Skocz do zawartości
Nerwica.com

indianer

Użytkownik
  • Postów

    65
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez indianer

  1. Czy ja wiem czy fajnie... nie mniej jednak, pojawia się uczucie, że jesteśmy fair wobec tej drugiej osoby, że przynajmniej tyle możemy dla niej zrobić. Podam prosty, nie wiem czy trafny, przykład który ilustruje nasz tok myślenia i sytuację: Każdy rodzic gdy zobaczy swoje malutkie dziecko łapiące za gotujący się czajnik krzyknie "nie rób tego!!!" bo wie że dziecko się oparzy. Ani na chwilę nie pojawia się u rodzica myśl: "dam mu szansę... może uda mu się nie oparzyć - poczekamy, zobaczymy". Tak samo działa ten mechanizm. Nie dopuszczamy myśli, że ta druga osoba nas kocha i że czuje sięw obowiązku poświęcić dla nas. Będziemy raczej dążyli do zakończenia związku, tak jak rodzic w ostatniej chwili zabierający dziecko z dala od czajnika aby oszczędzić mu cierpienia. Po prostu zakładamy najgorszy scenariusz, bo gdy nie daj Boże, dojdzie on do skutku - rezultaty będą opłakane a nam będzie żal osób które kochamy. Angielskie przysłowie głosi: "If you love somebody, set them free"
  2. Mysląc obiektywnie, masz rację Wiolu. Druga osoba sama zdecyduje czy chce z nami być. Z drugiej jednak strony, tak jak napisał yans, nawet jeśli wiemy że ta druga osoba zdecydowała że nas nie zostawi to obserwujemy jej codzienną mękę z nami. Nie myślimy wtedy że ona robi to z miłości bo myślimy że tylko marnuje sobie życie. Pół biedy gdy jej starania polepszają nasze zdrowie - gorzej gdy jest tak jak opisałem powyżej i jak uprzednio opisał yans.
  3. Ech. Przeczuwałem że tak brzmi odpowiedź. A tak BTW, @Shadowmere i magdalenabmw: dzięki za miłe slowa. Jest tak jak mówicie ale dla Waszego dobra dobrze że mnie nie znacie osobiście. No to mieliscie prawdziwe szczęście że dotarliscie do etapu zdjęcia masek. Przewaznie ludzie wymiękają hen, przed tym etapem. Powodzenia życzę :) A pod tym to sie moge podpisać wszystkimi kończynami. Jest tak jak w powyższych trzech cytatach. Co do joty [Dodane po edycji:] @Pasman. Dzięki za rzeczowy wpis. Co do przymusu dotyczącego mówienia komplementów - walczę z tym cąły czas. Np. jak zdarzy mi się powiedziec jakiś komplement, to potem już nie mówie kolejnych i traktuję jego adresatkę całkiem naturalnie, tak jakbym nic wczesniej nie powiedział i, po części, unikam przebywania w jej towarzystwie przez jakiś okres czasu. Wtedy jest szansa ze odbierze to jako po prostu "miłe słowo" od kogoś tam a nie jako "tani podryw głupka".
  4. @pajak Pytanie jest jak najbardziej poważne. Gdzie jak gdzie ale na tym forum mało komu powinno być do śmiechu. Nie inaczej jest w moim wypadku. Rozumiem jednak, że mogłeś pomyśleć że robię sobie jaja. @rober6666 No to rzeczywiście mamy pod pewnymi względami troszeczkę podobną sytuację. Mam nadzieję, że jakoś to przetrzymasz. Masz przynajmniej dziecko i wiesz, że nie możesz sie dla niego poddać. Jak sam pisałeś, jesteś fighterem a to zobowiązuje. Tym bardziej, że Twój obecny stan jest nabyty - kiedyś byłeś zupełnie inny. Przynajmniej wiesz, że potrafiłeś być taki jaki chciałeś być i że to choroba Cię zmieniła. Czujesz frustrację bo nie może być tak jak kiedyś. Ja natomiast mam tak jak mam odkąd tylko pamiętam i już nie wiem nawet czy to choroba, czy sam sobie to kiedyś "zaaplikowałem" tym czy innym myśleniem czy też jestem "po prostu" aż tak porąbany od urodzenia. Sam bym chciał wiedzieć czy to objaw jakiejś choroby czy też po prostu ten typ tak ma. To fakt, kobiety same czasem nie wiedzą o co im chodzi. Chcę jedynie uniknąc sytuacji w której ona bedzie mnie do czegos namawiać, będzie mowic ze wytrzyma ze mną i moją neurotycznością a po paru latach powie mi "wiesz, jednak te kilka lat temu powinnam cię była posłuchać. Ty się rzeczywiscie nie nadajesz na partnera a ja głupia myslałam że bedzie inaczej". O ile sam nie spodziewam się od życia za wiele to nie chciałbym żeby mi kiedyś powiedziała "zmarnowałeś mi kilka lat życia".
