Skocz do zawartości
Nerwica.com

assemblage

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia assemblage

  1. Jeśli tak to tylko na gorsze - mam mocno zaległy jeden projekt, więc od jakiegoś czasu kończę pracę po północy a wstaję o 5-6 rano co jest zupełnym przeciwieństwem tego co planowałem. Z drugiej strony planuję 2-3 tygodnie wolnego w tym roku i postanowiłem, że jeśli mi się nie uda (bo zawsze jest coś do zrobienia) to w przyszłym roku robię z tym coś konkretnego - zmieniam branżę, robię pół roku wolnego, idę do psychologa, nie wiem jeszcze co ale coś musi się zmienić bo dłużej tak nie wytrzymam. Za to udało mi się poświęcić jeden dzień na coś innego niż praca (no powiedzmy, ale zawsze coś), tak więc to jest jakiś sukces.
  2. To trudne pytanie, zastanawiam się już nad tym z pół godziny i nadal nie mogę określić do końca. Z jednej strony obecnie już nie odczuwam zbytnio ich fizycznych efektów, ale z drugiej to jest raczej przez to, że ograniczyłem ich odczuwanie. Przez kilka lat ćwiczyłem sobie radzenie ze stresem rozbijając go na możliwie najmniejsze elementy i radząc sobie kolejno z nimi, do tego dochodzi naturalny proces zdobywania doświadczenia życiowego i lepszej adaptacji co pozwalało na obniżanie 'istotności' aktualnego stresu w imię realizacji danego celu czy ogólnie szerszego obrazu. Ostatnie silniejsze emocje przeżywałem gdzieś na początku tego lata gdy mnie prawie zabił jeden kierowca (rzadko się to zdarza, tu musiałem mocno uciekać i do tego przed ciężarówką co jeszcze mi przypomniało dawny wypadek) - standardowe efekty działania adrenaliny były mocno odczuwalne, jeszcze wieczorem tamtego dnia co chwilę łapały mnie dreszcze, na drugi dzień było już w porządku. Tak więc zapewne gdyby te emocje były na odpowiednio silnym poziomie, to byłyby też efekty fizyczne. Kiedyś np. gdy się mocno stresowałem pociły mi się ręce i zaraz bolała mnie głowa, obecnie tego nie ma ale raczej dlatego że taki sam poziom stresu już na mnie nie działa tak mocno. Bywa, że boli mnie brzuch gdy nie idzie mi coś w pracy i wiem, że powinienem coś już zrobić - tzn. nawet praktycznie nigdy nikt mi nie powiedział że już to powinno byc zrobione ale mój wewnętrzny licznik mi tak mówi. W sumie tak się zastanawiam czy praprzyczyną tych moich 'problemów' nie jest właśnie ograniczenie odczuwania wszelkich emocji, ma to swoje duże plusy ale odkąd rozlało mi się na całe życie, nie tylko te sfery które chciałem kontrolować to czuję się cały czas jak w letargu albo jakbym oglądał życie zza zasłony. To działa mniej więcej tak, że np. widzę, że podobam się jakiejś dziewczynie - automatycznie pojawiają się myśli żebym był spokojny, skupił sie na tym co robię, z nią i tak nie ma sensu flirtować bo niczego mi to nie da na dłuższą metę a za rok, dwa albo pięć i tak się najprawdopodobniej rozstaniemy tak więc szkoda czasu na takie coś. Podobnie gdy osiągam jakiś tam zamierzony sukces - np. niedawno udało mi się zarobić w miesiąc kwotę która kiedyś była jakimś mocno odległym celem - jak tylko wpłynęły na konto to zacząłem deprecjonować ich wartość, nie skupiać na nich i nie rozpraszać przed kolejnym celem po którego zrealizowaniu będzie podobnie. Moment, w którym udaje mi się zrobić coś fajnego w pracy jest chyba ostatnią sytuacją w której odczuwam 'siebie' bez żadnych blokad, tak jak chyba powinno być normalnie. Trochę zbaczam od tematu i piszę jak emoszesnastka ale zauważyłem że pomaga mi to dojść do różnych wniosków tak więc z góry przepraszam za te zbędne wywody.
  3. Emocje związane z różnymi nieprzewidzianymi wydarzeniami są u mnie dość mocno kontrolowane, ćwiczyłem mocno na giełdzie - może to tak nie wygląda, ale tam sa naprawdę duże i żeby nie zrobić czegoś głupiego trzeba umieć sobie radzić z nimi. Jeśli chodzi o emocje będące częścią relacji międzyludzkich to prawie nigdy nie miałem ich rozwiniętych - w domu nikt ich nie okazywał, na początku wejścia w dorosłość spotkałem kobietę z którą sprawa potoczyła się niemal (niemal, bo teraz jesteśmy całkiem niezłymi znajomymi) klasycznie, czyli się rozstaliśmy a włożyłem w związek z nią całe możliwe zaangażowanie po czym byłem zmuszony do wygaszenia wszelakich emocji w stosunku do ludzi żeby jakoś sobie z tym poradzić. Teraz