-
Postów
116 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Radison
-
Tak, książki są dobre na wszystko. Przekonując się jakie oni mieli wątpliwości przekonasz się, że Twoje to błahostka
-
Poruszyłeś dwa ważne tematy: o sensie życia i problem ,,czy żyjemy, czy tylko nam sie śni?", postawiony zresztą podobno przez jakiegoś chińskiego mędrca, dawno, dawno temu. Otóż musisz wiedzieć, że one oba są chyba nierozstrzygalne. Ja nie znam jednoznacznej odpowiedzi na pierwsze, a co do drugiego to z pewnością takowej w ogóle nie ma Dlatego o śnie lub jawie można rozmyślać w kategoriach dysputy filozoficznej, ale nie po to, żeby poznać rozwiązanie (bo problem jest nierozstrzygalny), tylko po to, żeby przy tej okazji pogłębić inną wiedzę, spojrzeć na pewne rzeczy z innej strony, itp. Ostatecznie może to być kwestia wiary. A co do sensu życia, to każdy go szuka raczej samodzielnie i też recepty nie ma. Ale to pytanie wcale nie musi nie mieć odpowiedzi (choć może), tylko że, jak mnie się zdaje, być może poznaje się ją dopiero po długich poszukiwaniach, czyli codziennych wyborach, jak i wielkich decyzjach przez kilka, kilkadziesiąt miesięcy, lat? A może wcale? W każdym razie nie bój się tego, że jej nie znalazłeś, bo to naprawdę bardzo trudne. Dlatego nie utożsamiaj choroby z tymi wątpliwościami, bo one same w sobie są zupełnie normalne. Co innego, jeśli wydaje Ci się, że Twoje reakcje na nie są przesadne lub w ogóle nieodpowiednie, oraz jeśli masz inne objawy (takie jak np. brak chęci do czegokolwiek) wymienione np. w tym subforum w dziale "czym jest depresja". Jeśli uważasz, że jest coś nie tak i że sobie nie poradzisz, to warto się zgłosić do lekarza.
-
A tak w ogóle, to z jakiej racji ten temat jest w dziale przywitań? Trzeba go przenieść, najlepiej od razu do kosza
-
-
Odgrzewam ten wątek, w nadziei, że nie tylko ja pomyślę, że warto. Uważam, że nie jest dobrym pomysłem rozszerzanie pojęcia Boga na "wszystko", lub przynajmniej "bardzo wiele" rzeczy, przedmiotów, idei, pragnień. Natomiast, jak podaje Słownik PWN, ateizm, to: "pogląd zaprzeczający istnieniu Boga" Trochę odnoszę wrażenie, czytając post Wypalonego i Malcolma, że ulegają tendencji do przemycania ateistom, że tak naprawdę to wierzą w Boga, tylko sobie tego nie uświadamiają. Czemu? Czy są ograniczeni swoim ateizmem i trzeba ich oświecić? To, że każdy w coś wierzy (Co, jeśli nawet jest prawdą wcale oczywiste nie jest. Wystaczy poczytać forum o depresji) ZUPEŁNIE nie oznacza, że wierzy w Boga. Nie można ad hoc twierdzić, że to wszystko jedno. To duża różnica, czy wierzy się w istotę nadprzyrodzoną, czy np. we własne siły, własną niezależność myślową, lub - dla kontrastu - w swoje pieniądze. I jeszcze : Strasznie łatwo jakoś odebrałeś sens istnienia tak wielu ludziom. Sens życia, o ile w ogóle istnieje, wcale nie musi być jeden. A już na pewno nie dla każdego jest nim Bóg. Co więcej, przypuszczam, że nawet dla większości zdeklarowanych wierzących "Bóg jest sensem" tylko podczas rozmowy z księdzem i na łożu śmierci. Poza tym o nim zapominają rzucając się w wir życia nie rozróżniający poglądów religijnych i w ogóle żadnych* Oczywiście po moim poście nietrudno dojść do wniosku, że jestem ateistą. Otóż nie jestem. Co prawda, w skrócie, należy powiedzieć, że nie wierzę w istnienie Boga. Jednak wcale takiej możliwości nie neguję, może też bym tego chciał. Ale wypisywanie moich przemyśleń to nie jest temat, który tutaj poruszam, więc się ograniczyłem tylko do ich zasygnalizowania. * Od "Co więcej..." do gwiazdki są moje absolutnie subiektywne odczucia. Dodaję ten komentarz, żeby zaznaczyć, że nie znam danych statystycznych / teorii / doświadczeń , które mogłyby potwierdzić / obalić tę tezę.