  5. Witam. Wiem, że odbierzecie to pytanie jako ostatni debilizm ale chciałbym znać na nie odpowiedź, jeśli takowa istnieje. Mianowicie, mówiąc ogólnym skrótem, jestem człowiekiem neurotycznym i nie nadaję się do życia z kobietą ani bycia w żadnym innym związku. Poza tym nie mam pieniędzy i perspektyw na życie na powiedzmy średnim poziomie. Oprócz tego, dochodzi do tego to, że jeśli np. powiem jakiejś dziewczynie komplement to potem mam wyrzuty sumienia bo "przecież ona mogła pomyśleć (słusznie z resztą) że się mi podoba. Nie mam prawa z moją całą neurotycznością i użalaniem nad sobą zawracać jej głowy. Jest tylu normalnych facetów na których ona powinna trafić - nie wolno mi". Gdy np. jakaś dziewczyna mówi mi coś miłego, to odruchowo odwracam głowę do tyłu bo spodziewam się że za mną stoi jakiś facet który był adresatem jej słów a potem przychodzą wyrzuty sumienia "że może przypadkowo i nieświadomie wysłałem jej jakiś sygnał zainteresowania z mojej strony, mimo że nie mam do tego prawa i dlatego odpowiedziała na ten sygnał komplementem wobec mojej osoby" Chciałbym bardzo wejść w związek z kobietą, ale wiem, że tylko bym ją unieszczęśliwił co z resztą sami widzicie powyżej. Nie chcę potencjalnej partnerki narażać na użeranie się ze mną. Przez baardzo długi czas miałem taki okres (który bardzo mi się podobał i o którym pisałem tutaj w jednym z wątków) że potrafiłem nie oglądać się za dziewczynami na ulicy bo wiedziałem, że i tak nie mam szans a tylko niepotrzebnie narobiłbym sobie płonnych nadziei. Potrafiłem nie prawić koleżankom komplementów i traktowałem je po koleżeńsku - tak jak kumpli, facetów. Nie wiem czemu (może przez wiosnę) ostatnio to się zmieniło. Cały czas myślę sobie jak byłoby miło być w związku z kobietą. Jak już mowiłem, chwilę pozniej nachodzą mnie wyrzuty sumienia że nie wolno mi tego robić a to bardzo boli. Wracajac do głównego pytania, chciałbym powrócić do stanu w którym nie interesowałbym się kobietami. Nie chodzi mi bynajmniej o zmniejszenie popędu seksualnego, bo nigdy go nie miałem, ale o zmniejszenie samej chęci bycia w związku. Chciałbym po prostu postrzegać kobiety tak samo jak moich męskich kumpli - całkowicie bezuczuciowo. Jeśli znacie na to jakiś trwały sposób (również farmakologiczny) to napiszcie proszę. Mam nadzieję, że istnieje coś w rodzaju pigułki z "Seksmisji" która zamieniała pęd ku miłości na pęd ku karierze. Mam nadzieję, że tym postem nie wprawiłem nikogo w nadmierne zakłopotanie.
