Skocz do zawartości
Nerwica.com

onatonieptak

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez onatonieptak

  1. onatonieptak

    Terapia...?

    Pomimo tego, co mnie spotkało i spotyka w życiu nadal mam poczucie humoru Tak, wiem, o co chodzi. Mało tego, Wiola. Ludzie mogą zmieniać psychiatrów a "co jeden to lepszy" albo trafić od razu "na swojego". Ruletka. Ja do pierwszego musiałam chodzić, bo musiałam funkcjonować. Musiałam się uczyć itd. A wpędziłam się wcześniej w niezłe g*wno. Później do kolejnego, ale nie zaproponował na dzień dobry antydepresantów, tylko cały czas ćpałam zamulacze. Raz tylko mi powiedział - a swoją drogą to był (oprócz tego, co napisałam) całkiem niezły lekarz, mimochodem, jak to ja, rysowałam coś na kartce, on potrafił rozczytać (... a ja rysowałam dla siebie a nie "proszę namalować kotka", po prostu dla siebie bo łatwiej się skupić czy coś....) co się w moim życiu dzieje. Wiele mi wyjaśnił w przeciwieństwie do pierwszego. Ale jako, że brałam leki uspokajające uznałam, że jego propozycja: "Może przepiszę pani coś antylękowego?" dotyczy tylko uspokajaczy. Kolejnych. Niemal krzyknęłam: "Nie, więcej już nie! Wystarczy....". Ech, naprawdę inne czasy. Gdybym wtedy wiedziała o SSRI etc...... [Dodane po edycji:] Byli i są terapeuci, którzy bez leków wyciągali osoby w takim stanie Mam nadzieję, że nie pomyliłam wypowiedzi Kto - jaką, jeśli tak to przepraszam. Michal_F: wyciągnąć schizofrenika bez leków?! ..... Owszem, słyszałam o uzdrowicielach. Słyszałam o ludziach, którzy posiadają niezwykły dar. Słyszałam o ludziach "uleczonych". Ale nikt mi nie powie, że przeciętny terapeuta wyciągnie schizofrenika z jego świata bez żadnych, ale podkreślam, żadnych leków!.............. Aż ciśnienie mi skoczyło. Polecam to, co pewnie każdy zna: http://online.synapsis.pl/Schizofrenia-podstawowe-informacje/ A tutaj Leczenie: http://online.synapsis.pl/Schizofrenia-podstawowe-informacje/Leczenie.html
  2. Właśnie. Myślałam o tym. Tutaj co chwila ktoś ma jakiś problem. Nie jesteś w stanie pomóc wszystkim. Czasami jest tak, że osoba chce się bardziej wygadać niż oczekuje konkretnej pomocy. Nie, wolałabym, żebyś nie odchodziła ale przez jakiś czas może zamiast forum poszukała pomocy "dającej się dotknąć". W sensie: w cztery oczy, u specjalisty. Darowała sobie czytanie tego wszystkiego, co wprowadza taki ból i niemoc u Ciebie a weszła w świat, gdzie samej sobie możesz pomóc - od tego są specjaliści. Naprawdę nie ma za co - przynajmniej mi - dziękować. Jeśli tylko troszkę pomogę jednej Osobie to jest to tak ważne dla mnie, jakbym pomogła co najmniej stu. Pozdrawiam i trzymam kciuki. Mocno.
  3. Ale jakie zgryzliwe? Ktore konkretnie?(...) Na przykład sam początek powitania mnie (pierwszy post z "gorzkimi żalami" - wtedy mnie nie znałeś całkowicie, podkreślam, całkowicie, później już poszło lepiej, ale mam dobrą pamięć.) [Dodane po edycji:] Dzięki za całą wstawkę, ale to co napisali: to już mogli sobie darować. Ale, ale. Zauważyliście, co ostatnio się pojawiło przy różnych reklamach leków dost. bez recepty? Już nie ma wyłącznie znanego i chętnie przytaczanego: "... bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą", teraz już nawet o śmierci wspominają. Mój czarny humor czasem wkracza do akcji. Wyobraziłam sobie wchodzącą młodą dziewczynę proszącą o herbatkę z malin na przeziębienie, na co farmaceutka ściągnąwszy brwi, lekko podsuwając na nosie okulary rzecze ochrypłym głosem: - Ale zdaje sobie pani sprawę, że wypicie takiej herbatki bez konsultacji ze mną grozi śmiercią? Spójrzcie na te zanieczyszczone powietrze. Wdychamy to wszystko codziennie, żeby tylko wychodząc na zewnątrz, nie, wystarczy okienko uchylić i już to wszystko wlatuje do środka. I jeszcze żyjemy. Ludzkość vs prusaki starcie nr 1?
