Skocz do zawartości
Nerwica.com

Randle

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Randle

  1. Dzisiaj cały dzień wszystko przeanalizowałem,a ponieważ wszystkie moje posty tutaj to bełkot,napisze podsumowanie. Przez większą cześć swojego życia byłem smutny.Byłem smutny,bo zdawałem sobie sprawe,że tu nie pasuje.Nie potrafie godzinami rozmawiac o niczym,nie potrafie miec płytkich relacji jak 90% ludzi-po prostu zbyt sie w nie angażuje(co często daje odwrotny skutek).Za bardzo lubie pomagac.Jako facet jestem zbyt wrażliwy i zbyt poważnie odbieram niektóre rzeczy jak na swój wiek.Jestem strasznie nieśmiały i mam mase kompleksów(mimo,że podobno jestem przystojny).Potwornie ciężko sie aklimatyzuje w nowym otoczeniu.Jednak,jak już wiecie udawałem kogoś innego,żeby miec przynajmniej do kogo sie odezwac.Zacząłem wszystkich trzymac na dystans,przestałem sie uczyc(mimo,że kiedyś uczyłem sie naprawde b.dobrze).Mówiłem,że umiem perfekcyjnie analizowac ludzi(w tym siebie).Dla mnie każdy kogo znam jest przewidywalny,potrafie kierowac i prowokowac rozmowę tak jak chce-mimo,że drugiej osobie daje poczucie panowania nad sytuacją.Męczy mnie to,ale inaczej nie potrafie,bo boje sie kolejnego zranienia.W końcu pół roku temu stwierdziłem,że nie mam nic do stracenia, i zacząłem życ tak jakbym chciał-bez kompleksów,zacząłem byc szczery próbowalem nie grac i wreszcie wydawac pieniądze.Poznałem bliżej pewną osobe,która nauczyła mnie marzyc,przy której czułem sie swobodnie i potrzebny.Troche sie od niej uzależniłem,ale zawsze jak z nią byłem,byłem szczęśliwy-nie wiem czy prawdziwie,wole myślec że tak.Jednak zdawałem sprawę,że to nie ta "półka",że nie potrafie jej w żadnym stopniu dorównac pod żadnym względem,bo ona ma tak na dobrą sprawe wszystko,a ja nic.Ja dla niej jestem jednym z kilkunastu/dziesięciu,a ona dla mnie w zasadzie wszystkim.Chociaż czasem myślałem,że moge byc dla niej przyjacielem.I nie nie chodzi o to,że sie zakochalem-na taki luksus nie moge sobie pozwolic.Tu chodzi o coś znacznie więcej... Mam marzenia które wiem,że sie nigdy nie spełnią.Wiem,jak bedzie wyglądac moje życie-i wiem,że takie życie mnie nie interesuje,a wręcz przeraża.Wiem,że za kilka tygodni/miesięcy cały mój mini-świat runie,a nie mam siły budowac go od nowa-zresztą to i tak bezsensu.Stracę jedyną osobę na której mi zależy,jak nie teraz to za pół roku.Zawiodę swoich najbliższych.Po prostu wiem,że będe nieszczęśliwy,tyle że bardziej. To jest zimna kalkulacja-wiem,że osiągne dno.Doskonale sobie z tego zdaje sprawę,więc nie uważacie,że ew.samobójstwo to najlogiczniejsze wyjście? I nie,nie jest to mój chwilowy kaprys czy załamanie.To siedzi we mnie od dawna tylko czekam na odpowiedni moment...A myślę,że bardziej odpowiedniego już nie bedzie,bo nie chce byc postrzegany jako ktoś kto popełnił samobójstwo np.z powodu słabej matury czy jakiejś innej błahostki-to by było zbyt żałosne nawet jak na mnie.