  6. Mam tak samo. Z tym, że ja kończę magisterkę...ale w ogóle mnie to nie obchodzi. Robię ją dlatego, że ją zacząłem i nie wypada jej nie skończyć bo po prostu szkoda by było mojego 5-letniego wysiłku. Też miałem marne stanowisko pomimo świetnej znajomości j. angielskiego podczas gdy tępe chamy nie potrafiące nawet poprawnie władać polszczyzną i ubliżające innym ludziom były kierownikami. Tak samo jak Ty, poszedłem do tej pracy bo nigdzie indziej mnie nie chcieli a np. podczas okresu próbnego w biurze tłumaczeń usłyszałem szept jednej osoby do drugiej na mój temat: "Jak czegoś nie wiesz to pytaj...i tak myślisz o wiele więcej niż tamten". Też mam tak samo. Ciągle się słyszy, że "każda potwora...itd" a ja nigdy nie doświadczyłem ŻADNYCH znaków wysyłanych pod moim adresem przez kobiety. Ty przynajmniej jesteś świadoma, że się możesz podobać i ciesz sie z tego. Ja wiem, że się nikomu nie podobam. Moim zdaniem, problemem ludzi o moje sytuacji jest to, że nie chcą się pogodzićz tym, że będą sami i dlatego popadają we frustracje. Ja się z tym pogodziłem co pozwala mi zachować (baaaardzo niestabilną) równowagę psychiczną. W liceum, na przykład, zostałem bezwiednie ofiarą żartu...Siedziałem sobie na świetlicy i chyba spisywałem od kogoś jakieś zadanie z matematyki i nagle przytuliła się do mnie jakaś dziewczyna. Ja jej nie znam, ona mnie nie zna, ja nie wiem o co chodzi...Okazało się, że grała z koleżanką w marynarza czy coś innego i ta która przegrała musiała się do mnie przytulić. Od tamtej pory też się "dowartościowuję" w taki sposób jak i Ty. Też mam/miałem kompleksy dotyczące swojego wyglądu ale ostatnio osłabły bo już nie mam siły się tym przejmować bo i tak to nie ma sensu. Tak. Mimo, że mam bardzo dobrych rodziców to daaaawno temu przestałem im mówić o takich rzeczach bo mówią to samo co Twoi mówią Tobie. Mówisz, że wizyta u lekarza to przyznanie się do porażki...bo to prawda, ale wtedy następuje oczyszczenie. Wiesz, że gorzej być nie może a będzie tylko lepiej. Daj sobie szanse. Zamiast alkoholizmu znajdź sobie jakieś hobby, chociażby miało to być nawet coś tak niedorzecznego jak zbieranie króliczych odchodów. Zawsze to zajęcie i masz wtedy przeświadczenie, że jesteś jedną z nielicznych osób które się tym zajmują. Ja gram na gitarze i uczę się języków bo to lubię a nie każdy jest do tego zdolny i to mnie podbudowuje. Po magisterce planuję wyjechać z kraju i to mnie trzyma przy życiu. Kumpel chce mnie tam ściągnąć i mówi, że żyje tam jakieś 5 lat i jest mu o niebo lepiej niż w Polsce, bo ludzie są inni, bardziej wyluzowani i że mają zdrowe podejście do życia i pracy. Chciałbym się właśnie odłączyć od mojego dotychczasowego świata. Może w Twoim wypadku też tak będzie lepiej? Na miejscu będziesz miała 'carte blanche' - nikt nie zna Twojej przeszłości a opinię na Twój temat będą budować tylko na tym co zobaczą a nie na tym co usłyszeli od kogoś tam, kiedyś tam. Sam po sobie zauważyłem, że nie jestem sobą wśród rodziny i ludzi których znam podczas gdy mając styczność z ludźmi obcymi, moje wszystkie kompleksy odchodzą i sam siebie nie poznaję. Po prostu chyba podświadomie wiem wtedy, że inni nie wiedzą, że jestem życiową pierdołą i staram się nie wyprowadzać ich z tego błędu. :)