  4. Owszem, ale do czegoś konkretnego pijesz w tym momencie, ma mi w czymś pomóc Twoja wypowiedź czy po prostu kąsasz? Dajze spokoj, kąsanie jest mi przeciwne w calej rozciągłości mojej szczęki Be happy Nie mogę dajżeć spokoju bo ja dociekam zawsze do źródła. Nie napisałeś tego ot tak sobie z nudów.
  5. Owszem, ale do czegoś konkretnego pijesz w tym momencie, ma mi w czymś pomóc Twoja wypowiedź czy po prostu kąsasz?
  6. Majster, masz sporo racji w każdym punkcie. Ciężko oczywiście to o sobie czytać i do tego się zgodzić z pokorą, ale masz sporo racji. PS Trochę offtopikowo: już chyba wiem, dlaczego ludzie (obcy) rzucają się by "pchać" każdą osobę, która się przyznaje bądź nie przyznaje do jakiegoś uzależnienia na leczenie. To jest trochę tak, jak z czytaniem o czyimś planowanym samobójstwie. Ciężko przejść koło czyjejś - czy to szybkiej czy bardzo powolnej - śmierci obojętnie, człowiek reaguje instynktownie. Wkurza nierzadko pouczaniem, mądrowaniem, wtykaniem nosa w nieswoje sprawy, ale reaguje instynktownie. Nie chce się czuć współwinnym. Coś jak to. Z reguły. Acha, tak, mam więcej lat. 31.
  7. Ja też. Przywykłam. Czasami uderza i trzyma długo. A ja przeczekuję. To nic groźnego.
  8. Dziękuję za info. A może Twoje osłabienie (i inne dolegliwości) bierze się właśnie z powodu brania Propranololu? Możliwe skutki uboczne: http://www.doz.pl/leki/p2489-Propranolol_WZF_Propranolol_tabletki Na pewno sama się z tym już dawno temu zapoznałaś, ale czy to nie jest "zagłuszanie" głównego czynnika powodującego Twoje reakcje? Być może jeszcze bardziej - ale ja nie jestem Twoim lekarzem, nie wiem! - przyczynia się do "co-się-dzieje?!" ?
  9. Może powinnam napisać: "grapefruit juice" albo "sokiem grej(cośtam)" ale nie zamierzam się teraz rozwodzić (ani zaręczać) z odpowiednim.... erm, odpowiednikiem. Do sedna. Nie znalazłam tu tematu, który jednoznacznie objaśnił sprawę, która dręczy mnie od lat: jak to jest, że osoby przyjmujące jakiekolwiek SSRI nie powinny pić "soku grejpfrutowego". Przed chwilą spojrzałam na ulotkę - nie ma nic o tymże soku. A jednak od lat czytam, że należy go nie pić spożywając SSRI. Wchodząc na strony (również fora) widzę, że jest odradzane picie tegoż soku przez możliwość nastąpienia ZS. Kiedyś nie było for i nie było takich stron a na ulotce nie napisano. I z tego co pamiętam pijałam - bo lubię - sok grejpfrutowy. Może nie zadziałało bo nie wiedziałam, że może zadziałać? PS Szkoda ach szkoda, że nie chodzi o pomarańczowy, pomidorowy czy winogronowy. Łatwiej by się po polskiemu pisało.
