Witam
Piszę a może zalę sie, juz sam niewiem gdzie szukac pomocy. Moja gehenna trwa 3ci miesiac od rozstania z osoba ktora czuje ze nadal kocham, brakuje mi jej, i umieram z tesknoty. Na poczatku uswiadamialem sobie ze to i tak niemialo sensu, zbyt duze roznice po tym bylo tylko lepiej, spotykalem sie ze znajomymi, zajmowalem sobie czas pomoga, w domu, pracowaniem nad soba jakos szlo do przodu. W pewnym momencie nie wytrzylame musialem sie do niej odezwac, liczylem ze moze cos sie jej ulozylo w glowie, lub uczucie wroci. Mylilem sie i popadlem w ten sposob w dramat ktory trwa do dzis. Niemoge sie zmobilizowac do niczego, ciagle mnie wszystko boli, mam uczucie ze zaraz zwymiotuje, malo jem, ciagle o niej mysle, wszedzie ja widze, co chwile wspominam jak mi z nia bylo dobrze. Niewiem jak zaprzestac ten proces ktory mnie wyniszcza ;/. Jestem juz tym wszystkim zmeczony i mam dosc. Ciagle mam nadzieje ze ona wroci ale niemam sily pracowac nad soba i godnie oczekiwac tego momentu. Jestem facetem a zachowuje sie jak dziecko, niedbam nic o siebie. Zamiast myslec o sobie mysle o niej i nic mi to nie daje. Wydaje mi sie ze stracilem na samoocenie i jestem zbyt krytyczny co do siebie ;/. Jak molgbym z tym walczyc ?