  7. To wszystko jest prawda. Przecież każdy ma wolna wolę. Jeśli chcą tacy być i nabywać nowe rzeczy bo to ich spełnia, czują się lepiej to niech to robią. Powiem nawet, że to dobrze - zarabiają forsę, ale robią to w jakimś celu bo to im pozwala żyć tak jak chcą, daje im to radość i satysfakcję...Są otwarci na innych ludzi, z każdym pogadają. I to jest super. Niestety jest dużo ludzi (niestety są w przewadze nad resztą, i o tych pisałem w poprzednim poście) którzy zarabiają aby zarabiać, aby mieć więcej i więcej i żeby najlepiej "sąsiada szlag trafił jak zobaczy moje nowe auto" oraz sądzą innych miarą własnego portfela...Jakimś cudem zawsze lepiej się dogadywałem z tymi którzy mieli mało w sensie materialnym aniżeli z takimi osobnikami jak ci opisani powyżej. Oni właśnie wzbudzają u innych zawiść bo "jakim cudem takie prostaki tak dobrze zarabiają? Czym sobie na to zasłużyli?". I człowiek zaczyna się wtedy porównywać do innych, siłą rzeczy. "A może ja też powinienem tak się schamić bo wtedy będzie mi łatwiej w życiu , a może nie?" Pojawiają się wątpliwości, kompleksy, powstają takie fora jak to, pojęcie nieudacznika i cała masa innych problemów. Sam przez to przechodziłem więc wiem jak to generalnie jest. Podsumowując: Lubię "pozytywnych" bogaczy z pierwszego akapitu, wkurzają mnie tylko ci "negatywni" bogacze z drugiego akapitu którzy piętnują moje bycie biednym i mnie jako jednostkę aż do tego stopnia, że zaczynam sam siebie piętnować. Dystansu Ci u mnie dostatek ale i te życzenia przyjmę jako oznakę...czegoś tam. Również pozdrawiam i dziękuję za konstruktywny komentarz :) [Dodane po edycji:] Dokładnie. Mam tak samo. Tyle, że nikt inny tego nie rozumie. Dlatego, jak pisałem wcześniej. Nie miej żadnych oczekiwań co do nowego środowiska - carte blanche. Będzie co ma być. Jeśli będzie dobrze - to super, fajna niespodzianka, a jak będzie źle - cóż, można się tego było spodziewać. Trzeba być po prostu gotowy na cios, wtedy mniej boli i człowiek zachowuje więcej sił na życie. Jak postawisz gardę to nie każdy cios wyląduje na Twojej twarzy a kto wie może też w końcu wyprowadzisz jakąś akcję?
  8. No cóż, taka pokusa zawsze będzie istnieć...w innym wypadku ani ja ani nikt inny nie powiedziałby o sobie nigdy że jest nieudacznikiem. Przecież nasze obserwacje z czegoś wynikają. Widzimy, że inni że tak powiem "mają lepiej". Ale w koncu z pokusami trzeba walczyć. Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie dotyczące porównywania się - prowadzi to albo do pychy albo depresji...Tak więc czy naprawdę warto się z kimś porównywać? W dawnych czasach wystarczyło, że człowiek miał odzież a teraz to nie wystarczy bo trzeba mieć MARKOWĄ odzież...Poprzewracało się im w d****ch, za przeproszeniem, od dobrobytu. Moim zdaniem powinniśmy być w sumie z siebie dumni bo potrafimy zachować zdrowy rozsądek w tym domu wariatów. Mam jedną radę: zapytaj tego dawnego wroga albo kogokolwiek dlaczego np. kupił nowy samochód pomimo tego że stary działał dobrze no i w sumie nie był jeszcze taki stary? Ciekawe co Ci odpowie. Większość ludzi pracuje i żyje po to aby wydawać, aby nowsze, aby bardziej kolorowe, aby, aby...Ja chodzę w jednej kurtce od 8 lat i nie narzekam bo jest nieporwana i dobrze chroni przed zimnem. W domu oczywiście krzyk że muszę kupić sobie nową kurtkę bo "co ludzie powiedzą" jak będę tak łaził cały czas w jednej. Czy warto porównywać się z materialistami? Nie sądzę. Poza tym, przeczytaj ostatnie zdanie mojego poprzedniego postu bo to jest kwintesencja tego co chcę powiedzieć...jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
  9. Czytam Wasze wpisy i cóż...także i ja muszę się podpisać pod tym co zostało tu napisane. Standardowo, dobrze się uczyłem w szkole oraz standardowo byłem frajerem którego się zawsze czepiali, głównie starszaki, choć od 'kumpli' z klasy też mi się oberwało. W gimnazjum miałem względny spokój ale z nikim sie nie kolegowałem. W liceum przyczepili się o moje długie włosy choć oczywiście była masa długowłosych uczniów oprócz mnie. Na studiach już było spokojnie ale nie czułem żadnej więzi z ludźmi z którymi mi było dane obcować. W międzyczasie się zakochałem. Zacząłem się inaczej ubierać, zrzuciłem ok. 20 kilogramów, skorygowałem zgryz ale to nic nie dało....Potem poszedłem do pracy gdzie szef oczywiście przyczepił