  10. Przeczytałam i zgodzę się z tym, co już zostało napisane. Kwestia odwiedzenia psychologa i/lub psychiatry jest moim zdaniem nieunikniona, jeśli chcesz realizować swoje plany i jednocześnie nie pogłębiać zaburzeń lękowych. Nerwica jako taka jest dość starym określeniem, zaburzenia lękowe wypierają powoli rzeczone, ale tak naprawdę w codziennym użytku pozostaje "nerwica" a nie "zaburzenia lękowe". Jednak jak zwał tak zwał. Niestety, tym razem padło na Ciebie. Zaczyna mnie zdumiewać, z jaką szybkością i z jaką różnorodnością w doborze pacjentów owa, powiedzmy, nerwica się rozwija. Cierpi coraz więcej bardzo młodych ludzi, ludzi, którzy dopiero wchodzą w życie a jednocześnie kobiet, które, przykładowo, potrafiły znieść przejście przez ciążę i bolesne rodzenie albo mężczyzn, którzy do czterdziestego czy trzydziestego roku życia byli od nerwicy wolni i bach! - uderza. Chciałoby się rzec: po omacku. Napisałeś: "Kolejną ciekawostką jest to, że gdy jestem czymś intensywnie zajęty nie odczuwam żadnych dolegliwości zarówno tych bólowych jak i psychicznych." To jest właściwie klasyk Uśmiecham się, a nie śmieję z Ciebie! Czym więcej człowiek ma: - dużej ilości wolnego czasu (brak pracy, siedzenie w domu...) albo/i: - sytuacji stresowych (wciąż czegoś od nas oczekują, wciąż chcą, byśmy prawidłowo zarządzali, pracowali, trzymali wszystko w ryzach...) tym szybciej doczekamy się nerwicy. Bardzo dawno temu - nie wiem skąd, nie wiem, jak, nie pamiętam - dowiedziałam się, że w czasie wojny zachorowalność "na nerwicę" była niezmiernie rzadka. Nie wiem, do jakiego progu dochodziła, trzeba by sprawdzić. Nie chcę podawać złych faktów. Ale. Interpretacja jest prosta: chronić życie najbliższych, siebie, strzelają, chować się trzeba, uważać... nie ma czasu zastanawiać się, co się dzieje w organizmie. Trzeba patrzeć, co dzieje się wokół. I być cały czas czujnym. Można dalej iść za tym tropem. Ludzie zaangażowani w swój rozwój, ambitni, od których wiele się oczekuje i sami od siebie oczekują wiele - takich, jak Ty, jak również ludzie, którzy zostają całymi godzinami sami w domu, oczekują od siebie czegoś ale babrają się za przeproszeniem w pieluchach i nie widzą końca zaczynają odczuwać COŚ. Ty przecież nie wsiadasz i nie lecisz na ratunek, teraz, natychmiast, prawda? Tak samo niejeden biznesmen czy aptekarz albo szewc też nie ma siekiery nad głową: nie zrobisz tego to całe życie przechlapane. Zawsze można odejść, zmienić zdanie, wziąć wolne... Wziąć wolnego od rakiety, która spada niedaleko.
  11. Od końca: nie ma za co! A poza tym to widzę, że sytuacja naprawdę nieciekawa. Jakie proszki i jaki lekarz Ci przepisał? Pierwszego kontaktu? Z wiedzą mamy czy bez jej wiedzy?
  12. onatonieptak

    może bedzie lepiej

    Witaj. Postaram(y) się pomóc ale do tego potrzebne jest, żebyś napisała, co się dzieje. Pozdrawiam!
  13. Po raz kolejny się spotykam z problemem młodej osoby (lat naście), która chce iść do psychologa ale coś staje jej na drodze (zły kontakt z rodzicami - co nie jest dziwne, bo gdyby tenże był rewelacyjny wizyta u psychologa najpewniej okazałaby się albo mniej albo wcale konieczna). Zapewne do szkolnego psychologa nie pójdziesz - wcale Ci się nie dziwię. Do prywatnego (tu wchodzi w grę kasa mamy, więc...) czy na NFZ pójdziesz i nikt Cię nie widzi a tak zawsze jest ten "strach przed obciachem". Tak nie powinno być, ale nie powinno być też tak, że uczniowie nakładają kubły na głowy swoich nauczycieli - a bywa. Możesz zrobić taką rzecz: pójść do lekarza pierwszego kontaktu i poprosić go o skierowanie do psychologa. Ja już jakiś czas w temacie nie jestem i nie wiem, jak to teraz wygląda, ale zapewniam Cię, że kontakt czy to 14-latka czy 16-latka (nie denerwuj się, że "przyrównuję" wiekowo: nie chodzi o rozwój emocjonalny, psychiczny, te się różnią a ponadto każdy jest indywidualistą i na swej drodze spotkałam wiele osób, które nie ukończyły 18. roku życia a mądrością ,inteligencją przewyższają niejedną dorosłą osobę!) jest możliwy. I nie ma czegoś takiego, że mamusia się nie zgadza. Bo mamusia się