nie byłem w stanie napisać kilku zdań. Będąc w połowie pierwszego, musiałbym je powtórzyć, żeby dokończyć. Drugie byłoby nieadekwatne do pierwszego. A trzecie niemożliwe. Bo nie byłbym w stanie utrzymać w świadomości treści dwóch poprzednich zdań. Cud, że teraz pisze. To nie dlatego, że mi się polepszyło. Po prostu przyzwyczaiłem w dużym stopniu do tego. Pisząc nie pamiętam co napisałem, ale piszę dalej i jakimś cudem to się układa w całość. To praktyka, z czasem każda istota, nieważne czym by była przystosowuje się. Tak jest też ze mną. Wyglądam, zachowuję jak się jak człowiek: dusza plus ciało. A w środku robot. Maszyna, która sama sobie wmawia, że posiada jaźń. Zachowuje się tak, jakby budowała psychikę, systemy zachowań, coraz pełniejszego człowieka, nawet mówi o swoich uczuciach. Moje ciało mówi co czuje, a ja tego muszę słuchać. Muszę JEGO słuchać. Nie chcę w nim być, w tym czymś, co widzę w lustrze. Chociaż to moje "nie chcieć" to nie to samo co znaczy. Przyglądam się tylko i wiem, że gdybym miał ręce broniłbym się, gdybym miał oczy podziwiałbym świat, zamiast tylko patrzeć na tą panoramę, która mnie otacza, i nieważne ile rozkaże tym nogom zrobić kroków, by się przez nią przebić, ona się oddala. Największy nasz paradoks polega na tym, że chcemy czuć, nie posiadając chęci. To znaczy, że mimo wszystko istniejemy. Wszystko co istnieje dąży do czegoś. Nie zniknęliśmy, chociaż to wydaje się oczywiste, że tak. Ja tak mam ponad dwa lata i też czuję, że jakiś czas upłynął. Jestem w całkowitym bezczasie, bezczynie, bezprocesie, bezistnieniu, bezfakcie. Cały ten, nazwę to ironicznie "czas" szukam odpowiedzi na to, co to ***** jest?! Nie zliczę dni, kiedy bluźniłem i kląłem przeciw Bogu, który mnie wyłączył ze swojej gry. "Kabel, zapomniałeś o kablu!" On nie słuchał, znudziłem mu się, zapomniał... Nie byłem u psychiatry, bo to niemożliwe, żeby było to schorzenie. Ja zawsze miałem problemy zaburzenia osobowości, kolosalne huśtawki nastroju itd. Ale to teraz zamazało wszystko. Nie ma już dobrze, źle. Jest stabilizacja. Jedno wielkie nic. Trucizna na wszelkie choroby. Moim zdaniem istniała tylko jedna logiczna przyczyna. Nieświadomy szok, zderzenie się ze sobą dwóch przeciwstawnych obrazów życia, gdzieś w środku psychiki. Tak, myślę. Psychika uznała, że świat, który odbiera nie istnieje i przestała reagować na niego, blokując wytwarzanie neuroprzekaźników serotoniny, dopaminy itd Jeśli to prawda mogłaby pomóc hipnoza, elektrowstrząsy albo silne substancje psychoaktywne. To tylko moja hipoteza. Dopuszczam jeszcze inną możliwość, pomijającą logikę, ale ten portal to nie miejsce na niesceptyczne wnioski. To tak jakbym opowiadał wam o osobach, które istnieją w mojej głowie i starał, się was przekonać, że są prawdziwe.
  21. Topie-lica, cały czas myślałem co odpisać. Przez 2,5 godziny zastanawiałem nad tym postem. Pisałem, potem kasowałem i tak w kółko, twierdząc, że terapia, leki mi nie pomogą. Postanowiłem sobie, że będę żył (wegetował) dla innych ludzi, żeby im pomagać, że nie wiedzieli, że się leczę, żeby wiedzieli, że można sobie poradzić bez tego. Ale co innego radzić sobie, a co innego żyć radząc sobie. Masz rację, nie będę stał jak posąg, myśląc, że po tym, co przeszedłem, nic nie może mnie powalić. Bo to, bez znaczenia, skoro posąg ciężko powalić. Co to za sztuka, nie bać się, jeśli się nic nie czuje. Zamiast pokazywać ludziom jak można się nie bać, lepiej pokazywać, jak walczyć ze strachem. Inni ludzie przecież czują. To jest zarówno ich problem jak i błogosławieństwo. Nie czując nie ma żadnego życia. Nie mogę się bez końca izolować. Topie-lica, Dziękuję Ci za to co mi napisałaś. To jest piękne. Nie czuję tego, ale to wiem. Wiem, co powinienem poczuć i jest to piękne uczucie. Zarejestrowałem się na tym forum już dawno, ale dopiero dzisiaj zacząłem pisać. I nie żałuję. Wierzę, że leczenie, przede wszystkim terapia grupowa, pomoże mi uwolnić tego człowieka, którym kiedyś byłem, bez względu na czas, którego nie chcę pamiętać. Ja od 14 roku życia pisze wiersze. Zawsze było dla mnie ważne to