Skocz do zawartości
Nerwica.com

rimbaud

Użytkownik
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez rimbaud

  1. boże u mnie tak źle.... chwila euforii i znów wszystko zawaliłam, jak przeczytałam powyższe posty o relacjach z ludźmi to płakałam pól dnia, wyłam, mam tak samo. zniszczyłam przez to swój 7letni 'związek' o którym tu nie pisałam. nie dość, że niszczyłam siebie to jeszcze tą drugą osobę, zniszczyłam jej życie, naprawdę zniszczyłam, też była chora, uniemożliwiałam jej leczenie, wszystko co dobre zadeptywałam w zalążku. każdą rękę wyciągniętą w swoją stronę traktuję jako atak, albo że ktoś niby chce mi pomóc bo tak wypada a tak naprawdę chce usłyszeć, że nie chcę tej pomocy. nie mam szkoły, pracy, nikogo, dosłownie nikogo w swoim otoczeniu, tylko pies. nienawisc we mnie przeszła wszelkie granice, tak strasznie nienawidze wszystkich i wszystkiego. ostatnio miałam urodziny, zadzwoniła tylko mama, która jak zwykle udawała najbiedniejszą i najbardziej skrzywdzoną ( zawsze jak do mnie dzwoni to albo spadła ze stołka, albo sie czyms zatruła i ma taki schorowany glos i od razu musi kończyć ) wykrzyczałam jej w płaczu, żeby o mnie zapomniała, że jestem skonczona to skwitowała bardzo troskliwie że 'chyba nie mam ochoty rozmawiać i zadzwoni później'. nie zadzwoniła tego dnia, za to nastepnego, na kacu, znów wielce chora. chryste. też sie zakochiwałam w każdej napotkanej osobie która sie choćby do mnie miło uśmiechnęła, byłam pewna że mnie kocha, wymyślałam sobie że mi wysyła znaki, że to przeznaczenie. mam też tak z kobietami. od razu myslę, że wszystkie są lesbijkami. wyciskam pryszcze do krwi, masakruje całe ciało, na zmianę z obżeraniem, nie wchodzę w ubrania z lata, wyglądam jak pulpet, nigdy tyle nie ważyłam, nigdy nie miałam takiego brzucha. i chce mi się non stop żreć, byle co. czuje sie jak smiec i nie widze w niczym sensu. jak mam sobie pomoc, skoro nie widze sensu. nawet jak sobie mysle ze nie mialabym ani jednego pryszcza ani blizny to co? po co mi to? i tak nie wyjde, bo mi sie nie chce, bo uwazam wszystkich za zera, ze nic nie rozumieja, ze należą do szarej masy. a jedną jedyną osobę która była moim całym życiem pomijając chorobę, zniszczyłam, zabiłam.
  2. to jest chyba powszechne zjawisko u osób z niską samooceną. Ja niestety jestem mistrzem w obstawianiu się wymówkami, powodami i usprawiedliwieniami. To mi wczoraj uświadomiła psycholog ( druga wizyta) jednocześnie taaak przytłaczając psychicznie, że koniec. Parę dni było lepiej, poszłam tam z nadzieją, w ogóle miałam ochotę kontynuować opowieść mojego strasznego życia, jaka jestem biedna, niekochana, samotna a ta mnie wzięła pod włos i strasznie wymęczyła. Wnioskiem obustronnym z wizyty jest : jestem ciężarem dla rodziny, i w ogóle ludzi z którymi mam styczność od święta, wcale nie jestem biedna tylko leniwa, podoba mi się życie w zawieszeniu, nic nie muszę, robie z siebie ofiarę bo tak mi wygodnie, znajduję sto powodów by ' nie robic' bo to łatwiejsze niż jeden sposób by robić. Zgadzam się, ale to dla mnie idealne wytłumaczenie- jestem skończona i już nie widzę sensu robienia czegokolwiek, a jak mnie wywalą z domu to się zabijam i już. Wiem, jakie to egoistyczne i straszne, ale co mam zrobić, skoro TAK MAM? psycholog powiedział, że ma wielu innych pacjentów którzy chcą sobie pomóc i jeśli chcę, mogę wyjść. Z jednej strony to powyższe to racja, a z drugiej to sie stało za szybko, przecież ja na każdą ingerencję w moją hermetycznie zamkniętą norę reaguję ucieczką i schowaniem się jeszcze bardziej, więc... oczywiście zrezygnowałam. Na pierwszej wizycie rozmowa była ustawiona raczej pode mnie, że ja jestem biedna a teraz prosto z mostu, zanim cokolwiek powiedziałam, ze to moje otoczenie jest mną przywalone i wszyscy mają dość. sorry za wywód.