się do mnie a nie do kogoś innego i ciągle robił mi uszczypliwe uwagi ... I wiecie co? Choć trudno w to uwierzyć ale jestem teraz szczęśliwy. Mam swoje własne hobby którego nikt mi nie odbierze i dzięki tym wszystkim doświadczeniom nauczyłem się następujących rzeczy: - przekonałem się jacy są ludzie i wiem do czego są zdolni w swojej małostkowości a co za tym idzie, nie warto zabiegać o ich względy - dopiero jak sięgniesz dna osiągasz wolność - nieważne co myślą o nas ludzie - ważne aby nam było dobrze - jeśli oprawcy nam dokuczają to znaczy że jesteśmy inni niż oni, czyli jesteśmy lepsi - jakby nie patrzeć. Przecież diabeł diabła by nie uderzył :). - (tu mówię akurat tylko za siebie bo każdy może mieć inaczej) tylko najbliższa rodzina z którą się mieszka jest godna zaufania i tylko wobec niej powinienem być uprzejmy i troszczyć się o jej dobro. Nie nauczyłbym się tego wszystkiego gdybym nie był tzw. nieudacznikiem. Dzięki temu miałem okazję sięgnąć do głębszych rejonów mojej psychiki...W sumie chyba powinienem podziękować moim oprawcom bo skłonili mnie do myślenia. :) Przecież nawet Rousseau mówił, że życie w społeczeństwie to najgorsza rzecz pod słońcem. Wpędza ludzi w depresje, zabija indywidualność i czyni ludzi niewolnikami. Żyję w społeczeństwie bo nie mam innego wyjścia ale nie jest to dla mnie cel przewodni. Gdybym miał mocniejsze zdrowie i wystarczający hart ducha, wyprowadziłbym się do jakiejś puszczy i zamieszkałw jaskini. Zyskałbym o wiele więcej. Od tamtej pory przestałem dbać o wygląd (ale wagę ciagle trzymam na dobrym poziomie), nie golę się, myję się tylko wtedy gdy jestem brudny a nie żeby być 'atrakcyjny fizycznie' bo mi to niepotrzebne. Nie dbam o to co mówią o mnie ludzie i nikomu nie wchodzę w "okolice ostatniego segmentu układy wydalniczego". Przeciwnie, robię im na złość i pokazuję że jestem inny - ot tak, bo chcęz nimi utrzymywać tylko kontakty powierzchowne. Co najważniejsze, czerpię niemalże seksualną przyjemność z ignorowania dziewczyn, jestem oschły wobec nich i nie staram się być 'poprawny politycznie' w ich towarzystwie. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że z takim podejściem nikt nie byłby ze mną szczęśliwy. Tak więc kwestia bycia w związku i posiadania potomstwa samoistnie się u mnie rozwiązała poprzez wykluczenie jednego i drugiego. Mam tak naprawdę tylko dwóch kumpli którzy jako jedyni mieli odwagę docenić to jaki jestem i dlaczego i wcale im to nie przeszkadza. Poza tym mimo tego, że dalej jestem nieudacznikiem życiowym który na niczym się nie zna i do niczego nie dojdzie, postanowiłem z tym żyć. Nie robię rzeczy z myślą "Jak mi się uda to nie będę już nieudacznikiem". Robię je myśląc "Jak mi się uda, to znaczy że dokonałem tego pomimo bycia nieudacznikiem" . To tak jak alkoholizm: można być trzeźwym ale i tak będzie to w tobie siedzieć do końca życia, lecz trzeba z tym żyć. Nie mówię ,że się poddałem - otóż działam, staram się udoskonalać, uczyć powolutku życia ale robię to "po drodze" a nie w charakterze wspinania się po szczeblach kariery bo tak trzeba i nikt mnie potem nie doceni jak będę biedny...to ich problem, nie mój. Moja rada, grunt to zaakceptować pewne fakty, żyć w zgodzie z własnym sumieniem, nie oczekiwać niczego od życia bo wbrew tej głupiej propagandzie, bardzo mało zależy od nas. Każdy nam wmawia, że "jesteś kowalem swojego losu, możesz być taki czy siaki, bogaty, piękny, przebojowy". Prawda jest taka, że tak jak w przyrodzie, są słabe jednostki które są odrzucane przez innych członków swojego gatunku i po prostu nie dojdą do niczego z powodów genetycznych. Musimy zaakceptować tą naszą pozycję i żyć z nią i często pomimo niej. Jedyne co możemy zrobić to utrudniać naszym oprawcom życie i w miarę możliwości czerpać z tego przyjemność.
