
indianer
Użytkownik-
Postów
65 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez indianer
-
Konflikt interesow/konflikt w rodzinie
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
No ja tez ja rozumiem, nawet bardzo dobrze rozumiem. Moze jestem przewrazliwiony ale boje sie zeby historia sprzed dwoch lat nie rozegrala sie na nowo. Niby jestesmy wszyscy innymi ludzmi niz wtedy (w sensie, ze wyrobilismy sobie schematy reakcji na niektore sytuacje i nie popelnimy starych bledow) ale bol pozostaje ciagle ten sam. Moja jedyna nadzieja w tym, ze moi rodzice denerwuja sie z tego powodu tak samo jak i my, i ze nie beda chcieli niczego juz wiecej zaogniac przez glupie komentarze, krzyki itp. -
Konflikt interesow/konflikt w rodzinie
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziekuje pieknie za odpowiedz. No w sumie przeprosili. Tylko, ze tez to nie nastapilo stopniowo. Odpowiedz moich rodzicow na jej (dlugi, przemyslany i sensowny) list byla baaardzo lakoniczna, a zabarwienie emocjonalne...okreslilbym slowami "neutralno-chirurgiczno-sterylne". Nawet nie bylo jednej kartki A4. W dalszym ciagu zarzucali nam, ze "nie pozwola nikomu wejsc sobie na glowe w ich wlasnym kraju i ze nie odpuszcza ludziom ktorzy probuja krzyzowac ich plany". Dopiero gdy wyslalem im, w odpowiedzi, bardzo dluga tyrade ktora mozna porownac do wylania totalnie calej zolci ktora mi lezala na watrobie przez dwa lata, okazalo sie ze nagle moim rodzicom nie przeszkadza obecnosc mojej dziewczyny, nagle jest mile widziana. Moja dziewczyna po prostu nie wierzy w te ich przemiane, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Ja tez nie wiem ile w tym prawdy. Mam nadzieje, ze 100 procent...ale zdziwiony nie bede jesli tak nie jest. Moja dziewczyna pamieta moment w ktorym np. mowili do mnie, ze jest gruba a doslownie 10 sekund pozniej z pelnym usmiechem na twarzach podtykali jej jedzenie. Nawet mi sie zbieralo na wymioty od takiego zachowania. W sumie sie jej nie dziwie, ze chce isc do hotelu ale nie chcialbym tez zrobic niczego co mogloby znowu rozzloscic moich rodzicow. Nie mam juz ochoty po dwoch latach na ciag dalszy tej gehenny. Gdybym byl n miejscu moich rodzicow zrozumialbym, ze troche namieszalem i ze to wymaga czasu aby odbudowac chcociaz czesc zaufania...no ale nie jestem moimi rodzicami i nie wiem jak zamierzaja zaregagowac. Istnieje jeszcze pomysl, ze mozemy to zwalic na jej rodzicow - to znaczy powiedziec, ze oni sie o nia boja i ze oni chcieli zeby zostala w hotelu...bo tak rzeczywiscie powiedzieli, bo autentycznie sie o nia boja. A ja sie tylko zastanawiam czasami czy nie jestem przypadkiem otoczony pacjentami z osrodka dla umyslowo chorych - z jednej strony dwulicowi rodzice-manipulanci a z drugiej dramatyzujaca dziewczyna (byc moze tez manipulantka). Gdybym byl na miejscu mojej dziewczyny: sprobowalbym spac w ich miejscu aby zobaczyc jak sie zachowuja i co mowia i dopiero wtedy przedsiewziac odpowiednie do sytuacji kroki. Gdybym byl na miejscu moich rodzicow: zrozumialbym nieufnosc ze strony mojego dziecka i jego partnerki i nie naciskalbym z niczym (jak np. naleganie na spanie u nich itp.) Ostatnio bardzo malo ufam komukolwiek, wlacznie z wyzej wymienionymi osobami wlacznie. Mam nadzieje ze sam nie zwariuje z tego wszystkiego. -
Konflikt interesow/konflikt w rodzinie
indianer opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Witam wszystkich, Od pewnego czasu mieszkam w Holandii, poznalem tam holenderska dziewczyne, w 2012 przyjechalismy do Polski z wizyta a moi rodzice z miejsca ja znienawidzili. Od pierwszego momentu starali sie "porozmawiac ze mna na osobnosci" podsuwajac mi pomysly na rzucenie jej (bo jest gruba, nieambitna itp.) jednoczesnie smiejac sie w jej twarz. Wytrzymalem w takiej atmosferze dwa dni a potem wybuchlo pieklo. Klotnia, klotnia i jeszcze raz klotnia a ja oprocz bycia jedna ze stron konfliktow musialem jeszcze byc tlumaczem. Negowali wszystko co moja dziewczyna chciala powiedziec. Nawet jej praca (opieka na starszymi: zakupy, sprzatanie itp.) byly dla nich powodami do pogardy. Po dwoch dniach wyprowadzilismy sie do hotelu gdzie spedzilismy reszte naszych "wakacji". Od tamtego czasu nasze kontakty byly bardzo ozieble (tj. moje z moimi rodzicami). Gdy mielismy rozmawiac na skypie musialem sie upewnic ze mojej dziewczyny nie bylo w tym samym pokoju. Taka sytuacja trwala prawie dwa lata. Moja dziewczyna napisala do nich w koncu list w ktorym pytala czy jest jakas szansa na zycie bez gniewu i zalu bo takie zycie nie ma sensu. W odpowiedzi dostalismy krotki list w ktorym pisali, ze tak naprawde pretensje mieli do mnie a nie do niej (bo to ja mieszkam z dala od nich, ze ich opuscilem i ze inne mieli plany wobec mnie itp.) Wtedy ja napisalem list-tyrade o tym jak bardzo mam dosc ich samolubnego podejscia i ze bede musial "przymknac im drzwi do mojego zycia". Wtedy nagle sytuacja sie odwrocila - teraz moi rodzice nie widza nic przeciwko rozmowom na skypie z moja dziewczyna, przeprosili za swoje zachowanie, zaprosili nas do siebie i tu pojawia sie kolejna (a jakze) kwestia: Otoz moja dziewczyna nie chce nocowac u moich rodzicow bo im nie ufa, mysli ze oni chca ja otruc lub cos w tym stylu (poniewaz moi rodzice byli poprzednim razem mili dla niej oczy a za plecami probowali wymusic na mnie zerwanie itp.) Ja natomiast nie widzialbym nic przeciwko zostaniu w ich mieszkaniu. Podsunalem pomysl, ze moze ona niech spi w hotelu a ja z rodzicami (od hotelu do mieszkania rodzicow jest jakies 10 minut spacerem). I teraz tak: Jesli zmusze dziewczyne do spania u rodzicow, bedzie klotnia, placz i lament ze strony dziewczyny Jesli powiem rodzicom ze ona chce spac w hotelu, bedzie klotnia placz i lament ze strony moich rodzicow...i pozniej ze strony mojej dziewczyny. Wiec jak sie domyslacie, pale sie strasznie do wyjazdu a najchetniej to bym to wszystko pierd.... i wyjechal do Zimbabwe, Barbadosu lub Trojkata Bermudzkiego, jesli wiecie co mam na mysli. A moze to ja nie mam racji, nie wiem, za bardzo komus ulegam itp. Prosze napiszcie co o tym myslicie bo chcialbym w koncu poznac opinie osob niebezposrednio zaangazowanych. Pozdrawiam i z gory dziekuje. -
Jedynak, opieka nad rodzicami, życie za granica, partnerka
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziękuję pięknie wszystkim za wpisy... W pewnym stopniu biorę też słowa moich rodziców pod rozważanie - moja dziewczyna nie jest idealna i w jakimś stopniu jestem w stanie zrozumieć że oni mogą mieć obawy co do niektórych kwestii...Jak każdy człowiek, sam też nigdy nie jestem w stu procentach pewien swoich wyborów. Ja jednak próbuję rzeczy aby sięprzekonać czy mam rację ja czy inni - moi rodzice chcieliby wszystko załatwić odgórnie żeby uniknąć problemów... Może i odpuszczą z czasem. Mam nadzieję, że zarówno oni jak i ja podejmiemy właściwe decyzje na których każdy skorzysta. Sytuacja się rozwija... -