  3. Kurcze, no bardzo drogo... Nie dopytywałam acz jak powiedziała, że 150 zł to się jawnie przeraziłam czy z psychologiem wypada negocjować cenę...? Za poprzednią 'psychoterapię' płaciłam tylko 80 zł za godzinę.
  4. To ja już po. Było ok, chociaż po jednym razie to niewiele można powiedzieć. Ale mam ochotę iść do niej jeszcze raz, więc to już dużo. No i ma psa tylko strasznie drogo, 150 zł, dwa razy w tygodniu raczej nie dam rady... cena i słaby dojazd z mojej dzielnicy...
  5. Dzięki za wysłuchanie, oczywiście nastawiam się raczej na pobyt w szpitalu. W środę idę do psychologa, z polecenia, pierwsza wizyta- jeśli okaże się fajna, może bym przeznaczyła te spotkania właśnie na oswojenie się z rozłąką z psem, skoro w Klinice Nerwic mam się zając wszystkim innym
  6. Moj pies zostałby w domu z tatą, krzywda by mu się nie działa, ale wiesz, ja po prostu nie mogę znieść tego, że będzie za mną tęsknił. WIzja, że dni mijają, on czeka i czeka, a ja nie wracam... na samą myśl robi mi się gorąco. Chodzi tylko o niego, mam na tym punkcie świra to dlatego, że nie mam wokół siebie żadnej zaufanej osoby, dawno temu znajomi się wykruszyli, o przyjaciołach nie ma mowy, a on jest zawsze, tylko on. Dziecinne... że tylko spojrzenie na niego, pogłaskanie, przytulenie daje mi jakąkolwiek ulgę. Z drugiej strony staram się sobie wmawiać, ze to tylko 2 miesiące, przepustki na weekendy a może zmienic się moje życie. Nie wiem.
  7. ech, dla mnie to dzień jak co dzień.... Joasia jakoś nie widzę sensu w psychoterapii 2x w tygodniu po godzinie. Zresztą trzech psychiatrów powiedziało, że tylko kompleksowa terapia, dzialanie ze wszystkich stron może w moim wypadku pomóc.
  8. Tak. Dojechałam 4 razy. Potem stwierdziłam, że to bez sensu i zrezygnowałam. W dodatku jeździłam taksówką bo wstydziłam się komunikacją i wydawałam straszne pieniądze. Nie wiem czy czytałaś wyżej ale ze względu na psa myślałam nad intensywną psychoterapią na oddziale dziennym no i ten sam problem... po kilku razach bym to rzuciła. A na myśl o tym że mój pies będzie za mną tęsknił mnie skręca. Czemu jestem tak obstawiona przeszkodami przed pomocą sobie..
  9. psychoterapia 'dojazdowa' nie wchodzi w grę, bo pójdę 3 razy a potem w stanie 'upadku' zrezygnuję. Czekam na szpital, dopiero 15 kwietnia mam kwalifikację, do tego czasu tysiąc razy zmienię zdanie i na sto procent jak już będę miała iść na oddział to stwierdzę, że to bez sensu. A w tym stanie jestem tak pewna swojego skończenia, że żadna siła mnie nie zmusi do pójścia... tego się boję. Nie mam nikogo, niiikooogooo. Zresztą tak się zamknęłam w swoim świecie, że nikogo tam nie wpuszczam. Z wielu powodów...
  10. wykończy mnie ta huśtawka nastroju... 3 godziny euforia, postanowienie poprawy, wszystko będzie dobrze, pójdę do szpitala, ekstra, pomoże... potem sekunda i myśl ' jak ja mogłam być taka głupia i łudzić się, że mam jakąkolwiek szansę na poprawę, jestem beznadziejna i skończona' - obżeram się, masakruje, ucinam wszystkie drogi wyjścia...potem znów euforia, zrywam się, ćwiczę, planuję, uśmiecham..... te upadki po eufo są coraz gorsze. I nie wiem który stan jest prawdziwy bo oba odczuwam bardzo głęboko.