-
Dasz radę. Wierzę w Ciebie "Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać, chyba, że sam na to pozwoli." Nie pozwól.
-
Anesia: Oczywiście nie jestem pewny, czy to była depresja. Jednak nie jest prawdą, że jak się pójdzie do specjalisty, "to on już na pewno będzie wiedział". Jest zupełnie nieistotne jak się nazwie chorobę. Taką potrzebę mają właśnie specjaliści: przyklejają karteczkę z napisem : "depresja" i stosują pewne wypracowane schematy leczenia. Jak się stara radzić sobie samemu, to ma się tę jedną przewagę, że się nie musi. Jak się ustali co jest nie tak, to wystarcza. A nazwy to tylko nazwy. Jednakże czytając forum i gromadząc informacje o depresji doszedłem do wniosku, że tak by właśnie najprawdopodobniej mój stan zdiagnozował psycholog. (Nic trudnego, naprawdę: wziąć definicję, która jest na tym forum w temacie przyklejonym: "czym jest depresja" i sprawdzić, czy pasuje. Co innego chorobę wyleczyć) Odradzam, Anesiu, takie arbitralne rozróżnienia i skalowanie choroby. Nie myślę, żeby to miało czemukolwiek służyć. Jeśli każdy przypadek jest szczególny, a lekarz jeden, to nasuwa się wniosek, że psycholog / psychiatra jest tylko pewnym lustrem, w którym pozwala się przejrzeć pacjentowi, żeby sam mógł zrozumieć co jest nie tak i się wyleczyć. I takiego jestem zdania: każdy tak naprawdę leczy się sam, lekarz nie jest właściwie niezbędny, choć jeśli niektórym się taki wydaje, to dobrze: każda forma walki jest równie ważna. Oczywiście są jeszcze przypadki (częste), gdzie wskazane okazuje się silne leczenie farmakologiczne a tego może podjąć się tylko specjalista. Ale tak jak mówię: Tyle depresji, ilu chorych. Leki nie zawsze są niezbędne - choć pewnie wygodne. I dziękuję za słowa pocieszenia. Rozumiem, że w dobrej wierze je mówiłaś, ale ja już jestem zdrowy i trzymam głowę wysoko :) (no, oprócz krótkotrwałych nawrotów, o których napisałem) Życzę jednocześnie sukcesów w walce z depresją.
-
Tak, zgadzam się z Tobą: poczucie wstydu może być też, w całości lub po częsci, urojone. Ważne, żeby zwracać uwagę na obie składowe (prawdziwą i nie) i odpowiednio z nimi postępować. A do marzeń trzeba dążyć, bo możliwe, że "Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom." [A. Camus]
-
Cieszę się, że ma i ręce i nogi :) Czemu irracjonalne? Wcale nie... Nie można tak jednostronnie twierdzić. Przecież patrząc obiektywnie, rzeczywiście chory zaniedbuje swoje obowiązki, rezygnuje ze swoich celów, cały dzień leżałby w łóżku - umiera wewnętrznie. "No dobrze", mógłby ktoś powiedzieć, "Ale to przez złą pracę jego mózgu, spowodowaną zmniejszonym wydzielaniem <> " W porządku, ale prawdą jest też, że nie potrafił sobie poradzić z problemami, jakie przed nim stawały i pogłębiał swój zły stan. Taki mechanizm "błędnego koła". Jak sobie poradzić? Mogę odpowiedzieć tak, zrobiłem to dopiero, gdy wyszedłem z depresji. A walczyłem z nią na różne sposoby: wyjechałem w góry w wakacje, żeby nabrać dystansu, kiedy indziej zmuszałem się do nauki (na ogół bezskutecznie). Brałem też tabletki, regulujące pracę mózgu (nic specjalnego: memory formula, zawiera lecytynę i magnez) - raz pomagały, a raz nie. A nieraz, jak już miałem dość, to się buntowałem i chciałem samymi uczuciami zniszczyć depresję (na wzór Konrada z "Dziadów"). Pierwszy raz poczułem się naprawdę dobrze pod koniec wakacji, gdy uczyłem się do egzaminu poprawkowego. Stąd moje przeświadczenie, że bardzo ważna w życiu jest praca, nauka i to radzę przemyśleć - "praca nie tylko jako obowiązek, ale jako wartość życia (lub <>) człowieka". Ale pytanie, czy to mnie uzdrowiło, czy może odwrotnie - wyzdrowiałem i dobrze mi szła nauka, jest źle postawione, bo pewnie i tutaj były jakieś interakcje, podobnie jak podczas popadania w depresję. Co więcej, żeby trochę zamętu wprowadzić , dodam, że miałem nawroty depresji (ostatni całkiem niedawno - tydzień, dwa temu). Ale nienajgorzej się z nimi uporałem. Zobaczymy, co będzie dalej. Jestem dobrej myśli.