Jedynak, opieka nad rodzicami, życie za granica, partnerka
indianer opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Witam. Mój problem polega na tym, że rok temu zamieszkałem w obcym kraju. Miałem już dość Polski i chciałem ułożyć swoje życie po swojemu. Wyjechałem, znalazłem prace, nauczyłem się języka, znalazłem dziewczynę. Rodzice mieli dla mnie inne plany. Całe swoje życie pracowali z myślą o mojej przyszłości - że mnie wykształcą, mieli plan zostawienia mieszkania dla mnie żebym miał nieruchomość i nie musiał się dorabiać oraz że na starośc się nimi zaopiekuję. Ja natomiast chciałem osiągnąć coś samemu i zrobić coś dla siebie i wyjechałem i zacząłem układaćżycie własnym rytmem. Przedstawiłem moją zagraniczną dziewczynę moim rodzicom ale się im nie spodobała na dzień dobry. Mówią, że jest gruba, niewykształcona i że nie jest Polką. Nie widzą natomiast co ona dla mnie zrobiła (gdy mnie poznała, nie znałem jeszcze języka, nie miałem pracy i nie wiedziałą nic o mojej przeszłości a mimo to zdecydowała się na związek). Za sam ten fakt ją podziwiam a oni mowią, że to o niczym nie świadczy i że to wcale nie oznacza że mam wobec niej zobowiązania oraz że się nie powinienem tak angażować w związek z nią. Rodzice powiedzieli mi, że muszę z nią zerwać bo oni sobie tego nie wyobrażają, że ja mieszkam tam z nią, że mamy dzieci i że one nie mowią po Polsku. Nie lubią faktu, że przyjeżdżam do Polski raz, dwa razy w roku. Chcieliby, żebym ich odwiedzał co 3 miesiące a na ich starość osiadł w Polsce. Mieliśmy w kwietniu wielką awanturę z tego powodu. Caly czas wbijali mi do głowy, że muszę z nią zerwac podczas gdy ona stała z boku i nie rozumiała niczego z tego co do mnie mówili i nawet nie przeczuwałą co jest grane. Za chwilę śmiali się w jej twarz i byli mili. Powiedziałem jej jaka jest sytuacja . Wtedy rodzice obrazili się i mówią, że to co jest miedzy nimi a mną to są nasze prywatne sprawy i ona nie musi o nich wiedzieć. Ja uważam natomiast, że oni, mowiąc na jej temat, dali jej automatycznie prawo do dowiedzenia się o ich opinii. NIe brali nawet pod uwagę tego co ja wtedy czułem stojąc po środku tej sytuacji. Moi rodzice są do niej uprzedzeni a ona do nich. Ona chciała ich poznać ale oni na dzień dobry jej nie polubili i kazali mi z nią zerwać "dla mojego (i ich) dobra." Moja dziewczyna bardzo się do nich za to zraziła. Wyszło na to, że oni jej nie cierpią bo wygląda jak wygląda, nie ma wykształcenia oraz za to że ona mnie im odebrała a moja dziewczyna nienawidzi ich za to, że nie pozwalają mi na dokonywanie własnych wyborów. Co ja mam zrobić? Z jednej strony kocham swoją dziewczynę i chcę z nią być a z drugiej strony nie chcę, żeby moi rodzice cierpieli samotność (tymbardziej, że całe moje życie miałem ich całodobowe wsparcie w każdej postaci). Powiedziałem im, że mogę im przysyłać pieniądze co miesiąc lub dwa, odwiedzać czesciej gdy będą naprawdę w potrzebie, wynając może jakąś pomoc ktora upierze, posprząta, choćby nawet i te 7,8 godzinek w tygodniu. Oni chcą jednak żebym był przy nich JA, osobiście...podczas gdy mi się podoba na obczyźnie i na tę chwilę nie wiążę przyszłości z Polską. Nie chcę uszczęśliwiać ich jednocześnie unieszczęśliwiając siebie lub na odwrót. Czasami czuję się jakby moja dziewczyna i moi rodzice ciagnęli mnie każde w swoją stronę. Boli mnie to ale kocham obydwie strony i chcę dobra wszystkich podczas gdy oni są dla siebie wrogami. Ja kocham i moją dziewczynę i rodziców ale widzę też, że chyba muszę dokonać wyboru pomiędzy nimi...a ja tego NIE CHCĘ. Wolałbym już chyba umrzeć. Pomóżcie bo ginę... -
Problem z rodzicami, ulozeniem sobie zycia itp.
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dzieki serdeczne za porady. Mam jednak pytanie. Moi rodzice mowia pewne zle rzeczy o mojej dziewczynie, ze pyskuje, ze sie wtracila w klotnie do ktorej doszlo w Polsce. Powiedzieli tez ze to moja wina, ze jej powiedzialem o ich opinii na jej temat bo tak zalatwiliby sprawe ze mna a ona by nawet nie wiedziala i nie byloby klotni. Moja dziewczyna powiedziala mi: "jesli mnie wybrales to stoj przy mnie. Pewnie ze ja im pyskuje ale to nie ja zaczelam ich pierwsza nienawidzic. Chcialam dac im szanse ale to oni zaczeli robic te rzeczy. Ich nawet nie iobchodzilo co ty bedziesz czul gdy ci powiedzieli ze mnie nie lubia. To nie ja kazalam ci wybierac pomiedzy mna a nimi. Oni ci nakazuja ten wybor. Jesli chcesz byc ze mna to musisz sie od nich calkowicie odlaczyc. Jesli chcesz byc jednak z nimi to mozesz mnie zostawic bo ja sobie nie wyobrazam zycia z toba i z nimi wiszacymi gdzies tam nad nami jak jakas klatwa ktora nam zle zyczy i czeka na nasze potkniecie. Ja cie nie zmuszam do wyboru pomiedzy nimi a mna ale ty chyba jeszcze nie rozumiesz ze MUSISZ wybrac zeby normalnie zyc. Jak sobie wyobrazasz nasze zycie? Jak bedziesz z nimi rozmawial to ja mam isc do drugiego pokoju i sie nie odzywac? Nie zgodze sie na to. Nie chce by ktos dyskutowal moje lub nasze sprawy bez mojego udzialu. Wiem, ze nie chcesz wybierac ale musisz to zrobic bo ja nie zamierzam czekac na twoja decyzje w nieskonczonosc - dla mojego wlasnego zdrowia psychicznego". Czy to ja nie mam jaj zeby sie postawic moim rodzicom? Kto ma racje? Oni czy moja dziewczyna? Czy mam obowiazek opieki nad rodzicami czy tez prawo do wlasnego zycia? Moi rodzice mowia ze gdyby ona mnie tak naprawde kochala to poszlaby dla mnie do szkoly i nie wspominalaby co jakis czas o tym, ze mozemy sie rozstac gdy moi rodzice beda tak naciskali jak naciskaja a ja nie wespre jej calkowicie. Nie chce odlaczac sie od rodzicow. ja caly czas wierze, ze oni to robia nie z tego powodu ze sa zlymi ludzmi ale po prostu z tego powodu ze mi ani jej nie ufaja. Mysle, ze najlepsza zemsta na nich byloby gdybysmy ja i moja dziewczyna, mimo wszystko, ulozyli sobie zycie i byli szczesliwi. Moja dziewczyna widzi to jednak jako probe udowadniania im czegos podczas gdy ona nie musi nikomu nic udowadniac bo zarowno ja jak i moi rodzice powinni ja akceptowac taka jaka jest - tak jak ona akceptuje mnie i tak jak akceptowala moich rodzicow przed ta cala klotnia. Mam juz metlik w glowie i nie wiem komu wierzyc. Nie chce dokonywac wyboru. Do tej pory nei zawiodlem sie ani na moich rodzicach ani na mojej dziewczynie. Nie moge zniesc mysli ze ona i moi rodzice nienawidza sie nawzajem... Najchetniej zapomnialbym o mojej dziewczynie i o moich rodzicach. Nie wybieralbym nikogo i przenioslbym sie do Sri Lanki lub Kiribati lub innego miejsca o ktorym malo kto wie i w ktorym nikt mnie nie znajdzie... -
Problem z rodzicami, ulozeniem sobie zycia itp.