  10. Od momentu kiedy jestem świadom że powinienem wiedzieć co z nim zrobić. Czyli jakieś 6-7 lat. Ciagle czegoś się tam imam, coś tam oglądam ale nie wciąga mnie to na tyle żebym mógł się tymi rzeczami poważnie zająć. Jedynie w muzyce mogę siedzieć cały czas i nigdy mnie to nie nudzi - rozwalam kawałki ze słuchu, gram trudne rzeczy, ćwiczę nowe techniki i mam z tego satysfakcję. Ten wyjazd za granicę to chyba najlepsze wyjście w tej chwili. [Dodane po edycji:] Ty i tak masz dobrze. jak sama mówisz - masz kilka opcji...Ja mam tylko gitarę. Wkurza mnie że czasem oglądam np. różne programy motoryzacyjne i słucham o tych wszystkich częściach z uwagą, powtarzam sobie w głowie co do czego służy, co i jak naprawic ale potem i tak wszystko zapominam. Chciałem sie też zająć hydrauliką, doszkalałem się nawet ale też wszystko szybko zapomniałem. Co do wzięcia sie za muzykę na poważnie to pewnie tak jest...nie wiem tylko czy mam wystarczajaco dużo odwagi aby tak postawić wszystko na jedną kartę. [Dodane po edycji:] Najgorsze jest to, że mój ojciec pomimo tego, że jest hydraulikiem, to sam zaprojektował i wykonał szafy i szafeczki w naszym mieszkaniu, potrafi wszystko zalutować, naprawic, uszczelnić, wymienić i jest jeszcze bardzo oczytany pomimo słabego wykształcenia. Ja mam prawie magistra a nie dorastam mu do pięt. Ilekroć sie brałem za owe wymienione rzeczy to zawsze robiłem je od tyłka strony a wszystkie rady ojca szybko zapominałem.
  11. Może masz rację. Może być też tak, że samo się wszystko jakoś ułoży. W cuda generalnie nie wierzę, ale nigdy nie wiadomo. Co do wyjazdu z Polski, nie jesteś pierwszą osobą która mi to mówi więc najprawdopodobniej się zdecyduję...ale jak mówię, najpierw studia i spróbuję zdziałać coś tu, na miejscu. Jak się nie uda to wyjadę. A co do determinacji, to masz rację. Byłem gruby przez 21 lat mojego życia ale jak się zakochałem to udało mi się zrzucić ponad 20 kilo i teraz jestem szczupły. A wszystko dlatego że mi zależało. Z zagranicą też pewnie będzie podobnie. Ogólnie nastrój mi się poprawił. Dzięki za pomoc.
  12. Oby nam się udało :) Najpierw jednak postaram się skończyć te parszywe studia żeby chociaż w tej kwestii dali mi spokój w domu.
  13. Też myślałem nad tą zagranicą. Co prawda, brat mieszka w Londynie od 6 lat i mówi, że teraz jest o wiele ciężęj niż było i że znalezienie roboty zależy od szczęścia. Mimo wszystko chyba spróbuję...ale na razie muszę żyć tu i teraz.