  11. Moje przedawkowanie też było impulsem. Niby odłożyłam sobie odpowiednią ilość tabletek, schowałam w łóżku i rozmyślałam, duuużo rozmyślałam o tym jak i kiedy to zrobię, wypisywałam co muszę jeszcze przed śmiercią zakończyć, załatwić, komu zostawić wiadomość.... a wystarczyła jedna gorsza chwila ( no dobra, fatalna, ale miewałam gorsze ) i po prostu to połknęłam. Spróbuj to przeczekać...Może idź od razu na terapię indywidualną?
  12. Dzięki wielkie. Brzmi fajnie, ale te wyjścia do kina? grupa dorosłych ludzi z opiekunami ? ja nieee wieeeem, co chwilę zmieniam decyzję, albo że jestem skończona i koniec, albo jest nadzieja i idę do szpitala.
  13. madseason... mówiłaś na terapii o myślach samobójczych? bo ja mam dziwnie, u psychiatry czy psychologa jak pytają się o myśli samobójcze wydaje mi się to śmieszne, mówię, że owszem miewam, ale to tak sobie, nic poważnego.... dopiero jak wychodzę ogarnia mnie prawdziwy smutek który dochodzi bardzo głęboko i wtedy uważam te myśli za bardzo poważne.
  14. Wiola a nie mogłabyś napisać trochę więcej na temat pobytu? może na pw jeśli nie chcesz tutaj. Np ilu osobowe są pokoje, czy to jakaś sala większa, ile osób na terapii grupowej, jak personel, ile godzin dziennie trwają zajęcia i co potem, czas wolny? można mieć np komórkę, laptopa, swoje książki? o której trzeba wstawać? byłabym baaaardzo wdzięczna...
  15. firewerk ja mając skierowanie do Kliniki Nerwic ( dostałam na nocnym dyżurze psychiatrycznym warszawskiego szpitala ) jestem umówiona na konsultacje kwalifikacyjną 17 kwietnia. Zapisy były od 1 marca na kwiecień, czerwiec, maj. Dodzwoniłam się 1 marca ok. 13stej i termin wyznaczony jak wyżej... jeśli to pilne można umówić się na konsultację w każdą ( chyba ) środę i czwartek, ale tylko 5 miejsc na dzień więc trzeba być w rejestracji nawet o 7dmej, by się załapać, ja z tego skorzystałam, psychiatra podpisał się pod skierowaniem ale i tak muszę czekać na kwalifikację w kwietniu, a potem strach pomyśleć ile na przyjęcie na oddział. Też chętnie posłucham opinii i metodach leczenia w Klinice Nerwic bo na razie jestem przerażona wszelką terapią grupową. Na samą myśl serce mi wali....
  16. dzięki. Mi wystarczy, że będą dla mnie mili i wyrozumiali, bez wyśmiewania po prostu. Ale nie wiem jak to zniosę, chyba będę ciągle czerwona i sparaliżowana wstydem...
  17. może jeszcze jakieś refleksje na temat Kliniki Nerwic? poczekam w kolejce pewnie kupę czasu, ale chciałabym być dobrze przygotowana. Po pierwsze- psychoterapia grupowa, jakieś prace w parach , pantomima? obowiązkowe? przecież ja się wstydzę iść do sklepu a co dopiero pracować w grupie ludzi? wstydzę się innych pacjentów
  18. Robert Nie wiem jak na Ciebie działa współczucie, ale to między innymi mój problem, za dużo empatii, często bez powodu. Tu jest powód ogromny i odkąd 3 dni temu przeczytałam Twój temat, jest mi jeszcze gorzej. Ludzie pocieszają się wzajemnie, że inni mają gorzej i nie powinniśmy narzekać. Mam na odwrót, jak widzę czyjąś krzywdę jest mi tragicznie i choroba się wręcz pogłębia. Chciałam tylko napisać, że straszliwie Ci współczuję i podziwiam, że wytrwałeś, nadal dajesz radę. U mnie od miesiąca tylko spadek, ciągle wydaje się że gorzej być nie może, a tu kolejny dzień i większy ból. A marzenie tylko jedno- poczuć się normalnie. Też chciałabym umrzeć, żeby tego nie czuć, nie boję się samobójstwa, tylko tego, co jest potem. Nikt tego nie wie i wszystkie teorie na temat to tylko ludzkie domysły. A może być tysiąc innych rzeczy, dochodziłam już do tego, że na serio piekło i wieczne męczarnie, albo że zatrzymam się w najgorszym uczuciu lęku i zostanę w tym na zawsze... To głupie, ale trzymaj się. Z tego co zrozumiałam, masz dla kogo.
