z tymi tabletkami to i tak nie moge byc odseparowana, mam trzy przewlekle choroby ktore musze leczyc zeby zyc. wiec tabletki musze brac. generalnie cale zycie mialam prawie obsesje ze nienawidze brac lekow, zadnych tabletek, tylko ziolka, medycyna naturalna i takie tam. troche mi sie to zmieniło. matka niestety zyje jakby w swoim idealnym swiecie, nie przymuje niektorych rzeczy do wiadomosci jesli nie chce. nie chce zebym miala depresje to jak tylko zaczynam temat to wysmiewa, z innymi tematami podobnie. albo czaczyna sie smiac, albo panicznie zaprzeczac, albo wrzeszczec... nie ma sensu rozmowy z kims az tak zamknietym. nauczylam sie ze o sprawy nie materialne, uczuciowe czy psychiczne(wsparcie, pomoc etc) nie moge na nia liczyc. ale poza tym to kochana kobieta;* ale jesli chodzi o pomoc czy to materialna(we wszelakim rozumieniu) czy to jak chodzilam do szkoly to taką, czy to podwieżć czy cos to zawsze byla cudowna.
niestety cale zycie jakos wszystko to co zle to zapamietuje a co dobre niemal wcale. i troszke 'za duzo' sie nasluchalam o sobie negatywów jak dotad i bardzo siebie nienawidze co wcale mi nie pomaga. staram sie z tym walczyc, ale znacie zasade - na jedna zła rzecz powiedziana potrzeba 100 dobrych...
przypuszczam ze psychiatrzy jako ze sa ludzmi to sa i ci w porzo i ci nie w porzo... ale nie boje sie psychiatry, tylko nie lubie otwierac sie przed obcymi, a znajomi nie chce zeby cokolwiek wiedzieli... wiem... zaprzeczam sobie, widze to... mysle... ze pobiadole, pobiadole, w tym czasie bede sie przekonywac do lekarza i w koncu pojde...
Dzięki za odpowiedz i rade [polakita] ;*