  2. Za pewien czas zawali sie mój cały świat.Świat który można porównac do domku z kart-tak samo ciężko go wybudowalem i tak samo w ciągu chwili go tak łatwo strace,kolejny raz zresztą. Musze przyznac że przez ostatnie pół roku byłem szczęśliwy,a przynajmniej wydawalo mi sie że jestem.Teraz,po analizie wiem że byłem tylko dzięki pewnej osobie.Można powiedziec,że sie od tej osoby uzależniłem-czułem sie w pewien sposób...potrzebny?doceniony,że ktoś taki wogle chce ze mną czasami spędzic troche czasu?A,może chodzi(ło) o to,że jest(była) moim całkowitym przeciwieństwem-pełna optymizmu,śmiechu i marzeń w które wierzy że sie spełnią?I zobaczyłem(a może nawet uwierzyłem),że rzeczywiście tak można życ? Sam nie wiem,pewnie troche wszystkiego po trochu.Nie przeszkadza(ło) mi nawet to,że dla tej osoby w zasadzie nic nie znaczy(łem),bo takich jak ja może miec pewnie na pęczki,chociaż przez pewien czas łudziłem sie że jest inaczej .To nic,że rozmawiałem głównie tylko o tej osobie i jej problemach.To nic,że chciała ze mną rozmawiac pewnie tylko wtedy gdy było jej smutno-jak była szczęśliwa to ktoś taki jak ja jest zbędny.Ja zawsze lubiłem słuchac i byc swego rodzaju psychologiem dla innych.Zawsze lubiłem pomagac i sprawiało mi to radośc(mimo,że nigdy nic z tego nie miałem).Ale wiem,że nawet tą osobe za troche strace-przynajmniej spełni swoje marzenie,a to że zapewne odstawi mnie jak niepotrzebną zabawke?Przyzwyczaiłem sie... Kiedyś stwierdziłem,że nie dopuszcze do tego żeby życ z poczuciem ciągłej klęski.Wiem niestety,że tak sie stanie i jest tylko jeden sposób by temu zapobiec.Jestem Johnem Singerem-z tą różnicą że słysze.Naprawde,nigdy nie myślałem że z fikcyjną osobą bedzie mnie tyle łączyc.Najgorsze jest to,że mimo świadomości tego co się wydarzy samobójstwa raczej nie popełnie.Mimo,że to jest rzecz której najbardziej pragne.I będe tak sobie "życ",a raczej wegetowac z poczuciem życiowej porażki.I stracenia nawet iluzji bycia szczęśliwym... Jesli ktoś napisze(w co wątpie),to wiem,że poznam inne osoby.Wiem,że życie jest zaskakujące i wiele sie może zdarzyc.Wiem,że trzeba sie starac(co cały czas robie).Ale ja sie poddaje.Jedyne czego bym chciał to osiągnąc dno na tyle głębokie żebym sie w końcu na to co John Singer zdecydowal...Chociaż pewnie nawet na to mi nie starczy "jaj".
  3. 1.Skoro tak nienawidzisz Polski i Polaków, umiesz biegle niemiecki to po jasną cholere piszesz na polskim forum-niemieckich nie ma?! 2.Z jakiej racji możesz mówic,że na wszystko zasługujesz? Z takiej,że miałeś gorszy start od NIEKTÓRYCH(bo na pewno nie od wszystkich)? Czy,dlatego że jesteś jednym z milionów którym życie dało po dupie? 3.Ja sie nie dziwie,że nie masz przyjaciół skoro każdemu któremu sie w życiu udało życzysz jak najgorzej.Trudno,żeby było inaczej i logiczne jest to,że ludzie nie chcą utrzymywać kontaktu.Sam bym tak zrobił co jest chyba oczywiste... 4.Czytając twoje posty cały czas piszesz o 2 sprawach: sexie i samochodach tak jakby były to rzeczy najważniejsze w życiu.Otóż ci powiem: nie,nie są.I każdy mądry człowiek powie ci to samo-od samochodu i sexu jest ważniejsze 10000 innych rzeczy.To są tylko mało znaczące dodatki,które mogą sprawić życie przyjemniejszym.Na pewno nie staniesz się dzięki nim szczęśliwy...Ale jeśli skupiasz sie tylko na tym,to nic dziwnego że jesteś nieszczęśliwy...
  4. Dziekuję za odpowiedz. Myślałem nad tym i to może byc trafne spostrzeżenie.Chociaż analizując to wszystko wydaje mi się,że grałem,tyle że w mniejszym stopniu. Najbardziej żałosne jest to,że wogle takie "głupie" rzeczy dodały mi na ten krótki czas prawdziwych skrzydeł.Ale jak zawsze szybko sprowadziłem siebie na ziemię-i muszę przyznac,że świadomośc tego,że to wszystko było tylko moją grą zabolała mnie strasznie(nie pamiętam aż tak histerycznej reakcji u siebie).Cały dzisiejszy dzień analizowałem poprzednie 2 tyg i mam setki przemyśleń.Chciałem się rozpisac,wyrzucic to wszystko z siebie,ale nie wiem jak bo mam jeszcze za duży mętlik w głowie i chyba jeszcze nie doszedlem w 100% do siebie.Jestem już tym wszystkim zmęczony.Wczoraj byłem na tyle,że zacząłem na poważnie rozmyślac o moim planie awaryjnym(który oczywiście mam ułożony-jak wszystko w tym swoim głupim życiu),ale jak widac nawet tego nie zrobiłem.I tak na dobrą sprawę wiem,że sie na to nie odważę,mimo że to rozwiązanie wydaje się byc najlogiczniejsze. Musze się jakoś pozbierac,bo w poniedziałek jade na narty(boże,jak ja nienawidzę wyjeżdżac z domu) i muszę udawac,że to mi sprawia przyjemnośc.Ale tym jak mi to wyjdzie sie nie martwię,bo nauczyłem się udawac perfekcyjnie...Mimo,że będe odliczac dni do powrotu(czasem odliczam nawet godziny). Przepraszam za chaos,za styl(wiem że jest okropny) i za to,że wogle pisze,ale to w zasadzie jedyne miejsce gdzie mogę to komuś powiedziec.