-
Tyle różnych derpesji, ilu na nią cierpiących. Nazwy chorób mają znaczenie raczej porządkowe. Każdy ma swój zestaw cierpień, lęków - często urojonych. "Każdy dźwiga swój krzyż". I dlatego musi być samotny, w pewnym sensie. Myślę, że My wymagamy nie tego, co trzeba od znajomych / bliskich. Dlatego nie rozumieją i się oddalają, myśląc, że Nam przejdzie, ewentualnie, że pomoże Nam ktoś inny. Nie potrzebujemy rozmowy z nimi na tematy, które z góry wydają Nam się błahe - czyli prawie wszystkie. Myśli ogniskują się pewnie na jakimś jednym problemie. Nawet jeżeli jest to obiekt złożony, to innym może się taki nie wydawać. Zresztą też przecież poszukiwałem "jadra ciemności" w sobie, tego wspólnego pierwiastka, którego amputowanie miało uratować resztkę osobowości, a innej drogi nie było. Szukałem zrozumienia, odrzucałem pocieszanie i wszelką pomoc, bo przecież sam powinienem sobie z tym poradzić. Nawet teraz, właściwie już po wszystkim, nie jest dla mnie jasne czy obrałem wtedy dobrą drogę i nigdy się tego nie dowiem. Ale coś zyskałem walcząc z depresją. Bardzo ciężko to wyrazić słowami, w dodatku tylko w formie napisów. Chodzi o to, że jeśli nie znajdzie się najpierw u siebie usprawiedliwienia własnego istnienia, to u innych też nie ma co szukać. Trzeba coś postanowić: żyć albo nie. Ale nie trwać bez końca pomiędzy tymi dwiema możliwościami. Jeśli żyć - to tak, żeby nie czuć wstydu. Nigdy nie sprzeciwiać się swojemu rozumowi, wyznawanym wartościom (czynnie lub biernie). Gdy już raz się to zobaczy, to zrozumie się w czym rzecz. I choć w pewnych sytuacjach, w jednej chwili, niełatwo jest zachować się jak należy, to w ostatecznym rozrachunku tak jest właśnie wbrew pozorom najprościej. Nie chcę dodać "i najlepiej", bo to by znaczyło, że są też inne nie do końca złe drogi. Otóż takich innych dróg moim zdaniem nie ma. Krystalizując myśl, o której tutaj wstępnie napisałem : uważam, że czynnikiem, który najbardziej przeszkadza w kontaktach z innymi jest poczucie winy za swoje życie czyli wstydu za samego siebie.
-
hej, niewarto o tym mówić przez net... Nia poważnie nie warto w ogóle a żarty na odległość często nie bywają rozumiane. Oczywiście, zrobicie jak zechcecie.
-
Mnie się udało bez leków (nie licząc lecytyny + magnezu) i bez pomocy specjalistycznej. Mam nawroty, ale myślę, że już nie wpadnę w taki zły stan, w jakim byłem.
-
eh...
-
Cześć Wiesz, jeśli nad tym pomyśleć chwilę, to te tabletki nie są w zasadzie na nic potrzebne. Jeśli jest najgorzej, jak już tylko może być, to zostaw to wszystko na godzinę \ pół \ ile będziesz chciała, usiądź w fotelu i patrz w okno albo w sufit i nie myśl o tym zupełnie - niech się wali, niech się pali. Myśli potrafią się odmienić, jeśli da się im na to wolny czas. A przecież chyba i tak lepiej go nie wykorzystasz teraz. Prawda? Nic do stracenia.