może w wielu przypadkach nie zgodzić, bo to jakieś fanaberie i w ogóle robisz dziecko problemy z niczego a później to dziecko... Nie będę kończyć. Tylko mówię, grzebię w temacie bo dawno nie byłam na psych. forum "swoim", nie rozmawiałam z nastolatkami potrzebującymi pomocy psychologa, ostatni raz z pół roku temu jak nie więcej, nie pamiętam po prostu, ale na pewno taka opcja JEST. PS Jednym z moich pierwszym symptomów somatycznych nerwicy, za wyjątkiem pocenia się dłoni czy biegania non stop do toalety w bardzo młodym wieku była często spotykana gula w gardle. Mogłam mieć ok. 15-17 lat. I żebym to ja, kureczka, teraz pamiętała, jak to było z tym moim badaniem tarczycy (oczywiście wszystko wyszło ok, ech) - czy ja potrzebowałam żeby mnie Mama rejestrowała czy sama to załatwiłam... To co innego, ale też chodzi o zdrowie... Jak wszystko ok a coś jest nie tak ciągle i dokucza strasznie (do tego stopnia, że mi na przerwie bułka w gardle stanęła albo to było takie tylko uczucie silne, ale poleciałam do kranu pić wodę...) to trzeba innego specjalisty, najlepiej psychologa. /Edit. Ja jestem jakaś wolnomyśląca. Przecież ja do tej psycholożki poszłam od siebie, nie z Mamą ani nie przypominam sobie skierowania, po prostu telefon i kiedy może mnie przyjąć a nie miałam 18 lat... Zaczynam podejrzewać, że to jakiś nurt się pojawił sam z siebie, że jak nie masz 18 lat = nie możesz decydować za siebie = nie możesz bez powiedzenia iść do lekarza psychologa. Jeszcze szukam, ale coś ciężko o konkrety. /Edit 2. Spróbuj tu, po prostu się zapytać ogólnie: http://www.relacja.com.pl/online.html Albo tu, ja wiem, że nie o przemoc chodzi, ale spytać można i muszą to wiedzieć! http://niebieskalinia.pl - na pewno znasz.
  14. iryss, rozumiem, że jesteś jeszcze młodziutką osobą? Pisałaś coś o szkole. Myślę, że to będzie z czasem coraz bardziej uprzykrzać Ci życie, to rodzaj nerwicy natręctw, ciągłe myślenie o problemach innych a jak się nie myśli to się człowiek czuje winny, że nie myśli i to jeszcze gorzej i koło się zamyka. Tak, ja próbowałam, zdaje się najpierw internista, potem psycholog dla dzieci i młodzieży, ale tam pani mnie wysłuchała i powiedziała: "Jak mogę pani/ci pomóc?". Może miałam z 15-16 lat. Wyszłam i płakałam na przystanku. Gdybym wiedziała, jak może mi pomóc nie szłabym do niej. Ale pamiętaj, że to były inne czasy. Psycholog, psychiatra - temat niemal tabu a dane się brało z książki telefonicznej. W sumie nie było jak sprawdzić, kto jest fachowcem, a kto "ćwiczy na żywym organizmie". Długa droga, bardzo długa mnie skierowała do mojej Psychiatry, gdy byłam już praktycznie wrakiem, w szponach nałogu benzodiazepinowego, którymi to (i innymi, też mocnymi) faszerowali mnie poprzedni psychiatrzy + po kilka piw dziennie w knajpie, tak w kółko. Bez tabletki nie mogłam wyjść z pokoju! Delirka. Przepisała mi odpowiednie leki antydepresyjne (które później, w zależności od samopoczucia, zmieniałyśmy), zmieniła tamte świństwa na inne benzo i określała dokładnie dawkę, którą mam brać aż któregoś dnia nie skapnęłam się, że pojechałam do miasta bez niczego. Opętała mnie mania jeżdżenia po hipermarketach, nie bałam się, uśmiechałam, piwo - owszem, ale w granicach rozsądku. Poszłam na długi kurs, poznałam ludzi. Później znów się zaczęło, lęki zaczęły delikatnie powracać, ja na własną rękę rozglądać za "tabletkami szczęścia". Bo od tego można być czystym jakiś czas. Miesiąc, rok, pół życia. Ale to jak każdy inny narkotyk czy alkohol. Ciągnie doń jak cholera na pewnym etapie - tu przestrzegam, gdyby Ci chcieli dawać jakieś g*wno - uciekaj. Doradzam Ci wizytę u psychologa. Poszukaj w necie, posprawdzaj wiadomości o każdym na ile się da.
  15. onatonieptak

    Terapia...?

    To przy następnej wizycie spytaj o diagnozę. Masz prawo wiedzieć, do kroćset, co Ci jest! Wypisz tu, po kolei, postaraj się, jakie leki do tej pory lekarz Ci wypisywał i jeśli dasz radę: jak długo każdy z nich brałeś. I zobaczymy. Dentysta. PS Jeśli zostanę tu dłużej to zobaczycie, że mam dość dziwne poczucie humoru. Do tego trzeba przywyknąć.
