Skocz do zawartości
Nerwica.com

pocozaco

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia pocozaco

  1. Dziwna jest ta swiadomosc. Wie, ze robi cos nienormalnego, ale jednoczesnie dla niego to wszystko jest rzeczywiste. Ma swiadomosc, ze ten jego problem ma wplyw na nasz zwiazek. W momentach, kiedy czuje sie bezpiecznie (czyli czysto) wciaz mnie przeprasza za wszystko, wie, ze ma problem. Chyba naprawde skontaktuje sie z psychiatra. Dziekuje.
  2. Pomysł świetny, tylko znów ta sama groźba: "zabraniam ci kontaktować się z moją rodziną, wtedy bedziesz miała pewność, że się zabije, a ty bedziesz mnie miala na sumieniu."
  3. Dziekuje za wypowiedz. Nie wiem dlaczego on nie chce nic z tym zrobic skoro chce ze mna byc. Chyba dlatego, ze to, co sie z nim dzieje jest dla niego najwazniejsze, wazniejsze od wszystkiego. Zreszta, jak juz wspominalam ja tak naprawde NIE chce z nim byc, z choroba czy bez. Owszem, wyobrazam sobie zycie bez niego, nie boje sie tego, tesknie za takim zyciem. Na pewno bedzie na poczatku pewne poczucie straty, a z czasem pewnie zaczna zacierac sie jego wady, wydarzenia i byc moze kiedys pomysle, ze bylibysmy wspaniala para. Ale siedzac w rzeczywistosci wiem czego chce teraz. Tak jak organizm wie, czego potrzebuje w czasie choroby, tak ja wiem czego potrzebuje kiedy moje zycie zaczyna przypominac koszmar, i Bogu dzieki za te resztki swiadomosci. Prosze Was jednak wszystkich o opinie, czy jego grozby sa realne, o skrzywdzeniu siebie? Czy moze to tylko panika przed zmianami, ktorych tak nieznosi, czy mozliwe jest ze w koncu go olsni, ze powinnien sie leczyc? Moze kogos mu podstawic, jakiegos psychologa w przebraniu? Grupa wsparcia? Jak mu pomoc z daleka?
  4. Dziękuje za odpowiedz, jednak nie moge zrobic tego, co piszesz. Owszem, zalezy mi na jego zdrowiu, na swoj sposob nadal go kocham, ale naprawde nie chce znim byc. Zbyt wiele rzeczy sie wydarzylo, poznalismy sie bardziej, i tak jak piszesz, w zyciu roznie bywa. Gdyby byl zdrowy po prostu bysmy sie rozstali, z roznych powodow i nikt nie mialby do nikogo pretensji, tymczasem jego choroba sprawia, ze nie czuje sie na silach go zostawic. Mysle ze gdyby on byl zdrowy tez nie chcialby tego ciagnac. Proponowalam wizyte u psychologa juz nie raz, nie moge mu jednak powiedziec, ze zalezy mi na naszej wspolnej przyszlosci, bo mi nie zalezy. Zalezy mi na nim, nie na NAS. To jest naprawde trudne zyc dzien w dzien w swiecie rytualow, ktore dla mnie nic nie znacza. On jednak nie pojdzie na kompromis. Milosc romantyczna moze i jest piekna i moze wiele zniesc, ale jezeli moja milosc ma byc na tyle silna zeby z nim byc, to jego milosc powinna byc rownie silna, zeby zaczac sie leczyc. Problem w tym, ze taka sytuacja, kiedy ja wszystko znosze, nie moze trwac wiecznie. Co by bylo gdybysmy mieli dzieci?Nie moglyby sie przytulic do tatusia zanim nie wzielyby prysznica i niczego po drodze nie dotknely? Milosc obejmuje wiecej niz 2 osoby. Z milosci, to ja go moge wspierac, ale takie wspolne zycie moze sie dla nas skonczyc tragiczniej niz zycie osobno. Ciesze sie, ze wy jestescie razem pomimo problemow, obawiam sie jednak, ze nie dla kazdego takie samo rozwiazanie jest dobre.
  5. Witam wszystkich, Od około roku zmierzam sie z problemem mojego narzeczonego. Wydaje mi się, a raczej jestem przekonana, że ma nerwicę natręctw. Nasze wspólne mieszkanie podzielone jest na sfery czyste i brudne, To co jest "czyste" można dotykać, a to co jest "brudne" można dotknąc tylko jeśli bardzo się uważa i potem umyje ręce. Jezeli cos, co jest wyprane np. spadnie na podloge, albo dotknie "brudnego" ubrania lub osoby, musi byc prane jeszcze raz, itd.. Nasze zycie jest podporzadkowane temu systemowi, ja jestem podporzadkowana temu systemowi (kiedy dotkne cos czego nie powinnam jestem wulgarnie przez niego wyzywana, on straszy, ze przeze mnie sie zabije, ze go wykanczam itp.) Zaczelo sie to wszystko kiedy zamieszkalismy razem. Jestesmy daleko od rodziny, dawnych przyjaciol, przez kilka miesiecy coraz czestsze awantury o "brud" stawaly sie dla mnie coraz normalniejsze. Nikt na zewnatrz, oprocz kilku moich przyjaciol nie zna sytuacji, nikt z mojej ani jego rodziny nie wie, w jakim zyjemy koszmarze. On nie chce sie leczyc, chce miec spokoj, ale nie chce sie leczyc! Nie chce, zeby to co uwaza za brudne stalo sie nagle czyste. Dlaczego jeszcze z nim jestem? Nie wiem, nie chce z nim byc, ale boje sie go z tym wszystkim zostawic, boje sie, ze naprawde cos sobie zrobi. On nie ma tu przyjaciol, rodzina jest daleko, zreszta raczej nie zwroci sie do nich o pomoc. Czy powinnam czuc sie za niego do tego stopnia odpowiedzialna, zeby rezygnwac z wlasnego dobra na koszt bycia przy nim? Blagam o jakis glos rozsadku
×