-
Wcale nie przesadzam
-
Przepraszam najmocniej, to przez niewczesną porę pisania postu najwyraźniej - zresztą wolę Cię kobietą :)
-
Zgadzam się, że samobójstwo to żadne rozwiązanie Nie trzeba o tym myśleć jak się postępuje z odratowanymi samobójcami. Pomyśl co się musi dziać w ich umysłach - chcieli skazać się na nieistnienie, czasem tylko dlatego, żeby ktoś im w tym przeszkodził, a przecież prędzej lub później zobaczą, że nic gorszego zrobić nie mogli. Napisz, proszę, co Cię skłania do takich refleksji, wierzę, że znajdzie się jakaś pociecha.
-
Cześć Głowa do góry! Taka ładna osoba jak Ty powinna codziennie dziękować Bogu, że pozwolił komuś wymyślić lustra Widziałem zdjęcie, więc wiem co mówię. Ale nie próbuj skakać z mostu. Na pewno byłabyś tak oszałamiającym widokiem, że nikomu nie przyszłoby do głowy, że możesz być prawdziwa na tym pylonie, z rozwianym włosem, w środku nocy i rzeczywiście nikt by Cię nie uratował To nieprawda, że nie istniejesz. Dla mnie ważne jest, że są tak pięknie wrażliwe osoby. Dzięki Tobie witkacowska wizja zautomatyzowanego świata nie przeraża mnie tak bardzo, jak na codzień. To właśnie Ci, których nie boli nic znikają, ze swoim człowieczeństwem.
-
korres1: Nie rozumiem chyba do końca o czym piszesz. Wierzę jednak, że dasz sobie radę, jeśli spróbujesz popatrzeć trochę na siebie w oderwaniu od relacji z innymi. Być może przez chorobę utraciłeś część siebie i chciałeś ją odnaleźć u kogoś innego, co - nie powiodło się. [przepraszam, że brzmi jak Freud, ale to tylko możliwie wierne oddanie mojego przeczucia, bo nawet nie myśli, trochę też opartego na własnym doświadczeniu]
-
Depresja a związki/miłość/rozstanie
Radison odpowiedział(a) na chmurka temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Posłuchaj sam siebie... Nie mówię tego złośliwie, wręcz przeciwnie. Moim zdaniem: dopóki nie zrozumiesz co w powyższych cytatach jest nie tak, nie zrobisz kroku naprzód. Nikt nie jest w stanie "pozwalać komuś na coś", ani obwiniać się, że był szczery w swoich uczuciach Zrobiłem co mogłem pisząc ten post i powyższy, starając się pomóc. Pomyśl nad tym. Ale wiesz - naprawdę, zastanów się na swój sposób, to Ci może wyjść tylko na dobre. Co innego, że Ci współczuję, bo swoją drogą logika a swoją uczucia. Niestety, tak już właśnie musi być, ale walczyć trzeba! -
Cześć Bardzo ważny problem poruszyłaś. Samotność, czy może osamotnienie, to moim zdaniem niezwykle istotne stadium rozwoju choroby psychicznej i bardzo częste, wiem, bo sam przeżywam. Jak myślę o pustce, to przypomina mi się "Niekończąca się opowieść", w której była ona czymś na wzór , powiedzmy "cienia" z "Władcy pierścieni", ale o ile bardziej wyrafinowana! Ile geniuszu trzeba mieć, żeby wymyśleć coś tak przerażającego i niebanalnego! A myślę, że może również pomysłodawca przeżywał to, co My i stąd ten pomysł. A jednak tam była nadzieja. Myślę, że kluczem do wszystkiego jest ją dostrzeć - jest uwierzyć. Pamiętaj, że nigdy nie jest tak, żeby się już nic nie dało zrobić!