  19. Linka, w moim poście z wczoraj 21.40 opisałam w skrócie historię. Byłam u psychologów, psychiatrów. Mam skierowanie na pobyt w szpitalu, ale waham się czy taki tryb dzienny nie byłby lepszy w moim wypadku. [Dodane po edycji:] Nie wiem jak to jest być zdrową. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się dobrze..... prócz chwilowych euforycznych stanów zawsze zakończonych histerią. Już nie wiem który mój stan jest prawdziwy, które zachowanie właściwie. Nie wiem czy jestem jeszcze jakkolwiek w sobie prawdziwa, czy choroba zaatakowała każdą część ciała, psychiki. Od czasu przedawkowania Cipramilu ( gdzie najgorsze skutki uboczne do niewydolność serca ) coraz częściej i bardziej natrętnie myślę o swoim sercu- kołatanie, gorąco, ucisk w klatce. Idę, siedzę, i czuje jakby coś w miejscu serca mi ciążyło. EKG miałam robione zaraz po przyjęciu na oddział, przed wymiotami, ale prawdziwy koszmar zaczął się po kilku godzinach- jedno z gorszych fizycznych odczuć w życiu, a przecież większość tabletek zwróciłam. Dlatego boję się, że dopiero potem leki coś mi zrobiły.... w serce. Jak przekonać tatę, że jest ze mną źle, że potrzebuję pomocy, że cały dzień płakania w łóżku to nie objaw zwykłego lenistwa... madseason studia, znajomi..... wydaje mi się to tak wiele, dla mnie to odległe jak słońce... Czasem próbowałam zadbać o siebie, odnowić jakiś kontakt, i co z tego skoro tak się przy tym stresowałam że wracałam i jakoś musiałam upuścić napięcie, no i natręctwa gotowe. Poza tym następne dwa tygodnie rozmyślałam jaką idiotkę z siebie zrobiłam na spotkaniu, co mówiłam, jak wyglądałam.
  20. madseason, a ile to trwa godzin dziennie? co się robi? bardzo się boję że mogłabym nie zostać zakwalifikowana przez fobię społeczną, nie wyobrażam sobie terapii grupowej, ogarnia mnie taaaki lęk... przeglądając forum przewijają się jakieś badania psychologicznie, nigdy tego nie miałam. Co to za badania i gdzie je się wykonuje, wie ktoś może?
  21. Dzięki za odpisanie. Próbowałam tylko z taką psychoterapią 2 razy w tygodniu. Może dobrym rozwiązaniem byłby jakiś tryb dzienny? Ale potem powrót do domu, gdzie jedna wielka depresja, gadanie o szkole, pracy, pieniądzach. Tyle, że bym nie musiała sie martwić o psa. Naprawdę mam na jego punkcie świra, ciągle wydaje mi się, że mu się nudzi, że jest nieszczęśliwy, niekochany, odrzucony. madseason wolałabym nie pakować się znów w leki. Nie wiem jaka inna opcja... bardzo mi smutno, że muszę się tym zajmować sama, że nikt z rodziny, przede wszystkim rodzice nie pomagają. A ja w tym stanie poszukiwanie pomocy ciągle odkładam na 'jutro' i tak minęło wiele lat. Najgorsze jest to, że niedawno uświadomiłam sobie, że mam już 22 lata i wydaje mi się, że teraz już ' z górki'. Zmarnowana młodość. Nic mnie nie czeka, wszystko bez sensu, naokoło tylko cierpienie...
×