  5. Wiem,że to co teraz napisze będzie wyglądac na banalną wypowiedź sfrustrowanego 6 latka,ale nic na to nie poradze. Od momentu napisania tutaj pierwszego postu postanowiłem spróbować byc szczęśliwym.Nie na niby-tylko tak naprawdę.Przestałem unikac ludzi,próbowałem(z niezłym skutkiem) wyłączyc obsesje analizy wszystkich i generalnie byc sobą. I wiecie co?Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy szczerze się zaśmiałem.Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy zacząłem wychodzic z ludźmi do kina,kawiarni itp nie dlatego,że "muszę"(zawsze to traktowałem jak element gry),ale dlatego że chcę.Zacząłem normalnie rozmawiac z dziewczynami.Ba! Jedna nawet zaczęła mną manipulowac,tak bardzo,że w zasadzie godzę się na wszystko na co ona chce.Przez ostatni tydzień byłem tak szczęśliwy,jak przez całe 3 lata razem wzięte.Mimo,że kosztowało mnie to naprawdę gigantycznego wysiłku. I dzisiaj po powrocie do domu(po kinie) wpadłem w histerię.Zaniosłem sie po prostu takim płaczem,że potrzebowałem godziny na uspokojenie się(mimo,że w 100% potrafię panowac nad emocjami). Uzmysłowiłem sobie,że mimo moich największych starań wszystko i wszystkich miałem pod pełną kontrolną.I grałem-tyle,że podświadomie...Grałem tak,żeby byc szczęśliwym.To moje szczęście było jedną wielką iluzją jaką sam sobie stworzyłem.Nie potrafię życ bez grania,pierwszy raz w życiu zrobiłem wszystko o w mojej mocy,ale nie potrafię byc prawdziwie szczęśliwym.A czym jest życie bez tego uczucia? Przepraszam,ale musiałem sie gdzieś wyżalic.
  6. Ja ci powiem tak: Nie zabiłeś sie z prostego powodu-gdzieś w tobie jest nadzieja,że będzie lepiej i doskonale o tym wiesz.Gdybyś jej nie miał to byś sie zabił,nie oglądając sie za rodziną. To primo.Duo-kim chcesz byc?Jak chcesz sie zmienic?Jakie masz wady?Wiele wad siedzi w nas samych i je wyolbrzymiamy,znam to z autopsji. Postawiłeś przed sobą wybór: albo sie zmienisz,albo sie zabijesz. To ja ci poradze-spróbuj sie zmienic,bo co masz do stracenia?Nic.Zawsze masz ten wariant B.ZAWSZE.Tylko musisz ocenic czy naprawdę jest już tak źle,że nie może byc lepiej,bo później nie bedzie odwrotu.Podejdź do tej zmiany na luzie i z uśmiechem na ustach. I nie jesteś nielubiany-jesteś nietowarzyski,a to 2 zupełnie inne rzeczy.Tą drugą da sie stosunkowo łatwo zmienic-a tej pierwszej nie. Tak jak sam powiedziałeś-wszystko zależy od ciebie.Wstań jutro z łóżka i żyj tak jak byś chciał(w granicach rozsądku oczywiście),bo to wbrew pozorom nie jest takie straszne. I pamiętaj-nie masz nic do stracenia,możesz tylko zyskac.