indianer opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Witam. Od pewnego czasu mieszkam za granica. Znalazlem sobie tu prace i dziewczyne. W Polsce skonczylem studia i nie mialem zadnych zobowiazan. Moj problem z rodzicami zwiazany jest z ich zachowaniem. Gdy np. rozmawiamy na skypie, caly czas mnie strofuja, ze powinienem zyc po Polsku (podczas gdy ja chce zyc jak czlowiek ktory pewne rzeczy lubi a innych nie a narodowosc nie ma tu zadnego znaczenia). Caly czas pytaja mnie o stan mojego konta a gdy wedlug nich jest za niski, mowia ze pewnie znowu za duzo wydalem na glupoty. Na swieta Bozego Narodzenia mama zadzownila do mnie. Powiedzialem jej ze dzien wczesniej obcialem wlosy na 9mm. Wtedy zrobila mi awanture bo wedlug niej wygladam jak skinhead i ludzie nie beda mieli dla mnie szacunku (nawet mnie nie widziala z tymi krotszymi wlosami) Gdy rozmawiamy na skypie i nastaje cisza, slysze komentarz "Czyzbys nie mial z nami o czym rozmawiac? Odlaczasz sie od nas?" Tymczasem jak naprawde nie mam o czym z nimi rozmawiac. Gdy sie dzieje u mnie cos ciekawego to im wtedy mowie ale przewaznie moje zycie nie rozni sie od ich zycia - praca-dom-jedzenie-spanie. Ogladamy inne filmy, spotykamy roznych ludzi. Tez bym chcial miec wspolne tematy do rozmowy z nimi ale po prostu ich nie mam. Oni mnie caly czas zasypuja informacjami na teamt dzialki ktora kupili (caly czas slysze jak ladnie rosna kwiatki, ze byla ulewa wieczorem, ze przelecial bocian oraz ze sasiad jest niemily). A jak im mowie, zeby nie wchodzili kolejny raz za bardzo w takie detale to slysze ze mnie ich zycie nie obchodzi i ze unikam rozmow. Moze i unikam, bo uwazam ze z wlasnymi rodzicami mozna i porozmawiac i pomilczec a tymczasem sie okazuje, ze kazdy moj ruch i gest jest obserwowany i jak cos nie gra - dostaje po glowie. jak juz napisalem, poznalem dziewczyne. Nie jest Polka. Wedlug moich rodzicow jest gruba i nie ma ambicji bo nie poszla na studia i ze pracuje jako osoba spprzatajaca u chorych i niedoleznych ludzi oraz ze sie z nia nie moga dogadac bo ona nie mowi po polsku. Gdy poznalem moja dziewczyne, nie mialem jeszcze pracy, bylem za granica 3 miesiace a mimo to ona oraz jej rodzice dali mi szanse, chcieli mnie poznac czy rzeczywiscie jestem taki dobry jak mnie moja dziewczyna widzi. Musze powiedziec, ze z moimi przyszlymi tesciami dogaduje sie lepiej niz z moimi rodzicami. Gdy mowie moim rodzicom, ze spedzilem fajny weekend z dziewczyna i jej rodzicami to mowia zebym im nie ufal bo oni probuja takim milym zachowaniem mnie omamic, zebym zostal z moja dziewczyna bo tak paskudnie wyglada ze i tak nic lepszego sobie nie znajdzie wiec sie mnie uczepila i kurczowo trzyma wiec stara sie byc caly czas mila, jej rodzina rowniez (dodam, ze moi przyszli tesciowie nie sa zbyt bogaci ale nigdy tego nie ukrywali. Nie zmuszali tez mojej dziewczyny do studiow bo widzieli ze ona tego w tej chwili nie chce a ludzi cenili zawsze za charakter. Owszem, mieli stereotyp zwiazany z Polakami ale dali mi szanse i naprawde nie dali mi nigdy odczuc ze cos jest nie tak - nawet na poczatku gdy nie mialem pracy i nie wiadomo bylo jak to sie dalej potoczy). Moja dziewczyna zawsze mi przypominala zebym moze kupil rodzicom jakis prezent na urodziny, zadzwonil do nich bo tak po prostu wypada i mozna powiedziec ze robilem to dla niej. Bala sie przyjazdu do Polski, czula ze cos bedzie nie tak ale mimo to pojechalismy (sama mnie namowila, ze moze warto zamowic bilety lotnicze). W Polsce moi rodzice juz po 3 godzinach wzieli mnie na strone i powiedzieli ,ze im sie ona nie podoba i ze mam z nia zerwac bo moje zycie jest w Polsce, bo jestem jedynakiem i mam obowiazek dochowania ich na starosc, ze z moja dziewczyna nie bede mial dostatniego zycia i ze to wstyd z taka osoba sie zadawac. Powiedzieli, ze albo z nia zerwe albo trace rodzicow i ze wybor nalezy do mnie. Caly czas mnie doluja, ze nie mam prawa im tego robic, zwlaszcza ze tyle lat za mnie placili (prawo jazdy, studia itp.) i zawsze trzymali mnie pod szklana kula. Caly czas slysze ataki na moje sumienie. Probowali wciagnac mojego kuzyna w te gierki (ten jednak wzial moja strone w tym konflikcie), zeby mnie odwiedzil i mnie przekabacil. Matka odegrala zdziwiona gdy jej powiedzialem, ze kuzyn wpadl do mnie na grilla a tymczasem sama go do mnie wyslala. Powiedziala mu tez, ze bedzie tak dlugo probowac mnie psychicznie atakowac az pekne i wroce do Polski, bo jestem Polakiem, katolikiem, mam tu rodzicow ktorych musze dochowac i tu jest moje zycie. Podczas