  16. Może zmęczenie sobą? Jak w starym małżeństwie? Moja złość, że jest Jej tak mało w moim życiu? Nie jest mi do śmiechu ale niemal wybuchnęłam... Chyba nie czytałeś moich postów. Moi Rodzice wiedzą, że jestem alkoholiczką. Ona wie, że jestem alkoholiczką. Obcym ludziom (w oczy) potrafiłam mówić, że jestem alkoholiczką. Mówię to, to dla mnie oczywiste, że jestem wpakowana w chorobę, po cóż tworzyć wielkie halo - jak mój Ojciec - i zaprzeczać, że się jest chorą? (On ma piękny staż w zaprzeczaniu, nota bene, z 10 lat uporu maniaka będzie, dobre, nie?) Z niczym się tu nie kryję. Jak również nie kryję się z depresją. No, lesbijka, spoko :) Lubię facetów, ich prostolinijność, abstrakcyjność myślenia, wyobraźnię etc. W życiu spędziłam o wiele więcej czasu z facetami niż z kobietami. No to dobrze Myślisz, że Ona jest czysta i to ja mam tu walczyć o Siebie i pokazywać, że się staram? Jasne, że mogę dla Siebie, ale jeszcze nie chcę zjeść martwej ryby. Jeszcze nie dno. Nie moje. Czekam. Mam sporo za uszami, ale Ona też ma - o czym nie mogę pisać bo Ona nie ma jak odpisać. Ale jedno mogę zaznaczyć: skłonności do alkoholu również ma. Związek to mógłby być, gdyby nie mieszkała w domu swojego Mężczyzny i nie miała Dziecka. Nigdy nie brałam pod uwagę na poważnie, że "staniemy na ślubnym kobiercu" itd. Ale nie sądziłam, że mnie "pożegna" takim paskudnym słowem i zamilknie. Natomiast co do korzyści z terapii masz rację, na pewno, bardzo na pewno byłaby dla mnie korzystna. (Serio piszę. Ale siłą mnie tam nie popchniesz. Chyba, że chcesz przywiązać do ciężarówki i zaciągnąć?) D**a nie lepiej. Wyrywałam się dziś ze snu, myślałam, że się duszę, a następnie, że dostaję padaczki. I cały czas myśli: co będzie z Nami, czy z Nami coś będzie, czy odezwiemy się do siebie w Święta itd., itd. Rewelacja po prostu. Ale dziękuję, że to wszystko napisałeś. Z takimi tam małymi wyjątkami (jak będzie trzeba wstawię sobie do sygny: "Tak, jestem świadoma swojej choroby a nawet rozlicznych chorób, nie ukrywam się z nimi i nie wybielam". Może wtedy będzie 'fajno').
  17. Chm. Jako (nie)chlubna posiadaczka (również) agorafobii leciutko przychylam się do tej wypowiedzi. Ale leciutko z prostej przyczyny: fobia społeczna pojawiła się u mnie o wiele wcześniej aniżeli agorafobia. Tym niemniej nie sposób zaprzeczyć: jedno i drugie ma związek z, jak to napisałaś, "publicznym ośmieszeniem się". Z tym, że my to publiczne ośmieszenie się w zależności od tego, czy jest to agorafobia czy fobia społeczna możemy postrzegać nieco inaczej. Przy fobii społecznej ludzie zazwyczaj wymieniają niemożność wysłowienia się w tak zwanej większej grupie osób (u każdego człowieka grupa ta będzie miała inną liczbę tychże osób w niej zawartych, dla jednych to troje-czworo, dla drugich to większe grono i publiczne wystąpienie). Unikają zgromadzeń ludzkich, nie lubią przebywać np. w hipermarketach czy w Kościele. Przy agorafobii jest to stan, w którym człowiek nie potrzebuje już określonej grupy osób, sam fakt wyjścia z domu jest problemem bo na zewnątrz są ludzie. Wielokrotnie się zastanawiałam, czy "lęk otwartej przestrzeni" miałby rację bytu, gdyby poza jedną osobą nie istniały inne? W momencie, przykładowo, (wizja okropna) wymarcia całego gatunku ludzkiego a pozostaje tylko jedna osoba. Czy ma problem z wyjściem na łąkę, do lasu, do wielkiego budynku? Wiedząc, że przecież nie jest obserwowana przez nikogo bo nikogo - w sensie drugiego człowieka - nie ma?