-
Depresja a związki/miłość/rozstanie
Radison odpowiedział(a) na chmurka temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Możesz uwierzyć w to co napiszę lub nie. Jednak, jeśli nie chce z Tobą być, to na pewno to uczucie, które było między wami dla niej nie istniało w takiej formie jak dla Ciebie. Mnie było trudno się z tym pogodzić, ale musiałem przyjąć, że moje uczucia mnie oszukiwały przez długi czas. Tobie nie radzę, żebyś zrobił tak samo, tylko, żebyś się zastanowił, tak jak ja, co według niej było między wami, skoro Cię rzuciła. Ja rozumiem, że pewnie nie od zawsze, tylko od jakiegoś czasu, ale możliwe że od dłuższego niż na pierwszy rzut oka przypuszczasz. Wnioski wyciągniesz sam. Może będą one takie jak moje. I zgadzam się z Neśką, że jeśli ona będzie chciała wrócić, to zrobi to sama, a jeśli nie, to i tak nie wróci. Twoje prośby, zrozumiałe zresztą że takie myśli powstają, mogłyby Cię tylko ośmieszyć w jej oczach lub może nawet wzbudzić litość, a tego nie potrzebujesz. Musisz znaleźć siebie na nowo, bo cząstkę właśnie straciłeś, kiedy odeszła. To beznadziejnie trudne zadanie, a jednak to Cię właśnie czeka - moim zdaniem. Im szybciej zrozumiesz, że innej drogi nie ma (jeśli się ze mną zgadzasz), tym lepiej będzie się podnosić. -
Właśnie. Sam nie wiem. Ale proponuję spojrzeć na to tak: Możliwe, że sens życia to za trudne pytanie, żeby odpowiedzieć na nie na podstawie przemyśleń (brrr ! aż się wzdrygam jak to piszę). Może właśnie jest ukryty na końcu ścieżki życia, a nie na początku, jakby się chciało. A może w ogóle jest to za trudne pytanie. Może zawsze, jak już się znajdzie jakąś ideę, to przez sam fakt jej zrozumienia, poszukuje się czegoś nowego, odrzucając poprzednią jaką śmieszną albo po prostu nieaktualną? Ja myślę, że nieprędko odnajdę cel w życiu. W ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, żeby coś mnie mogło zadowolić. Postanowiłem jednak uczestniczyć w życiu, przestając być jego biernym obserwatorem. Błądzić, szukać, zwyciężać i pewnie najczęściej upadać. Czy coś się z tego wykluje, tego nie wiem. I to działać odważnie, zawsze zgodnie ze swoimi przekonaniami. Ciężko mi jest, bo jestem sam. Najbradziej mnie podtrzymują na duchu takie wizje starości, w których mogę się obrócić i powiedzieć: "Boże, jeśli istniejesz, patrz, że zrobiłem wszystko, na co mnie było stać. To prawda, że nie zbliżyłem się ani trochę do odpowiedzi na podstawowe pytanie, ale też nie było to zależne ode mnie." Wiem, że podstawa jest chwiejna, bo jest nią mój mózg a przecież ja również przekonałem się, jaki potrafi być zaślepiony (depresją). Ale nie mam lepszego pomysłu a i ten wydaje mi się niekiepski. Pomimo stylu, w jakim zredagowałem ten post, jest w tym coś romantycznego. Nie tyle w samej idei, ale w każdej godzinie, każdego dnia, kiedy słyszę w głowie: "ale tak naprawdę, naprawdę, to wiesz, ze to wszystko jest ***** warte!" i muszę zwyciężyć samego siebie, zanim mogę zrobić coś innego. A ciekaw jestem, czy ktoś z czytających ten temat znalazł jakiś naprawdę wielki cel? Wart poświęcenia całego życia?
-
Ja radzę sprawdzić miejsca, w których miał w najbliższym czasie coś do załatwienia, albo miałby coś do zrobienia, gdyby postanowił np. wyjechać. Jeśli się w nich pojawił, no to pewnie on jest głównym reżyserem całej sytuacji. Policja chyba powinna to zresztą sprawdzić...
-
No właśnie tak. To są rady, jak się zachowywać w społeczeństwie, żeby być szczerym wobec siebie i dobrym dla innych. Tylko czasem ciężko jest uwierzyć, że pewne rzeczy są takie proste, bo np. każą zweryfikować dawną znajomość na jej niekorzyść. Potrzeba odwagi, żeby się stosować do powyższych zaleceń, tak jak jej potrzeba zresztą do bycia sobą.