gdy moje potrzeby nie maja znaczenia a ludzie zyjacy w zachodniej Europie sa zepsuci moralnie i niczego nie warci. W miejscu gdzie mieszkam naprawde podoba mi sie bardziej niz w Polsce i nie zamierzam wracac. Moze i robie blad, ale to JA chce zrobic ten blad - oni nie sa osobami ktore moga ode mnie czegos zadac. Doradzili mi, przyjalem ich rady ale i tak decyzja nalezy do mnie. Naprawde, chcialem miec moja dziewczyne, rodzicow w Polsce, wpadac czasami, gadac na skypie, podrzucic im co jakis czas jakies 100, 200 euro (mimo, ze teoretycznie nie mam takiego obowiazku) ale oni stawiaja ultimatum - albo wracasz do Polski i szukasz polskiej dziewczyny albo nas tracisz i sie ciebie wyrzekamy) Moja dziewczyna i jej rodzina mowia, ze moi rodzice nie maja prawa mi tego robic. Moja dziewczyna wrecz nienawidzi moich rodzicow za to co od nich uslyszala. Caly czas pyta mnie: "Jaki zrobilam blad ze oni mnie tak nienawidza? To twoi rodzice ale dla mnie tak jakby umarli i musza mnie naprawde przeprosic i zaczac sie starac mnie zaakceptowac zebym mogla ich traktowac jak ludzi. Moi rodzice cie zaakceptowali, nie miales niczego a mimo to dali ci szanse - nie rozumiem dlaczego twoi rodzice nie moga zrobic tego samego wzgledem mnie" Chcialbym miec i rodzicow i dziewczyne a w przyszlosci zone...Czy to mozliwe w mojej sytuacj? Brzydze sie zachowaniem moich rodzicow i nie chce ich stracic ale z drugiej strony chce zyc wlasnym zyciem i wiem, ze jesli moi rodzice nie zaakceptuja moich wyborow, bede zmuszony sie od nich odlaczyc. Jak Wy to widzicie? Z gory dzieki za odpowiedzi... Pozdrawiam -
Czy jestem kontrolujacym chlopakiem?
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Odpowiedzi i pytania do psychologa
Mysle ze przede wszystkim problem tkwi w tym, ze jestes tak bardzo uwrazliony na punkci ludzi po alkoholu. Mam wrazenie ze za tym stoja jakies glebokie podswiadome impulsy, chocby np twoi rodzice od malego straszyli cie alkoholikzmem. No dokladnie tak bylo. Zawsze mi mowili, ze upijanie sie jest zle a w najlepszym wypadku nie przystoi po prostu czlowiekowi inteligentnemu ktory sam siebie szanuje. O ludziach ktorzy sie upijaja zawsze mialem jak najgorsze mniemanie. W rodzinie po stronie ojca jest masa alkoholikow i wiem jak pachnie czlowiek po alkoholu i jak sie zachowuje. Najbardziej denerwuje mnie to ze taki czlowiek probuje byc elokwentny ale wypada to zalosnie. Moj ojciec np. nie jest alkoholikiem ale czasami zdarzalo mu sie wypic z jakiejs okazji, niekoniecznie duzo. Zawsze chorowal jednak po wodce. Caly czas pamietam te postac lezaca na kanapie, calkiem trzezwa ale wymiotujaca co 20 minut przez caly wieczor...Wtedy zawsze wiedzialem, ze przez ten wieczor nie mam ojca bo jakby trzeba bylo to po prostu byl niedysponowany aby udzielic mi pomocy gdybym jej potrzebowal...Tak samo poczulem sie wtedy wobec mojej dziewczyny. Poczulem sie jakbym ja stracil, chociazby na te pare godzin zanim wytrzezwieje. Do dzis zostal mi ten niesmak w myslach gdy o tym pomysle. Nawiazujac do mojego ojca, gdy pomysle co z nim potrafilo zrobic kilka kieliszkow wodki to az strach co z organizmem mojej dziewczyny zrobil ten karnawalowy maraton. Nigdy sie o nikogo tak nie martwilem jak o nia. Nie znosze gdy ktos kogo kocham sam sobie wyrzadza krzywde a ja jeszcze musze to ogladac... Czy to ja jestem porabany, czy ten swiat?? ... -
Czy jestem kontrolujacym chlopakiem?
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Odpowiedzi i pytania do psychologa
@ tahela Zle sie wyrazilem. Byly 4 dni karnawalu (pierwszego dnia nie bylem z nia - upila sie, drugiego dnia bylem z nia - wypilismy malo alkoholu, super zabawa, trzeciego dnia - bylem z nia, znowu fajna zabawa, czwartego dnia - nie bylem z nia, dosc duzo alkoholu ze znajomymi i rodzina i w rewanzu to ja sie potem upilem). Zarowno przed i po karnawale, nie wziela ani kropli do ust. A od karnawalu minely juz dwa tygodnie. Nie jest to jednak tak czeste jak moglas przypuszczac :) Powiedzialem jej wczoraj ze moze bylem wobec niej zbyt szorstki, pouczajac ja i w ogole. Odpowiedziala mi: "wiem, ze chcesz dla mnie dobrze i ze jestes dla mnie jak ojciec...moze to ja mam problem z tym moim nieposluszenstwem a nie ty". Wynika z tego ze chyba jednak zrozumiala swoje postepowanie...mam nadzieje :) Tak jak tu ktos powiedzial, nie chce jej kontrolowac ale kurcze, czasami boje sie ze zrobi cos glupiego - nie ze zlych checi ale po prostu, z braku samokontroli (ktora, jak sama mowi, posiada) -
Czy jestem kontrolujacym chlopakiem?