co czuję w środku. Już sam zapomniałem jak bardzo. Dziwne jest to, że dalej potrafię to robić. Nie opisuję już tego co czuje, bo to niemożliwe, ale piszę, o tym, co bym czuł, gdyby było inaczej... Lustro Zmęczone płaczem duszy powieki W nadziei na chociaż jeden dzień Daremnie próbują odsłonić skrawek czegokolwiek I umierają… Umierają na moich kolanach… Zrodziłem się z fikcji… W pochmurnym świecie szarych ludzi i drzew, Nie zatrzymuje mnie tu żadna dobra myśl, Nie nadaje mi sensu żaden ludzki sen. Muszę udawać, że jestem tu, By w waszych oczach zobaczyć swoje odbicie… Może usłyszę czyjś dotyk? Na próżno… Dalej nie ma mnie tu… Roztopiłem swoją siłę i wiarę W deszczu moich nieprawdziwych krzywd I urojonych zdarzeń. Razem z twarzami pozornie bliskich ludzi, Przez uszy, usta i oczy wypłynęła krew… Desperacko szukam bicia swojego serca, Choć codziennie rzygam jego resztkami… Świadomość to tylko przekleństwo, Jakaś kara za wolę istnienia. Próbuję stworzyć jakąś nadzieję… Okłamać, że jest… Jakąkolwiek … Może uda mi się na chwilę złudzić, Że patrzy ktoś w moje oczy… Czy ja…? Czy jestem prawdziwy…?
  22. Nie czuć nic jest gorzej, niż przeżywać najgorszy strach albo ból... Taki jest mój wniosek. Mam 21 lat. Dwa lata temu zdałem maturę, potem... znikłem. To stało się z dnia na dzień albo działo się postępowo, nie potrafię nawet tego określić. Zaczął znikać mi świat. Ja też znikałem. Któryś dzień się zaczął, moje oczy zobaczyły świat, impuls przeszedł do mózgu i ciało zrozumiało, że ma wstać, iść umyć zęby itd. Nie potrafię tego opisać. Nie miałem jaźni, świadomości czegokolwiek, nie myślałem, wszystko było za szybą, nie reagowałem. Ktoś do mnie mówił, a ja nie rozumiałem co. Musiałem każde proste zdanie powtórzyć w głowie, potem próbowałem ułożyć jakąkolwiek odpowiedź - byle ten puzzel pasował do tamtego. Robiłem to, poprawka robił to mój mózg, po to, żeby się nie bać. Nie czułem nic, nie miałem czegoś takiego jak osobowość, osoba. Byłem niezdolny do prowadzenia rozmowy, niezdolny do czegokolwiek. Nie odczuwałem żadnego mechanizmu działania w głowie tego ciało w którym uwieziono moje oczy, uszy... Najgorsze było lustro. Gdybym coś czuł, byłaby to najdziwniejsza rzecz jaką widziałem w życiu. Impulsy, które wysyłał mój mózg do ciała sterowały tym człowiekiem w lustrze. I strach, strach, strach... Niepokój, że nic nie istnieje. Wolałbym odcinać sobie palce po kawałku, a potem je zjadać niż cofnąć czas o dwa lata. Nie żartuję. Chwilami dochodziły do mnie jakieś kawałki myśli, brzmiały one: może Bóg się pomylił i zrezygnował, może to gra, a ktoś zapomniał mnie odłączyć. Jedno było dla mnie pewne - ja umarłem. Moja dusza opuściła ciało, a ono jeszcze się rusza. Każda minuta tam, to jak wieczność w piekle. Wtedy bym nie napisał tego postu, nie miałby kto to zrobić, nie miał też kto iść do lekarza. Zresztą co bym mu powiedział. Tygodniami, z miesiąca na miesiąc próbowałem układać coś w mojej głowie co by "żyło". Tygodniami, z miesiąca na miesiąc dochodziłem do "siebie". Po dwóch miesiącach pojawiły się pierwsze odznaki jaźni. Dzisiaj nie wiem, czym do końca jestem. Nauczyłem się żyć nie czując nic, w mojej głowie działa maszyna, ale nie wiem czy to mogę nazwać psychiką. Raczej rozległy zespół przyzwyczajeń, który tak długo szlifowałem. Nie sądzę, że to co robię, dzieje się z udziałem mojej świadomości. Czasami mam wrażenie, że coś robię, ale przez 98% czasu wszystko się po prostu dzieje bez mojego wkładu. Udaję, że czuję, jem, chodzę, nawet nauczyłem się rozpoznawać, jakie uczucie kiedy powinienem mieć, jakie wrażenie, zainteresowanie itd. Pewnie żyję tylko dlatego, że "przedtem" miałem gorzej i teraz funkcjonuję niby normalnie. Jeśli w tym tempie będę dochodził do siebie to zajmnie mi to 1000lat. Nie chcę się leczyć, bo jeśli to mi pomoże, a potem się pogorszy, to tego pogorszenia nie wytrzymam. Teraz mam jakieś ego, coś w tym stylu, dlatego mogę ze sobą skończyć, wcześniej byłem bezpieczny. Nie wiem, po co pisze, sam już nie kim albo czym jestem... Przepraszam, że zawracam wam głowy...
  23. beztwarzy

