Moja historia jest bardzo dluga. Zaczelam chorowac juz w dziecinstwie. Pierwsze ataki mialam w wieku 7 lat.
Pozniej lata przerwy i znowu od poczatku. Tak odchodzila i powracala...
Az pewnego dnia zwalila mnie z nog. Zabrala wszystko. Swobode, jasnosc umyslu, radosc zycia...
Odsunela od najblizszych, zamknela mnie w jednym pokoju - nie pozwalajac nawet spojrzec przez okno - bo to co mnie otaczalo wydawalo sie nie do ogarniecia - az dech zapieralo.
Nie bylam soba. Bylam wrakiem. Kims kto mysli w kategoriach - kiedy nadejdzie atak. Kims malutkim jak mrowka...
Umieralam ze strachu, ze umre, ze zwariuje, ze udusze sie przytloczona otaczajacym swiatem. Fizycznie mnie wykanczala. Zwijalam sie z bolu - bolal kazdy miesien - tak byl spiety, ze dostawalam skurczy miesni - wszystkich na raz. Bol nie do opisania... Codziennie dochodzily nowe objawy.
Nie bylo mnie. Nie istnialam. Istniala tylko nerwica - byla moja mysla, moim oddechem, dyktowala mi jak zyc.
Teraz jestem soba. Umiem opanowac kazdy naplyw leku - kazdy fizyczny objaw.
4 lata walki - szpital, lekarstwa (antydepresanty), terapia i lekarz, ktory czesto sie nie trafia - nauczyl mi jak ja oswoic. Jak zaczac nad nia panowac.
Lekarz, ktory calkiem naukowo wytlumaczyl, mi kazdy jej objaw. Nauczyl oddychac. Nauczyl sztuczek, dzieki ktorym mozna ja oszukac...
Tak bardzo chcialabym, zeby wszystkie osoby, ktore nie wierza w lepsze jutro, ktorym wydaje sie wyjscie z tego czyms niemozliwym i nieosiagalnym - uwierzyly i nabraly sil. Bo ja rozumiem. Przeszlam przez to i wiem jak jest ciezko i czesto samotnie...
Trzymam za wszystkich kciuki !