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Odpowiedzi i pytania do psychologa
Dzieki wielkie za wpisy!!! No wlasnie rzecz polega na tym, ze moja dziewczyna byla w stanie "picia ryzykownego i szkodliwego" jakies 3, 4 lata temu ale , jak mi powiedziala, robila to tylko po to zeby sie odegrac na rodzicach (po tym co mi opowiedziala o swoich rodzicach, jestem ja w stanie zrozumiec dlaczego tak robila). Jak sama jednak stwierdzila i jak sam sie przekonalem, zerwala ze starym popapranym towarzystwem i zwyczajami. Bylem z nia na kilku imprezach i rzeczywscie wypijala np. jedno piwo a potem tylko woda mineralna. Z powodu "nabytego doswiadczenia" moja dziewczyna uwaza ze wie jak pic, wie czym to grozi, wie czym sie to moze skonczyc i nigdy sie nie doprowadzi to stanu tragicznego jesli chodzi o upijanie sie. @tahela Jak ja prosze zeby nie pila to mi grzecznie odpowiada, ze nie jestem jej ojcem, ze nie musze sie o nia martwic bo ona wie jak pic, potrafi sobie odmowic picia gdy widzi ze nie odpowiada jej towarzystwo lub ze juz wypila za duzo i nastepne piwo byloby "jednym mostem za daleko." Podczas imprezy karnawalowej (mieszkam w Holandii w Limburgu a tu karnawal trwa 4 dni) wyszla z najlepsza przyjaciolka i jej siostra po ktorych bym sie w ogole nie spodziewal ze moga sie doprowadzic do takiego stanu. Wlasnie zabolalo mnie najbardziej to, ze do dobrej zabawy musialy sie upic bo...nastepnego dnia wyszlismy razem i oboje nie wypilismy duzo i potem mi powiedziala, ze "nie wypilismy duzo i mielismy super zabawe - ten wieczor byl wspanialy". Nastepnego dnia jednak, gdy nie moglem z nia swietowac bo musialem pracowac, znowu wypila dosc duzo (nie tyle ile poprzednio, ale jednak) wiec ja tez postanowilem sie wtedy upic - jesli ona moze to ja tez. Pogadalismy o tym gdy oboje wytrzezwielismy. Powiedzialem jej co czulem gdy sie upila pierwszego dnia, co czulem gdy upila sie drugi raz oraz dlaczego postanowilem zrobic maly rewanz samemu sie upijajac...mimo jej ostrzezen ze picie nie jest dobre. Wczorja jak z nia rozmawialem powiedziala, ze jej znajoma zaprasza ja na wyjscie na miasto wieczorem i ze pewnie cos wypija. Powiedziala tez jednak, ze wie ze mnie to boli gdy ona tak duzo pije wiec juz mi tak nie zrobi i nie wyjdzie z ta znajoma oraz zapytala czy mialbym cos przeciwko zeby przylaczyc sie do nich pewnego wieczoru i razem, we trojke, pojsc do pubu. Zgdzilem sie oczywiscie bo naprawde nie mam nic przeciwko temu...Moge wiec chyba mowic o jakims "sukcesie" jesli tak mozna to okreslic. Widze jednak, ze nie byla przygotowana na moj sprzeciw wzgledem jej picia. Sama przyznala ze jej rodzice (z tych czy innych powodow ktore po czesci rozumiem) nie byli dla niej autorytetem i rzadko kiedy ich sluchala i teraz, jesli ktos probuje ja pouczac (tak jak ja, wzgledem picia) to ma naturalny odruch obronny - ucieczke, bo nigdy nikt nie probowal jej umoralniac i czuje sie nowo w tej roli. Powiedziala tez, ze kocha mnie i dlatego jednak nie ucieka ode mnie i ze troche ja to boli ale osiagniemy kompromis i ze bedzie dobrze...Uff... Najgorsze jest to, ze ja wiem ze ona sie o mnie troszczy, kocha mnie (udowodnila to juz w wielu trudnych i kluczowych sytuacjach), martwi sie o mnie i o mnie dba jak wlasna matka...ale gdy sie czasami slyszy "nie jestes moim ojcem i ja wiem lepiej niz ty i nie mozesz mi zabronic" to az sie serce lamie...no ale nic, wiemy na szczescie ze sie kochamy i naprawde potrafimy rozmawiac. Naprawde nie chce popelnic bledu wobec niej, bo wiem na jak wyjatkowa osobe trafilem... dlatego zalozylem ten watek proszac o rade. Jeszcze raz wielkie dzieki :) -
Czy jestem kontrolujacym chlopakiem?
indianer opublikował(a) temat w Odpowiedzi i pytania do psychologa
Witam. Od pewnego czasu mam dziewczyne. Kochamy sie i wiem, ze to ta jedyna. Znamy sie bardzo dobrze i akceptujemy takimi jakimi jestesmy. Jednak zdarzaja sie czasami sytuacje ktore mnie draznia np. Czasami zdarza sie ze nie moge gdzies z nia isc, np. gdy wychodzi z kolezankami. Ostatnio po takim wlasnie wyjsciu (w ramach imprezy karnawalowej) wrocila bardzo, bardzo mocno wstawiona (mysli miala jasne ale miala problemy z wyslawianiem sie i w oczach jej wirowalo oraz miala powazne klopoty z utrzymaniem rownowagi). Gdy spytalem ja ile piw wypila, nie byla w stanie podac jakiejs przyblizonej ilosci. Najpierw sie zdenerwowalem ale potem porozmawialismy o tym i mi powiedziala, ze gdy wychodzi ze znajomymi to nie liczy wypitych piw i po prostu pije bo wszyscy wokol niej tez pija i po prostu nie wypada odmowic oraz ze wie kiedy przestac gdy czuje sie naprawde zle oraz ze pije zeby sie wtedy zrelaksowac i dobrze bawic. Wedlug mnie jednak jest roznica pomiedzy wypiciem 3 piw dla relaksu a wypiciem 10 lub wiecej piw. Nie zrozumcie mnie zle, moja dziewczyna nie jest alkoholiczka, jesli pije to generalnie w malych ilosciach a wyzej wspomniane wyskoki zdarzaja sie raz, dwa do roku. Strad pojawia sie moje pytanie - Czy powinienem jej po prostu dac zyc i zabawic od czasu do czasu czy tez to ja mam racje i ona sama powinna sie troche bardziej kontrolowac podczas wyjsc ze znajomymi. Nie chce jej stracic bo wiem, ze mnie kocha i ja ja tez kocham ale po prostu cos we mnie peka gdy widze ja w takim stanie jak opisalem. U mnie w domu nigdy nie bylo upijania sie i taki widok po prostu jest dla mnie czyms nowym. Nie chce byc jakims kontrolujacym partnerem ktory na nic nie pozwala drugiej polowce. Ona sama powiedziala mi, ze gdybym ja sie tak upil to by sie nie zdenerwowala bo wiedzialaby ze ja tez nie jestem alkoholikiem i ze sie chcialem tylko zabawic z kolegami i ze po prostu mi ufa. Powiedziala mi zebym nie probowal jej zmieniac bo ona nie probuje mnie zmieniac (co jest prawda) i ja tez nie powienienem. Powiedzcie prosze jak mam sobie z tym fantem poradzic bo mam wrazenie ze to ja robie problem... Z gory dziekuje za pomoc. P.S. Przepraszam za brak polskich znakow - pisze z zagranicy. -
@Marcja Hehe. No to mnie uspokoilas :) Dzieki :)
-
@Carlosbueno Cos w tym chyba jest niestety... :/ :/ @Marcja Mam nadzieje, ze tego nie wymyslilas sama z ta niepewnoscia bycia meskim
-
He he. No masz racje, masz racje...z tym, ze jak sie ma 25 lat jak ja i ZADNEGO doswiadczenia z dziewczynami to czlowiek tak na to czeka jak na ciasto ktore sie piecze w piekarniku, pachnie i caly czas pobudza zmysly. Wiem, ze moj zegar tyka...moj przyjaciel jest ode mnie starszy zaledwie o jakies 9 miesiecy ale doswiadczenie...uff, ksiazki by mozna pisac. Zazdroszcze mu tego. No tak wlasnie robie. Ludzi poznaje caly czas...wkurza mnie jedynie to ze wszystkie dziewczyny ktore mi sie podobaja sa pozajmowane :/ Ech, moze mi sie uda w tym wcieleniu...
