Hej,
Oto moja historia.
Dorastalem w dysfunkcyjnej rodzinie. Najpierw nie bylo milosci, bo ojciec nie kochal matki.
Mial wladze - pieniadze, wtedy rzadzil, ale jej nie kochal (chyba).
Potem zrobilo sie tak, ze to ojciec lata za matka a ona ma go w dupie (jak dla mnie upokarzajace).
Totalne szalenstwo. Matka cale zycie nadopiekuncza, ojciec wycofany (ja nie wiem co to ojciec).
Matka mi cale zycie wtlaczala do glowy,ze jestem bardzo dobrym czlowiekiem,ze trzeba szanowac ludzi (a nie siebie),
ze jak dorosne to bede jej najlepszym przyjacielem,ze bede jej pomagal i w ogole i wszystkie nadzieje spelnie i uratuje swiat.
Wieczne oczekiwania i wymagania,za ktorymi nie nadazalem.Mimo,ze pierwsze 4 lata szkoly podstawowej bylem podobno
bardzo pilnym uczciem, to pozniej zapomnialem co to systematyczna nauka.Cale zycie na ostatnia chwile:) ale musze
byc zdolny,skoro mi sie to udalo.A moze to urok osobisty albo wypadkowa jednego i drugiego?
Co wiecej jak mialem 2-3 lata matka wyjechala do niemiec do pracy,zostawila z babcia.
Babcia trafila do szpitala,ja trafilem do drugiej babci,gdzie akurat trwaly libacje alkoholowe (siedzialem w ciemnym pokoju,
wszyscy darli morde,duzo dymu papierosowego,do tego jeszcze sie poparzylem zapalniczka - odlot).
Stad chyba od 5 roku zycia sie masturbuje (nie mialem pojecia jak mialem 5 lat co robie),
ale w ten sposob rozladowywalem ladunki,ktore sie zbieraly u mnie (chyba tak to dziala).
I tak nauczylem sie nie okazywac agresji, nie wchodzic w konflikty, wszystko skrzetnie chowac.
Cale zycie obrywam sobie skorki u palcy (ostatnio zaczalem je zalepiac - pomaga :) ).
Pol zycia mialem sraczke w szkole (wybiegalem z klasy, w drodze do szkoly zaczynal mnie
bolec brzuch, miewam skret kiszek w nocy itp. wypas).
Duzo by tu pisac o historii, choc jak na nia patrze dzis, to wszystko jest jakies logiczne w miare.
Dzis mam 27 lat. Pracuje od 2 lat w tej samej firmie. Zarzadzam projektami. Radze sobie na 4+, momentami 5.
Jedna szkole rzucilem na V roku - nie wytrzymalem emocjonalnie (bardzo sie stresowalem).
Zaczalem studiowac drugi kierunek i nawet jestem tu szczesliwy (na pewno bardziej niz tam).
Czesto borykam sie z upadkiem wiary w siebie, we wlasne mozliwosci, czuje sie wybrakowany,
czuje ze cos jest nie tak, stany lekowe, ostatnio bol w klatce piersiowej, brzuch, serce,
napiecie, agresja, beznadzieja.
Aczkolwiek czasem zdarzaja sie zrywy, przyplywy pozytywnej energii, przenoszenie gor,
satysfakcja (choc generalnie to obce slowo... ostatnio tak jakby jest go wiecej).
Zycie osobiste? Kalka mojego dziecinstwa i tego jak dziala mezczyzna u mnie w rodzinie.
Moj ojciec jest przydupasem mojej matki,ja to tak postrzegam.Godzi sie na wszystko,
w zasadzie jedzie na tym wozku,zamiast go prowadzic,nadal jest wycofany,nie liczy sie,
nie zabiera zdania,tak jakby go nie bylo.
Czyli (oprocz kilku krotkich zwiazkow) dwa dluzsze (jeden 7letni, drugi od 1,5roku),
w ktorych po jakims czasie zaczyna sie dziac tak:
1/ rezygnacja z wlasnych potrzeb
2/ biernosc
3/ zgadzanie sie na wszystko (zgoda na ranienie emocjonalne)
4/ probowanie uszczesliwiac na sile (doszukiwanie sie problemow specjalnie po to, by uszczesliwic - przeciez to potrafie najlepiej!)
5/ probowanie unieszczesliwiac sie na sile (rozmowa na tematy bolesne dla mnie pod przykrywka niesienia pomocy...)
6/ brak oczekiwan, ba... brak wyraznych granic
7/ dopuszczanie wejscia na glowe
Ehh.. dlugo by tu pisac.
Wiem,ze obecny zwiazek moge wygrac.Mimo,ze sytuacja jest w zasadzie z pozoru beznadziejna.
Chcialem tak tylko napisac,uzewnetrznic sie troche,oderwac od rozmyslan nad tym wszystkim.
Ostatnio mi to nie daje spokoju,bo pierwsze 8-9 miesiecy bylo super.Wiedzialem czego chce,
szanowalem sie,ona szanowala mnie.Teraz jest inaczej.Szukam wlasnych jaj.
Rozpoczalem psychoterapie z psychoterapeutka,ale na nic sie zdala.
Po trzech spotkaniach zmienilem na psychoTERAPEUTE - jest o wiele lepiej.
Wiem, ze cel jest w zasiegu reki. Pierwszy raz od wielu wielu lat.
Moje zycie to dlugi dlugi maraton,ktory mam wrazenie wlasnie dobiega konca.
Potem byc moze czeka mnie spacerek,truchcik.Nie bedzie trzeba juz biec i biec.
:) jakas tam wiara i nadzieje jest.w to,ze moge sie zmienic i ze bedzie mi lepiej,
ale od tego jest moze i to forum, by wejsc tu powiedziec - ciezko mi, fak.
Pozdrawiam znerwicowanych.
[Dodane po edycji:]
Aha - wazna rzecz.
Uwazam za bardzo niesprawiedliwe fakt,ze to w jakiej rodzinie sie urodzilem,
tak wplynelo na moje dotychczasowe zycie.
Czasem swiadomie chce robic inaczej,ale podswiadomosc podpowiada mi lekiem,niepokojem,wrecz fizycznym
bolem,ze trzeba olac swiadomosc.Wpedzam sie wtedy w klopoty.Kolko sie zapetla.Im bardziej brne w gowno,
tym bardziej nie moge z niego wyjsc.Szczegolnie dotyczy to zwiazku i wlasnych potrzeb.
Dobre natomiast jest,to od teraz moge zyc bardziej swiadomie i starac sie to zmieniac.
Ale to niesprawiedliwe
[Dodane po edycji:]
czesto jak jest mi ciezko zaczynam lapac paranoje.
podejrzliwosc wtedy bierze gore. zaczynam wierzyc we wszystko co mi glowa na mysl przyniesie.
choc i tak zawsze czekam na spokoj,by to pozniej ocenic z perspektywy. i zwykle sa to tam jakies przemyslenia,
ale nie koniecznie najszczersza i najoczywistsza prawda.