  18. Po tym, co zastałam później, nie wiem czy dziękować czy wziąć z przymrużeniem oka... i mimo wszystko... Ale dziękuję. Gdybym całkiem nie chciała go dotykać zrobiłabym bardzo prostą rzecz: nie poruszyłabym w ogóle tematu nauczona doświadczeniem. Jednak jak już pisać o sobie to pisać a nie bawić się w piaskownicę: "to utaję, to pogrubię..." Inny, z którym miałam do czynienia też sypał określeniami od lat mi znanymi i w dodatku wyglądał na speszonego i wystraszonego(!). Nie miałam później ochoty się z nim widywać. Wiem, niestety. Nie tylko po sobie. (...) Po pierwsze wiem, że byś nagadała. A dopiero byś nagadała gdy byś mnie poznała 'in real life'. Nie dlatego, że szlajam się od krawężnika do krawężnika czy kradnę starszym paniom torebki żeby mieć na tanie piwsko albo z reguły leżę w oparach taniego wina, co mi zresztą jakoś 12-14 lat temu "wywróżał" kolega, że się na piwie nie skończy etc., no cóż, wbrew pozorom - co może dziwić - nie "widać", że mam problem z alkiem. Z innych przyczyn. (Nie, że nie widać z innych przyczyn , z innych przyczyn byś nagadała). Po drugie. Nie wiem, kiedy "żartujesz". Czy, że mam pobyć z Wami, czy że jestem fajna i inteligentna... (W każdym żarcie tkwi źdźbło prawdy). Brawo. PS. Napisałam to w innym temacie, ale również jest o mnie i nie ma nic wspólnego z alkiem, który pojawił się później (jakoś mniej więcej po "potem oczywiście JESZCZE gorzej" albo w trakcie): "Męczy" mnie nadwrażliwość od momentu, kiedy zaczęłam rozpoznawać, co się dzieje na świecie, wokół mnie, ok. 6-7 roku życia. Przedszkola unikałam, bo czułam się fatalnie (organizm sam mi pomógł: wciąż chorowałam), idąc do podstawówki byłam tak zestresowana że wymiotowałam w szkolnej toalecie a w którejś tam klasie właśnie tejże podstawówki nie byłam w stanie normalnie nic z kartki odczytać. Złamany głos, ledwo co. Potem oczywiście coraz gorzej. To były jeszcze inne czasy, całkiem inne. Nie było takich miejsc, samego netu jako takiego w domach nie było. Zastanawiałam się, czemu ja nagle wybucham płaczem w liceum. W murach szkolnych czy poza. Potem oczywiście JESZCZE gorzej. Mój Kolega nadwrażliwość u mnie określił Światłoczułością. Miło mi, że po pierwszym przywitaniu pojawiło się Twoje. Nie znam Was więc wiadomo, pierwsze wrażenie. Ściskam, onatonieptak (Zostanę przy nicku, przynajmniej na razie, czas pokaże).
  19. Nie mogłam opuścić wątku, bo problem mam bardzo podobny. "Męczy" mnie nadwrażliwość od momentu, kiedy zaczęłam rozpoznawać, co się dzieje na świecie, wokół mnie, ok. 6-7 roku życia. Przedszkola unikałam, bo czułam się fatalnie (organizm sam mi pomógł: wciąż chorowałam), idąc do podstawówki byłam tak zestresowana że wymiotowałam w szkolnej toalecie a w którejś tam klasie właśnie tejże podstawówki nie byłam w stanie normalnie nic z kartki odczytać. Złamany głos, ledwo co. Potem oczywiście coraz gorzej. To były jeszcze inne czasy, całkiem inne. Nie było takich miejsc, samego netu jako takiego w domach nie było. Zastanawiałam się, czemu ja nagle wybucham płaczem w liceum. W murach szkolnych czy poza. Potem oczywiście JESZCZE gorzej. Mój Kolega nadwrażliwość u mnie określił Światłoczułością. Myślę, że masz podobnie. Z tym, że Twoja nadwrażliwość jest jednocześnie magnesem. Ludzie czują tę wrażliwość wielką i zwracają się do Ciebie. Jeżeli jesteś w stanie faktycznie sama z siebie przestać aż tak przejmować się problemami innych to jak najbardziej idź w tym kierunku, staraj się mniej odczuwać... Jednak wydaje mi się to wręcz niemożliwością. Co wtedy? Pełna akceptacja swojej pięknej Nadwrażliwości, pomoc innym. Przecież wielka wrażliwość daje nam możliwości jakich nie mają ludzie wrażliwości pozbawieni.
  20. onatonieptak

    Terapia...?