-
@Zenonek Tak wlasnie zrobie. Jezyk sie podszkoli i (jak mi nie przejdzie) to pojde na terapie. Nie zaszkodzi a moze pomoc wiec czemu nie. @Marcja W sumie poruszylas jedna kwestie o ktorej nie pomyslalem. Mianowicie, ze kobiety "samo przez sie" wygladaja kobieco, analogicznie faceci wygladaja mesko...wczoraj w sklepie sobie to wmawialem (dobre kilkanascie razy ) gdy czulem ze mnie zaczyna strach lapac...i kurcze pomoglo. Czulem sie calkiem pewny siebie a moj strach, choc szarpal sie i szczekal, trzymalem mocno na smyczy :) Na razie jednak polega to na nieustannym powtarzaniu tego co napisalas - bede w pelni zadowolony jesli bede to po prostu czul i nie bede o tym myslal...ale nie ma co, przynajmniej dzieki Tobie znalazlem jako taki polsrodek na "przeczekanie" trudnych sytuacji :) Jak Wam cos jeszcze przyjdzie do glowy to pisac, pisac :)
-
No pewnie ze to moze byc powod. Jestes kolejna osoba ktora mi to mowi wiec musi w tym chyba cos byc... Wiesz, pewnie masz racje...ale zawsze bylem na szarym koncu i teraz bardzo pragne akceptacji. Sam sie tego boje bo te uczucie nigdy nie bylo tak silne jak teraz. Mam jakos zakodowane w podswiadomosci ze jak sie chce i sie stara to mozna osiagnac to co sie chce...Np. jak zaczynalem grac na gitarze to kazdy myslal ze mi sie nie uda i ze bede najwyzej przecietny...a teraz po 10 latach kazdy jest pod wrazeniem mojej gry - kosztowalo mnie to duzo frustracji, placzu i zarwanych na treningi nocy ale sie oplacalo i zrobilbym jeszcze raz to samo gdybym mial sie cofnac o 10 lat. Dlatego tez teraz stosuje te sama technike w stosunku do dziewczyn i bardzo boli mnie ze pomimo potow wylewanych na treningach, pracy nad soba i uczeniu sie od przyjaciela nie widze rezultatow. A co do przystojnosci mojego kumpla, oto co mi powiedzial (i to prawda, bo taki wlasnie jest gdy go widze na codzien): "Stary - ja nie mam stylu, zakladam to co mi pasuje, w czym sie czuje wygodnie i mam gdzies czy to pasuje kolorystycznie czy stylowo. Na ulicy mam gdzies to co o mnie inni ludzie mysla...to samo dziewczyny. Po prostu sie do nich usmiecham i lapie kontakt wzrokowy..." Gosc ma lekka nadwage (ja mam wlasciwa wage), lubi jesc nieregularnie i niezdrowo, pali to i owo (co sie troche odbija na wygladzie:P), lubi zarwac noce...ja nie robie tych rzeczy (a przynajmniej nie w takiej skali jak on) i staram sie, szczegolnie od czasu przyjazdu do Holandii, dbac o siebie, stosuje sie tez oczywiscie do jego rad co do poznawania kobiet... ale i tak to on ciagle zbiera splendory od dziewczyn a mnie kazda ma gdzies.
-
@Radek Masz racje i mowisz slowo w slowo to samo co moi dwaj przyjaciele. Pewnie ze nikomu nic zlego nie zrobilem (chyba) i nie mam sie czego wstydzic. Z tym, ze nie mam z tego zadnych zyskow. Ja to traktuje jak biznes: nie ma zyskow - pora na "restrukturyzacje w firmie". Nie bede brnal w bycie "cieplymi kluchami" bo w ten sposob nic nigdy nie osiagne. Moze i nie bede calkowitym, stereotypowym macho ale cieplymi kluchami tez nie chce byc...a przynajmniej nie chce tak wygladac. Akceptacja kojarzy mi sie z ostateczna porazka i nie cierpie tego slowa. Co do tego ze "kazdy ma jakies wady i ze w sumie nie wiadomo co to znaczy byc nie w porzadku i ze jestem pewnie normalnym czlowiekiem" - teoretycznie masz racje... Niestety, jak sam wiesz, pewnych ludzi dziewczyny (nie mowie tu o przyjaciolach i kumplach, bo oni rzeczywiscie uwazaja tak jak napisales) maja zwyczajnie gdzies, chocby byli nie wiem jak w porzadku. Po prostu wszystkie ich omijaja...w sumie bez powodu. Tacy goscie staja sie "kumplami do glebokich rozmow," do rozwiazywania problemow w kryzysowych sytuacjach ale nic wiecej - chocbys dawal niezliczone przyklady tego ze ci zalezy i ze rzeczywiscie umiesz uczynic ich zycie prostszym i ciekawszym. Jak wychodze nieraz z przyjacielem na miasto to mam dobry humor ale potem widze ze to on skupia na sobie uwage dziewczyn...nie robiac ku temu wlasciwie nic. Ja go kopiuje, tez sie usmiecham, staram sie byc wyluzowany, szukam kontaktu wzrokowego z dziewczynami i tak dalej...ale u mnie to nie dziala. Nawet jedna na mnie nie spojrzy i mam juz tego przezaje...serdecznie dosc. Chce zmienic cokolwiek i sie "chwytam brzytwy" jak to juz napisalem w jednym z poprzednich postow. Dobra, dosc tego uzalania sie...czekam na jakies rady...poza akceptacja :) @Zenonek Pewnie, ze pomysle o wizycie ale najpierw jezyk musze podszkolic...ale tym sie juz zajalem. @Sebastian86 To prawda, sam ten fakt bardzo wkurza. Znam ten bol...Dobrze ze sa takie fora jak to - jest chociaz z kim (kims, kto to zrozumie w 100 procentach) o tym pogadac.
-
Najgorsze jest to, ze pewnie masz racje...ale brak mi juz po prostu lepszych pomyslow a ten kolczyk to dla mnie w sumie "brzytwa dla tonacego".