  14. Dziękuję za odpowiedź. Tak, to moje życie i gdybym był sam na tym świecie jak palec to zrobiłbym tak jak mówisz...Mam jednak rodziców którzy naprawdę są wspaniali, kochający, życzliwi, NIGDY nie doznałem z ich strony niczego złego i niczego mi dzięki nim nie brakowało, dali mi również tyle ciepła o jakim inni mogą tylko marzyć. Wpoili we mnie zasady moralne i modele zachowań z których jestem dziś dumny - nie mogę ot tak pójść w swoją stronę i ich zostawić. Oni na to nie zasługują. Chciałbym im jakoś odpłacić w przyszłości. A tak w ogóle, żeby grać, być muzykiem trzeba włożyć dużo kasy w sprzęt a ja tej kasy nie mam...bo nie mam już teraz pracy. Staram się robić coś w tym kierunku: kupiłem dobrą gitarę, taka na której można grać profesjonalnie ale to poważnie wykrwawiło mój budżet i teraz już nic nie kupię. Tak, mój nick dobrałem nieprzypadkowo. Jak pieczona kiełbasa - to tylko z ogniska i jedzona z kija a nie widelcem z pozłacanego talerza ;a karimata na podłodze dawała mi zawsze przyjemniejszy sen niż łóżko. Stąd ten kierowca TIRA...byłbym w ciagłej podróży, w spartańskich warunkach poznawałbym inne kraje, byłbym wolny...ale jest jak jest :/
  15. Witam wszystkich. Jestem tu nowy. Mam 23 lata i mam problem. Mianowicie nie wiem co mam zrobić z własnym życiem. Nie zależy i nigdy mi nie zależało na tym czym będę jeździł,w co się będę ubierał gdzie będę mieszkał, jak będę zarabiał. W domu ciagle słyszę na ten temat komentarze rodziców...i wiem, że mają rację. W tej chwili kończę studia magisterskie na anglistyce ale poszedłem na nie tylko z tego powodu, że rodzice mi na nie kazali pójść a poza tym nie mogłem wybrać innego kierunku ponieważ jest na nich matematyka a ja jestem tępy w tej dziedzinie. Przez 3 lata liceum zawsze miałem zagrożenie na semestr a moja najlepsza ocena to 2. Jedynie z angielskiego miałem zawsze 6 i istniała wyższa szansa, że takie studia uda mi się skończyć. Przed magisterką zdobyłem uprawnienia nauczyciela j. angielskiego, ale tylko dlatego, że ukończenie licencjatu na studiach 1szego stopnia dało mi takie uprawnienia automatycznie. Z własnej woli NIGDY nie zdecydowałbym się na zdobycie nauczycielskich kwalifikacji.Miałem praktyki nauczycielskie i kategorycznie nie podoba mi się ta praca. Myślałem o pracy jako kierowca TIRa bo mam kierowcę TIRa w rodzinie i wiem na czym to polega ale kompletnie brakuje mi zmysłu orientacji (o czym się ostatecznie przekonałem jadąc ostatnio w trasę i ciagle myląc drogę pomimo tego, że wcześniej jeździłem nią kilkanaście razy jako pasażer) a poza tym nie mam też wyczucia odległości...no i mam chorobę lokomocyjną. Zawsze mam problemy z parkowaniem moim samochodem...a co dopiero myśleć o TIRze. Jedyną rzeczą do której czuję autentyczne powołanie jest słuchanie muzyki i gra na gitarze, co robię już od dawna czyniąc postępy w grze ale doskonale wiem, że ciężko z tego wyżyć. Kolejną moja pasją jest sport. Znam wyniki, zawodników itd...ale z takiej pasji też jest ciężko wyżyć. Brak mi jakichkolwiek zdolności manualnych. Jestem jednym z tych którzy nie umieją wbić gwoździa w ścianę. Gdyby było inaczej zostałbym pewnie jakimś cieślą, monterem lub kimś w tym rodzaju. Byłem nawet w biurze doradztwa pracy ale nawet tam nie potrafili jednoznacznie wskazać co mógłbym w życiu robić. Na informatyce też sięnie znam - w szkole zawsze kończyłem zadania jako ostatni i jako jedyny dopytywałem o rzeczy które inni wiedzieli sami z siebie. Gdy patrzę na rówieśników to mnie zazdrosć bierze. Ciągle opowiadają że planują to, to i tamto, że chcą zostać tym a tym, mają umiejętności, mają tożsamość . Ja nie mam żadnych planów, żadnych pragnień (poza coraz lepszym graniem na gitarze) i nie chcę nawet zakładać rodziny. Wiem przecież, że powinienem do czegoś dążyć, coś robić ze swoim życiem, inwestować w siebie...choćby po to aby na starość zapewnic rodzicom godziwy byt. Proszę, doradźcie mi coś. Nie wiem co mam robić. 23 lata na karku a ja ciagle jestem na etapie małego dziecka które nic nie umie i nie wie co z nim będzie. Najwyższa pora zarabiać pieniądze, obrać cel... Powiecie, że użalam się nad sobą - to prawda,użalam się bo wszystkie inne opcje już wyczerpałem. Od bardzo długiego czasu cierpię z tego powodu i nie umiem sobie pomóc. Nie ma dnia żebym o tym nie myślał. Przepraszam jeśli wątek jest nie w tym miejscu co trzeba.
×