    Początek

    Cześć Szymon Myślę, że masz racje. Potrzebujesz osoby, która by Cię wysłuchała, to pomaga. Nie tyle osoby, która będzie przy Tobie, ale takiej, która zrozumie, to co chcesz powiedzieć. Wierzę, że ten portal pozwoli Ci się otworzyć, jeśli nie przed innymi, to przed samym sobą. Co do świata, to jak mówisz jest nienormalny. Wszędzie wyścig szczurów. Ludzie wciąż biegną, by mieć jak najwięcej pieniędzy, doznań i władzy. Ci, którzy POTRAFIĄ to dostrzec stają w miejscu i są pomijani przez lunatyków. Stają się samotni, pozostawieni w świecie, który Bóg jeden wie po co istnieje. Świadomi, swojej nieświadomości. Odrzucani przez społeczeństwo cierpią z setek powodów, którzy "normalni" ludzie nie potrafią dostrzec, gdyż są nieczuli. Myślę, że kiedy się otworzysz zobaczysz, że Twoje życie jest piękne i przede wszystkim, że najważniejsze dla Ciebie jest to, byś "przeżył" to wszystko. Z dwóch powodów. Pomożesz innym, dla których Twoja pomoc jest bezcenna, pomożesz im przeżyć, by nie zginęli w tym nienormalnym świecie. Po drugie, staniesz się człowiekiem, którym zawsze chciałeś być. Życzę siły i wiary w siebie
  24. beztwarzy

    Witam wszystkich

    Od dziecka jestem przekonany, że stworzono mnie do wielkich rzeczy. Miłe uczucie. Problem zaczął się, gdy w miarę wykonywania normalnych czynności, czułem nasilające się wrażenie, że marnuję czas, marnuję swoje życie, że powinienem robić coś wielkiego. Więc zacząłem unikać rutyny, w ogóle unikać ludzi. Ich funkcjonowanie zamyka się w koło, działania powtarzają się. I wtedy odlatuję, lecę do nieba, nie potrafię tego inaczej nazwać. Planuję co zrobić, by zmienić świat, jak pomóc wszystkim ludziom itd. Nie planuję szczegółów, bardziej myślę, jak mam żyć, czego się trzymać. To zapędza się tak daleko, że w którymś momencie można to nazwać urojeniem, bo kiedy natrafiam na sytuację, w której mój doskonały obraz zderza się z szarą rzeczywistością, doznaję szoku. Upadam i dzieje się to samo, ale w przeciwną stroną. Zamiast lecieć spadam, bez końca, tak długo, aż uświadomię sobie, że ten mrok, nicość, cierpienie, strach, bezsens i ból jest nieprawdą. Zauważam wtedy, że życie nie jest złe i znów lecę w górę. Tak na przemian od 14 roku życia, czyli od 7 lat. Po prostu staram się trzymać jakoś środka
  25. beztwarzy

    Witam wszystkich

    Więc nie dziw mi się Nie mam niskiej samooceny, wymuszam ją, aby stłumić wrażenie własnej wszechmocy. Takie małe skrzywienie.
×