-
Dzieki za wpisy. No tak jak mowicie - staram sie uczyc od przyjaciela...ale wiecie co? Wczoraj wyszlismy sobie do knajpy i spotkalismy naszego wspolnego dobrego przyjaciela. Tez zaczelismy szczerze gadac na te tematy. W koncu gosc powiedzial mi ze moj przyjaciel ma te "cos" ktore trafia do dziewczyn a ja natomiast wygladam "slodko i przyjaznie" (czyli jak ja to rozumiem, cieple kluchy). Wkurzylem sie na samego siebie bo przeciez specjalnie zaczalem cwiczyc miesnie (efekty juz wyraznie widac), zaczalem nosic inne ciuchy i zapuscilem wyrazny zarost...i juz sam nie wiem co jeszcze zmienic. Ten gosc mowi mi ze powinienem to zaakceptowac i dzieki akceptacji zyskac pewnosc siebie...ale ja NIE CHCE akceptowac cieplych kluchow - jak wczesniej pisalem, caly czas wstydze sie siebie bo mi sie wydaje ze tak wygladam...no i sie okazalo ze sie nie pomylilem. Cale zycie musialem cos akceptowac - a to ze akurat mnie wysmiewali w szkole, a to ze w rodzinie zawsze ja i moi rodzice bylismy nie wiadomo czemu traktowani gorzej od reszty (dluga historia...). Mam juz k***a dosc akceptowania tego ze inni maja mnie gdzies i uwazaja za cieple kluchy. Wyjechalem za granice, zaczynam od zera i chce to raz na zawsze zmienic. Mam juz tatuaz...i mysle (baaaaaardzo niesmialo i teoretycznie) o piercingu na twarzy. Wiem, ze jesli osiagne wyglad "sukinkota z blyskiem w oku" (niestety ale takie sa czasy) to bede sie czul pewniej na ulicy i z dziewczynami...tylko juz mi sie skonczyly pomysly na przemiany. A Wy macie jakies pomysly? Moze komus z Was udala sie taka przemiana? :)
-
Dzieki za odpowiedz. Co do tej fobii spolecznej to tylko czesciowa prawda bo zdarza mi sie dosc regularnie ze to ja z kims zaczynam rozmowe lub to ja sie pierwszy do kogos usmiecham. Sa to jednak osoby ktore sa dla mnie...jak to okreslic...mentalnie neutralne, ktorych nigdy potem juz nie spotkam i ktore nie maja wplywu na moje zycie (np. jakis z rzadka widywany sasiad, ktos kto akurat siega w sklepie po to samo co ja, facet ktorego pytam na ulicy o godzine itp.) ale gdy sa to ludzie przed ktorymi BARDZO ZALEZY MI aby wypasc dobrze (jakas ladna dziewczyna lub znajomi mojego przyjaciela) to mam ogromne problemy z zachowaniem odpowiedniej mowy ciala i dobrego samopoczucia. Potem jest lepiej i sie z nimi dogaduje ale wierzcie mi, pierwsze wrazenie ktore zostawiam nie jest calkowicie pozytywne - czuje sie jak szczeniak ktory boi sie zeby go ludzie przez nieuwage nie rozdeptali. Przewaznie tylko slucham jak inni rozmawiaja i jedynie odpowiadam na pytania starajac sie sztucznie usmiechac zeby jakos zamaskowac zazenowanie ktore czuje. Co do rowiesnikow, fakt - za mlodu nie mialem fajnie. Bylem gruby wiec sie ze mnie wysmiewali a np. moja mama, na ulicy, szla za mna i caly czas komentowala moj wyglad ze chodze tak a nie inaczej ze sie zle ubralem itp. Moze by mi pomogla ta terapia, ale tak jak mowisz - na razie moj niderlandzki jest na poziomie podstawowym. Ucze sie ale po miesiacu trudno zebym byl w stanie plynnie opowiedziec o wszystkim co tkwi w mojej glowie. Na szczescie moge sie wyzalic temu mojemu przyjacielowi bo dosc duzo gadamy na te tematy. Jesli chodzi o ziolo...sprobowalem, rzeczywiscie pomaga w chwilach dolka psychicznego ale nie zamierzam palic regularnie. Przeciez nie chce isc na "podryw" smierdzacy dymem i z przekrwionymi oczami. Ech, szkoda ze te problemy nie znikaja tak jak sam zauwazyles. Moze nam sie jakos polepszy.
-
Witam wszystkich. Juz pisalem tu kiedys kilka razy i do niedawna juz bylo ze mna lepiej. Z gory przepraszam za brak polskich znakow ale nie pisze z Polski. Gdy mieszkalem w Polsce zawsze czulem sie gorszy od innych, wstydzilem sie samego siebie. Gdy np. chodzilem do sklepu to gdy przychodzila moja kolej w kolejce to baaardzo sie peszylem bo zawsze myslalem: Czy moj glos nie brzmi glupio, czy nie pomyle jakiegos wyrazu, czy moje wlosy dobrze wygladaja (bo mam zakola i jak wiatr zawieje to widac braki owlosienia dlatgo staram sie zawsze kontrolowac stan moich wlosow). Gdy np. chodzilem po ulicy i mijalem jakies ladne dziewczyny to zawsze mi sie robilo miekko w kolanach i paralizowal mnie strach. Gdy zas mijalem grupke, powiedzmy 16-17latkow, to zawsze bylem gotowy ze zaraz dostane lanie bo glupio wygladam i pewnie przyciagam ich uwage i beda sie chcieli na mnie wyladowac. To byl krotki opis tego co przezywalem w Polsce. Teraz mieszkam w Holandii. Musze powiedziec ze ludzie sa tu naprawde baaardzo mili i wyrozumiali, nie ma chuliganstwa, nie mam sie czego bac gdy wychodze na ulice (nawet po zmroku) ale moj problem polega na tym ze moje obawy pozostaly. Dalej wstydze sie chodzic do sklepow. Staram sie usmiechac do ludzi bo oni tez sie do mnie usmiechaja ale za kazdym razem paralizuje mnie taki sam strach jak ten w Polsce. Co do dziewczyn - tez sie nic nie zmienilo. Ciagle czuje paraliz gdy jakies mijam na ulicy. Jest to uporczywe do tego stopnia, ze moge miec nawet tzw. "lepszy dzien" ale gdy mijam jakas dziewczyne do razu lapie mnie calkowity paraliz. Na przyklad, bylem ostatnio z przyjacielem w McDonaldzie. Gadalismy, jedlismy, smialismy sie - czulem sie super...ale nagle weszlo kilka ladnych dziewczyn - od razu nie wiedzialem co zrobic ze wzrokiem, z rekami, zastanawialem sie czy siedze "w meski sposob" a nie jak jakas oferma. Tylko ja widzialem te dziewczyny bo przyjaciel siedzial tylem do wejscia ale od razu spojrzal na mnie i powiedzial "Stary, czy cos sie stalo? Jakies dziwne wibracje w Tobie widze od jakiejs minuty, masz inna twarz, oczy - nie jestes tym samym gosciem ktorym byles 30 sekund temu" Zeby nie bylo ze tylko narzekam i nic nie robie- dla podreperowania pewnosci siebie staram sie zmienic moj wyglad, ciuchy, fryzure, zaczalem trenowac miesnie itp., poza tym dosc czesto celowo chodze do sklepow, wychodze na dlugie spacery zeby ciagle mijac ludzi, uczyc sie eliminowac zawstydzenie ale nie widze poprawy - moj wstyd wzgledem wlasnej osoby nie zmniejszyl sie nawet w minimalnym stopniu. Caly czas opuszczam nerwowo wzrok gdy ktos przechodzi obok mnie bo ciagle wydaje mi sie ze moja twarz wyglada idiotycznie (bo mam garbaty nos i zakola), niemesko i ze jak nie opuszcze wzroku to ludzie to zauwaza, a gdy np. chodze miedzy regalami w markecie to nie wiem co zrobic z rekami bo jak puszczam je luzno wzdluz ciala to mam wrazenie ze glupio wygladam i od razu mnie to paralizuje. Wtedy, w miare mozliwosci, chowam je do kieszeni. Coz, to by bylo na tyle (w wielkim skrocie) o moim problemie. Pomozcie, bo juz nie wiem co robic. Takie zycie strasznie meczy. Przyjaciel z dziecinstwa (swietny facet, mentalnie - dokladne przeciwienstwo mnie) z ktorym mieszkam mowi mi ze nie mam sie czego bac bo nie wygladam gorzej od innych ale to do mnie nie trafia. Chcialbym, tak jak to on sam powiedzial, "Po prostu byc i sie cieszyc ze zyje". W Polsce bylo mi juz lepiej bo naprawde bylo mi tam juz wszystko jedno a;e tutaj, w nowym kraju, wsrod nowych ludzi nie chce popelniac starych bledow Przepraszam za chaotycznosc wypowiedzi - pisalem co mi "slina na jezyk przyniosla". Z gory dzieki za pomoc
