no ja niestety nie wytrwałam i mam w plecy 2 lata...miałam kiedys epizod z nerwica natrectw,jeszcze w liceum ale przeszlo i mialam nadzieje ze nie wroci.Jako że chcialam odciąc tzw"pepowinkę";) zaszalałam i wybrałam sie na studia do Wrocławia okolo 400 km od mojego rodzinnego miasta...
Na poczatku bylo ok,pierwszy rok zaliczony bezproblemowo,az tu nagle sruuu jakos na miesiąc przed sesja tegoroczną zaczęla sie jazda.Myslalam ze mi przejdzie,z reszta w sumie w calkiem obcym miescie nie wiedzialam co i jak gdzie mam szukac pomocy ,a znajomym z uczelni rzecz jasna nie chcialam nic mowic.
Zlozylo sie tak niefortunnie,ze moj kumpel,z ktorym mieszkalam wyjechal do pracy do Holandii,wiec siedzialam w potwornie pustym mieszkaniu i próbowalam sie uczyc,ale jakos nie moglam sie skupic,egzaminy ustne więc strasznie sie stresowalam,spalam po 3 godziny na dobe, zawalilam 5 egzaminow pod rzad i juz nawet nie podeszłam do poprawek,po prostu poczulam ze to dla mnie nie do przeskoczenia.
W jeden wieczor spakowalam sie i wrocilam do domu.
Teraz pluje sobie w brode,ze nie wytrzymalam i tak latwo sie poddalam ,ale najgorsze jest to ze nie wyobrazam sobie zaczynac wszystkiego od poczatku,znowu ukladac sobie zycie w calkiem nowym miejscu,znowu calkiem sama.Tak naprawde nie wiem co chce studiowac,gdzie i czy wogole sie do tego nadaje...
no to taka moja krotka historia;)troche mi wstyd ze sie tak uzewnętrzniam ale co mi tam:)w koncu jestem tu calkiem anonimowa.