Dokładnie nie wiem co jest przyczyną tego, że czuje się jak bym miał zawał. Strasznie lubię oglądać filmy. W wielu z nich zawał jest określany jako bóle w klatce piersiowej. Czasami miewam takie ukucia, czy po prostu pulsujący ból. Może nie taki promienisty ale nadal powoduje niepokój, niesamowity niepokój.
Któryś tam raz w tramwaju, w markecie, w terenie jak dopadały mnie problemy z serduchem w końcu postanowiłem to wykorzystać. Po pewnym czasie nawet nauczyłem się to kontrolować odcinając częściowo dopływ tlenu do organizmu. Wtedy nawet nie miałem pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak nerwica lękowa. Obwiniałem sposób bycia. Za dużo fajek, za dużo alkoholu. Alkohol wypłukiwał potas, tak lekarz powiedział. Za przeproszeniem żarłem kalipoz ale po 3 miesiącach zero poprawy. Sam fakt zaburzeń pracy serca wydaje mi się nie groźny skoro od czasu kiedy go kontroluje trwa mniej więcej po max 15 sekund. Są jednak dwie rzeczy, które nie pozwalają mi normalnie funkcjonować:
czy to kołatanie po pewnym czasie nie powoduje uszkodzenia mięśnia sercowego?
czy ten stres (wiadome uczucie) da się jakoś przezwyciężyć nie wciskając w siebie na siłę kilku podwójnych whiskey? Występuje on głównie w miejscach publicznych, tam gdzie pracuje, w domu czy na spacerze z psem jest spokój, tam gdzie spotykam kilku czy nawet więcej ludzi to zaczynam czuć taką potrzeba pokazania się, że jestem lepszy. Nie ma się co oszukiwać. Zawsze taki się czułem. Z wyobraźnią, zdolnością do empatii. Racze mnie niż bardziej odważny ale w tym wypadku to bardziej skomplikowane. Były takie lata, że tą odwagę można by wziąć pod wyczyn kurka bohaterski, w połowie nadal tak jest, nie powiem, że się boje, po prostu robię. Ale przed oczami od pewnego czasu mam czarny scenariusz tego wszystkiego. Mimo to pełen różnych wyobrażeń, przemyśleń, wątpliwości, pytań. jedynym słowem starałem się żyć w pełni.