-
Ciebie przycisnęła choroba i Ci się tak porobiło...ja tak mam od zawsze. No troszkę dziwne, że wizja śmierci Cię wkurza. Wiadomo, każdy chce żyć...ale nie ma rzeczy bardziej pewnej od śmierci. NA PEWNO kiedyś ją spotkasz Ty, ja oraz wszyscy z tego forum - nie ma więc się czym wkurzać. Nie ważne czyś przystojny, bogaty, biedny, brzydki, stary czy młody - i tak umrzesz. Śmierć to według mnie najsprawiedliwsza rzecz jaka się może człowiekowi, że tak powiem, w życiu przytrafić. To tak jakby denerwować się tym, że trzeba wyjść do toalety żeby oddać mocz - tak po prostu jest i trzeba się z tym pogodzić. :) Jakbyśmy nie umierali to już wieki temu nasza planeta upadłaby z powodu przeludnienia...W sumie, dzięki śmierci naszych przodków możemy żyć tu i teraz - spójrz na to w ten sposób. :) A tak w ogóle, chciałbyś żeby Stalin i Hitler dalej żyli? Ja nie bardzo...To dobrze że ludzie umierają Fakt, mogłeś się przyzwyczaić do dawki dlatego dobrze by było jakbyś pogodził się z tym co napisałem powyżej. Wtedy leki byłyby już niepotrzebne... Również pozdrawiam :)
-
Nie no, rozumiem. Sam przecież od czasu do czasu kupuję sobie to i owo więc to nie jest tak że żyję w totalnej ascezie :)...ale mam takie nastawienie, że jakby mi ktoś te moje to i owo nagle zabrał albo nie byłoby mnie na jakąś rzecz stać to mógłbym bez tej rzeczy żyć i nie dążyłbym do jej nabycia poprzez np. zmianę pracy, jakieś dorabianie itp. Albo mnie na coś stać albo nie... Ja śmierć traktuję jako...hmm...przyjaciółkę. Jak wychodzę na miasto to sobie myślę "Spotkam ją dzisiaj czy nie? Jak nie dziś to kiedy indziej." Więc te moje myślenie o śmierci nie jest samo w sobie zabarwione smutkiem czy czymś takim. Oby Ci się udało z tymi planami :) Moimi "szczytami w Tatrach" jest gitara. Lubię na niej grać i tak naprawdę to jest mój jedyny cel. Bo wiem, że gitarę może mi np. ktos ukraść i połamać itd. ...ale umiejętności gry mi nic i nikt nie zabierze (nawet jak mi łapy obetną to będę mógł grać w wyobraźni )...i te umiejętności są autentycznie moje i dlatego ciągle staram się grać lepiej :) Wolę właśnie gromadzić takie "bogactwa" a nie np. najnowszy model Porsche :) ...uczę się też języków z tego samego powodu. -- 18 lut 2011, 18:06 -- Teoretycznie masz rację...tylko gdzie jest ta granica pomiędzy lataniem za kasą a zdrowym rozsądkiem? Gdybyś(my) znał/li odpowiedź na te pytanie to byłoby super :) A ja mam tak, że stawiam na przypadek - okej, mogę gdzieś pojechać, mogę jeździć super samochodem, mogę żyć w willi z basenem...ale tylko pod warunkiem, że "tak się samo ułoży." Na pewno nie będę zabiegał o te rzeczy. Myslę, że właśnie te zdanie w pełni ilustruje mój tok myślenia. Ktoś tu jeszcze w międzyczasie pytał dlaczego nazywam to nihilizmem - ano dlatego, że w sumie do niczego nie zmierzam w życiu bo to wszystko przeminie i dlatego nie ma sensu...to chyba właśnie definicja nihilizmu. :) A tak w ogóle to kurczę, dzięki Wam wszystkim za wpisy :) Pozdrawiam.
-
Hmm...co prawda, w dużym uproszczeniu, ale "tak", można tak powiedzieć.
-
Witam. Dawno już tu nie pisałem (z jednej strony to w sumie dobrze...) ale dzisiaj musiałem się tym z Wami podzielić. Otóż moja sytuacja jest taka, że cały czas myślę o śmierci. Nie chodzi o to, że chcę się zabić ale mam świadomość, że śmierć może nadejść w każdym momencie i mam baaardzo pragmatyczne podejście do życia. Tzn. nie zależy mi np. na tym żeby mieć super mieszkanie, super samochód, żeby zakładać rodzinę bo wiem, że mogę w każdej chwili umrzeć i z tego mojego wysiłku nie zostanie nic. Każdego dnia wyobrażam sobie np. co by się stało gdyby moi rodzice umarli albo gdybym nagle stracił zdrowie lub dach nad głową. Jestem psychicznie przygotowany na każdy kataklizm, bezdomność, brak pieniędzy i samotność...i nie przeraża mnie to. Rodzice mi mówią, że "głupio myślę, bo nigdy nie zaznałem biedy więc tak gadam," że "trzeba mieć w życiu jakiś cel," "że trzeba mieć kasę bo jak się jej nie ma to się ginie, a jak się ją ma to na starość jest łatwiej," oraz że "myślę jak człowiek pierwotny." Natomiast do mnie te argumenty nie trafiają i traktuję je jako frazesy które są przez moich rodziców powtarzane bo tak wymaga od nich społeczeństwo (bo przecież w dzisiejszych czasach TRZEBA mieć samochód, mieszkanie, rodzinę...bo co ludzie powiedzą? Nikt nie pyta sam siebie czy potrzebny mu samochód...bo przecież to nie jest ważne, bo po prostu TRZEBA go mieć). Celu w życiu nie mam, potrzeb materialnych mi całkowicie brak (tyle żeby raz dziennie jakiś posiłek zjeść i żeby mieć co na siebie włożyć w zimne dni...a na tyle to mnie jeszcze stać). Bynajmniej, nie uważam że bez pieniędzy się ginie, jak to ujęła moja mama...wystarczy spojrzeć na bezdomnych. Przecież nie są trupami, jakimś cudem nie ZGINĘLI... A starość? Czy będę miał kasę czy nie to i tak umrę i pójdę pod ziemię... A co do człowieka pierwotnego...żył on przecież zgodnie z naturą - robił tylko i wyłącznie to co umożliwiało mu przeżycie bez żadnych dodatkowych i zbędnych udziwnień. Jednym słowem, celu w życiu mi całkowicie brak, jestem świadomy swojej śmiertelności i nie robię nic "na zapas" oraz tylko dlatego że "tak trzeba." Gwoli jasności - mam pracę, zarabiam...ale właściwie nie wiem po co... Żeby było jasne - nie proszę tu o pocieszenie. Chciałem się tym po prostu z Wami wszystkimi podzielić. Napiszcie może czy też tak macie, czy uważacie taki tok myślenia za słuszny i może jeszcze napiszcie jak radzić sobie z takimi atakami jak ten ze strony moich rodziców...Bo tak naprawdę to mi dobrze z tym moim nihilizmem. Starałem się już parę razy, niejako na siłę, zmienić myślenie ale po chwili czułem że po prostu wciskam sobie kit i sam wymyślam potrzeby i wracałem do nihilizmu... ...może Wam się uda znaleźć jakiś argument który przekona mnie o tym, że żyję w błędzie Zależy mi na Waszej opinii...do tej pory znam tylko swoją i moich rodziców.