    W moim ośrodku zdrowia psychicznego całkiem niedawno wzięłam ulotkę dotyczącą schizofrenii. Nie jesteś jeszcze w 100% zdiagnozowany, ale wiem jedno, tak, jak zostało tu już napisane: przy tej chorobie niestety bez leków nie da się funkcjonować. Z tym, że one żadnej krzywdy nie robią, pomyśl sobie, że jeżeli byś cierpiał właśnie na to to jak (moimi słowami) łykanie codziennie witaminy C. Zjedzenie śniadania. Umycie zębów. Ubranie się. Z tym, że te trzy ostatnie czynności zajmują o wiele więcej czasu niż jedno łyknięcie tabletki. Tak, że bez strachów. /Edyt. wiola173 pisze o tym, że Jej zdaniem pewnych procesów chemicznych w mózgu nie jest w stanie naprawić sama terapia. W zasadzie tak lekarze/specjaliści, jak i pacjenci dzielą się na trzy grupy (patrząc na schorzenia takie, jak napadowe lęki, depresja etc., a nie wspomniana schizofrenia dla przykładu): - leczenie wyłącznie przy pomocy terapii, bez podawania leków (oczywiście są przypadki, gdy bez leków się nie obędzie) - leczenie wyłącznie przy pomocy odpowiedniego dobierania leków i bez konieczności chodzenia na terapię (oczywiście są przypadki...) - leczenie łączące psychoterapię i przyjmowanie leków. Ja jestem tego samego zdania, co wiola173: (pewnych) procesów chemicznych terapią nie da się "naprawić".
  21. Bardzo blisko. Łączyło nas właściwie wszystko, co może łączyć dwoje Ludzi. Pomimo, że o temacie alkoholu rozmawiać nie lubię (mogłam zatem ukryć, ale jaki wówczas byłby sens pisania?) tak muszę przytaknąć. Podświadomie: ojciec. Świadomie: towarzystwo w knajpach, pubach. Znam to po sobie - Innym radzę od lat, szewc bez butów chodzi. Ech, wiedziałam, będzie ten temat. Ale dobrze. Każdy ma swoje dno. Wydawać by się mogło, że ja mojego dotykałam dziesiątki razy. (Próby gwałtu, spanie na trawniku w parku w nocy, gubienie bardzo cennych i potrzebnych rzeczy etc.) A tu proszę, cały czas piwo jest obecne w moim życiu. Nie będę cyniczna i nie napiszę tego... o czym już wspomniałam na samym początku (rozmawianie o temacie. A o zdrowym egoizmie, tym, że jestem młoda... Szkoda, że nie liczyłam). Chodziłam do psychiatrów. W między czasie na psychoterapię ale nie skupioną wokół alku, ogólnie siebie. Ale spóźniałam się, Pani miała mnie dość. Innym razem trafiłam na fajną terapeutkę ds uzależnień, kiedy zaczęło świecić malutkie światełko skierowała mnie na grupę. A tam standardzior. Dosłownie "wyjmujemy karteczki" i bla bla bla. Nie przyszłam po raz kolejny. Ale później stwierdziłam: "A, spróbuję może". I pani sekretarka przyjęła mnie przy otwartych drzwiach, na korytarz, tam ktoś siedzi, ktoś chodzi, ona do mnie gromkim głosem (żeby jeszcze ci na przystanku mogli usłyszeć): "Kiedy pani ostatni raz spożywała alkohol?". Szkoda, że mi nie nabiła pieczątki "alkoholiczka" na czoło gdy stamtąd wychodziłam i już nie wróciłam. (Wcześniej trafiłam w łapki pana psychiatry który mi dał garść pigułek po których bym tylko spała i nie kontaktowała - noooo, wtedy najłatwiej jest nie sięgać po alk. Również bez sensu). Trzeba tego chcieć. Będę wpadać o ile nie zamieni się to w Kółko Namawiania onatonieptak, Żeby Poszła Na Odwyk, do AA czy gdzie bądź. (Kolejny w życiu). Ludzie nie potrafią pojąć, że kiedy ktoś na widok martwej ryby ma mdłości i za nic nie przełknie dopóty, dopóki nie będzie tak głodny, że zjadłby "własną rękę" to ani prośbą, ani groźbą, ani tysiąckrotnym powtarzaniem rad już wcześniej przez daną osobę słyszanych nie zmuszą jej do zjedzenia martwej ryby. Ja nie przyszłam tu po to, by mnie "leczono z alkoholizmu", wiem, gdzie są grupy AA, gdybym chciała skupić się na tym problemie, powtarzam: chciała, poszłabym tam. Przyszłam, by pobyć z innymi, którzy mają podobne, mniejsze, większe problemy, wyszli z tego, wchodzą w to. Miałam gdzieś tam swój "forumowy dom", ale coś się stało po 4 latach bycia tam. Nie wiem, może jeszcze tam wrócę, może nie. Nie mam pojęcia. Wiem za to na pewno, że już nikt mi tam nie będzie na siłę kącika AA urządzał O co i tu bym prosiła. Dzięki, ja również!