  7. Ty naprawde myślisz,że choroba psychiczna i samobójstwo to szantaż?
  8. Jeśli tak sie świetnie bawie to dlaczego tu napisałem? I gdybyś uważnie przeczytała,to byś wiedziała dlaczego to robię i czy naprawdę nie licze sie z niczyimi uczuciami. Co do reszty wpisów-dziękuje,że ktoś sie zainteresował. Z jednej strony macie rację,że wrażliwośc to nic złego.Tyle,że dzisiaj jest ona po prostu zbędna,a ludzie którzy mają jej nadmiar są skazani na życiową porażkę.Ja już się oswoiłem z myślą,że nic nie osiągnę-nawet okres użalania się nad sobą mam za sobą.Stałem sie chłodny i wszystko na chłodno przyjmuje.W zasadzie zobojętniałem.Codziennie analizuje swoją sytuację.I im bardziej o niej myślę tym bardziej uważam,że jest beznadziejna...Nie wiem czy ktoś z was czytał "Serce to samotny myśliwy".Ja jestem trochę tak jak głowny bohater John Singer(no właśnie o tym też zapomniałem-lubie się porównywac to bohaterów książek i filmów) i nie wiem czy najlepszym wyjściem nie byłby ten ruch na który on się zdecydował,ale może też potrzebuje decydującego impulsu?Przez 3 lata swojej licealnej nauki nauczyłem sie tylko jednej przydaten rzeczy- na pamięc wiersz Tetmajera "Nie wierzę w nic",bo on jest kwintesencją tego co czuję. Co do ponownej wizyty u psychologa,wątpię żeby coś to dało-po prostu nie potrafiłbym się otworzyc-unikanie tego jest silniejsze ode mnie.
  9. W zasadzie co moge więcej powiedziec? Jestem zbyt wrażliwy,żeby życ w dzisiejszym świecie.Zawsze byłem nieśmiały i ciężko nawiązywałem nowe znajomości,ale mimo to stawałem w obronie słabszych,chociaż czasami sam przez to miałem jakby to powiedziec...nieprzyjemności.I nigdy nikt mi nie podziękował,ale nie po to to robiłem.W całym swoim 18-letnim życiu miałem 2 przyjaciół przed którymi się troche bardziej otworzyłem.Pierwszy przestał sie do mnie odzywac(ot tak,po prostu),drugi najpierw mnie oszukał,później zaczął mi robic docinki i też sie przestał do mnie odzywac( a może to ja do niego?). Zawsze miałem średnią powyżej 4 czyli całkiem nieźle.Przez ostatnie 3 lata ledwo zdaje(nawet teraz-w klasie maturalnej nie wiem czy zostane dopuszczony do matury z matmy) i praktycznie sie nie uczyłem. Przestałem wogle ufac ludziom i wychodzic z domu.Kontakty z ludźmi zastępuje oglądaniem filmów,słuchaniem muzyki i nałogową grą u bukmachera(co mi nawet nieźle wychodzi).Na filmach często sie wzruszam(żałosne...)Nawet mam swoją ulubioną aktorkę-więc obejrzałem dosłownie każdy film w którym grała.I tak jest zawsze jak mi na kimś zależy-robie dla niego po prostu wszystko.Wszystko też na serio dosłownie.Nie potrafię np.trochę kochac ,z kimś trochę się przyjaźnić.Tylko co z tego? Mam tylko jedną umiejętnośc.Potrafię perfekcyjnie "rozgryzać" ludzi i ich analizować.Właśnie dlatego zdawałem prawie bez nauki-potrafiłem przewidzieć systemy pytań,sprawdzianów robionych przez nauczycieli i jak danego nauczyciela "zbajerować". Tak samo robie w kontaktach z innymi ludźmi-nie pozwalam im się zbliżyc,ale udaję bardzo pewnego siebie i szczęśliwego mam uśmiech przyklejony do twarzy i każdy uważa,że mam dużo znajomych(a w zasadzie to mam 2 "kolegów"),bo wiem jak kogoś do tego przekonac.Można to uznac za grę-bo ja autentycznie gram... Mam marzenia-ale dopiero teraz widze jak bardzo są one nierealne i jeszcze bardziej to mnie dołuje.Nikt nie wie jak bardzo jestem nieszczęśliwy-bo nie pozwalam żeby się dowiedział.Kiedyś zdecydowałem się pójśc do psychologa tylko,że automatycznie zacząłem "grac" i po 3 wizytach wiedziałem znacznie więcej o nim niż on o mnie-co sie troche mijało z celem.Zresztą ja sam dla siebie jestem psychologiem,bo siebie też "rozgryzam". Zacząłem analizowac plusy i minusy mojego samobójstwa.I wiecie co mi wyszło?Jedynym minusem byłaby rozpacz moich rodziców którzy mnie bardzo kochają.Tylko z drugiej strony zaoszczędzę im wielu zawodów które im sprawie mimo,że nie chce(np.jeśli wogle zdam to bardzo kiepsko maturę).Chociaż z drugiej strony i tak im sprawiam ciągły zawód tym jak sie uczę,jedyny plus to to,że udaje mi się żeby myśleli,że nie uczę się bo wole siedziec przy komputerze i "obijac się".Wole to,niż zamartwianie się o mnie. W zasadzie to nawet nie wiem po co to napisałem.Tzn.wiem-po to żeby to wszystko z siebie wyrzucić...
×