  22. Jestem tego samego zdania. Z miesiąca na miesiąc w tej chorobie jest coraz gorzej. (Witam oczywiście).
  23. Nie zadawałam pytania. Przyszłam się przywitać. Szukam kontaktu z ludźmi. Ale nie z cynikami.* Tego już sama nie wiem. Niedawno miała krótki romans. Nie wiem, kogo poznaje na uczelni. A na za dużo osób czasu nie ma w życiu. Jest Ojciec Jej Dziecka, jest Dziecko, jestem/byłam ja, w pracy i szkole - nowe osoby. Nie musi Jej wcale zależeć na kontakcie ze mną skoro Ją denerwuję. A ja nie muszę o niego (ten kontakt) jak lew walczyć. Żeby sprawdzić, czy mam rację. * O tym pisałam na początku. Ledwo się pojawiam, piszę o życiu a Ty od razu, czy chcę sobie pomóc czy, wylewać, cytuję, "gorzkie żale". Nie lepiej nic nie napisać albo skrócić wpis do "Witam", jeśli chce się być przykrym dla drugiej, cierpiącej jak cholera, osoby?
  24. Na nerwicę i depresję cierpię od nie wiem kiedy, w wieku nastu lat sprawę chciałam załagodzić alkiem. Potem doszły piguły od lekarzy. I tak nie dość, że tkwię w bagnie, w którym tkwiłam, to jeszcze jestem uzależniona od alkoholu i benzodiazepin. Dzisiaj moja Przyjaciółka i zarazem Kobieta (nie będę Wam opowiadać szczegółów) po sześciu latach nazwała mnie żmiją. Nie wytrzymuje ze mną nerwowo. Tak, jak ja ze sobą. Nie widziałyśmy się od bardzo dawna, utrzymujemy rzadko kontakt na GG, sms, ma własną Rodzinę, pracę, podjęła studia zaoczne i już na nic nie ma czasu. To bardzo boli, że nie rozmawiamy, dzisiaj Jej o tym pisałam. To nie była sympatyczna wymiana zdań. Po niej sięgnęłam po nóż i zrobiłam sznyty na ramieniu. Nie po raz pierwszy. Byłam trzeźwa (nie piłam + dwa dni bez uspokajaczy na własne życzenie). Pomimo wielkiej Więzi z Mamą czuję się strasznie samotna. Ojciec odszedł od Nas jakieś 2 lata temu, może trzy. Jest alkoholikiem, nie dało się żyć pod jednym dachem. Tera mieszka u swojego, bardzo chorego, starszego Ojca, ale to nie przeszkadza mu, żeby wpadać w ciągi wódowe. Kiedy trzeźwieje spotykamy się, jest ok, pracuje, później jest nagle "to coś", znika na krócej lub dłużej w butelce wódy. (Już nie nalewa do szklanek czy kieliszków). Czuję, że tracę Kobietę i Przyjaciółkę, z którą jestem silnie związana bo nie dość, że sama w sobie jestem osobą z ciężkim charakterem, temperamentem, to dodatkowo "podnosi" to wszystko moje uzależnienie. Alk ograniczam wyłącznie do piwa ale to bez znaczenia. Alk to alk. I przez to właśnie piwo nie udaje mi się dłuższy okres czasu brać jak należy zapisanego mi antydepresantu. Kiedy biorę kilka tyg. jest faktycznie lepiej, ale wystarczy, że zrobię 1 dzień przerwy na piwko przed telewizorem - wszystko powraca do początku. Przy jednym z wcześniejszych SSRI tak nie miałam. Mogłam iść na imprezę, następnego dnia kontynuować a deprecha i lęki nie łapały. Wiem, jakie pojawią się propozycje, przerabiałam to setki, jak nie tysiące razy w życiu i wielu z Was nie wie, jak jest to męczące i jak odmienny od zamierzonego skutek przynosi, ale jak się przyznałam to jakoś przez to przejdę, najwyżej 1.243-ci raz przeleje czarę i wyrzucę monitor przez okno. (Rozmawiałam z lekarzami, w ośrodkach, na forach, z bliskimi i dalszymi, ciężko zliczyć). Na razie to tyle. Pozdrawiam.
×