potrafię np. być znajomym z kimś przez kilka lat po czym uciąć kontakt bez żadnego większego wydarzenia z dnia na dzień i więcej już nie myśleć o tej osobie a nawet gdy coś tam czasem przemknie to bez żalu. Do tego codziennie ćwiczę opanowanie bo zdarza się że muszę pracować w dużym stresie (bo czeka na to ileś tam osób w firmie) a jednocześnie być w stanie się mocno skupiać umysłowo na tym co robię bez rozpraszania. Sfera fizyczna, czyli mój awatar jest niestety zaniedbywany, ale jeśli tylko uda mi się wyrwać trochę czasu to jakoś tam o niego dbam, brakuje mi właściwie tylko odpowiedniej ilości ruchu i snu, jem nieprzetworzone rzeczy i jem dobrze (bo zauważyłem że wtedy lepiej mi się pracuje, od wtedy tego pilnuję) o ile nie mam fazy braku głodu, nie truję się żadnymi używkami (sporadycznie piwo i od święta wino), trochę ćwiczę i biegam chociaż mogłoby być więcej, niemniej jednak nie jest źle. Z tym snem chodzi o to że przez to że cały czas mam za dużo pracy ciągle czuję napięcie, leżąc w łóżku chętnie bym zaraz wstał i znowu pracował. Przez permanentny brak realizacji zadań kiedyś nawet zastanawiałem się nad amfetaminą ale wygrała niechęć do uzależaniania się od czegokolwiek i świadomość że nawet gdyby efekty były takie jakich bym oczekiwał to i tak po prostu znalazłbym sobie jeszcze więcej pracy. Dzięki temu że wyobrażam sobie odpowiednie rzeczy (zawsze związane z ucieczką lub walką w najprzerózniejszych scenariuszach ale nigdy w 'tej' rzeczywistości) jakoś jestem w stanie w końcu zasnąć, tak mam już od dawna, nawet nie wiem kiedy, często te scenariusze ciągną się miesiącami czy nawet latami. Próbowałem bez tego i kończyło sie najczęściej leżeniem i nocnymi myślami do 4-5 rano, nie umiem inaczej uciszyć umysłu, może to po prostu sposób dania mu jakiegoś zajęcia zanim zaśnie. W ogóle nie umiem za bardzo (a właściwie wcale) wyłączyć myślenia, próbowałem się upijać - nie wyszło, raz tylko doprowadziłem się do urwania filmu i moja ostatnia oraz pierwsza świadoma myśl to było to co zawsze. Marichuana nie uspokaja, owszem, fajnie, ale to nie to i nie daje mi niczego konkretnego. Kiedyś to było takie bliżej nieokreślone napięcie, ale potem wziąłem się za siebie, namierzyłem konkretne problemy i je rozwiązałem, a teraz jest gorzej bo nie wiem co tak naprawdę powoduje takie napięcie i stan w jakim funkcjonuję, nie umiem znaleźć powodu już od dawna. Tak jak sobie teraz o tym myślę to w sumie największym motywatorem do pracy jest moment w którym coś uda mi się zrobić, czuję wtedy się dobrze przez te pół godziny, to jest właściwie jedyny moment w którym czuję się możliwie bliski szczęścia. Nie żebym siedział i cały czas płakał (w sumie to pierwszy i ostatni raz płakałem przy pierwszym rozstaniu, tam w grę wchodził jeden kluczowy czynnik) bo raczej po prostu nawet nie mogę chociaż bym czasem chciał (może bym jakoś zrzucił z siebie część napięcia), raczej mój normalny tryb funkcjonowania to jest taki jakby letarg, jakbym nie do końca czuł się powiązany z rzeczywistością, a tylko wtedy żył 'tu i teraz'. Wiem jak to dziwnie brzmi ale przez wiele lat nikomu naet nie mówiłem o takich rzeczach, nigdzie tego nie pisałem i postanowiłem że jak do 30 nic się nie zmieni to trudno, napiszę chociaż anonimowo na jakimś forum.
  4. To zależy co przez to rozumiesz. Raczej bym powiedział że moje życie toczy się tylko w głowie bo prawdziwe się nawet nie zaczęło - jako dziecko właściwie nie robiłem niczego ciekawego ale miałem dużo planów, pomysłów i zainteresowań, jako młody dorosły musiałem nagle zacząć jeszcze więcej pracować i wtedy odłożyłem wszystko na bok aby dojść do sytuacji pozwalającej mi na realizację swojego życia po czym minęło parę lat i bach, minęła trzydziestka a ja nadal nie zacząłem żyć i praca z środka prowadzącego do celu stała się chyba celem, nie dobrowolnie ale raczej przez to że jakoś rozpłynęły się w międzyczasie inne. Obecnie mam długie okresy gdy nie robię dosłownie nic poza pracą i jedzeniem, gdy dużo pracuję często nawet nie do końca wiem jaki jest dzień tygodnia, interesuje mnie tylko praca i zrealizowanie jakichś tam nieistotnych celów - bo co za znaczenie w szerszej perspektywie ma jakiś tam nie mój projekt. Czasami sobie wyobrażam co bym mógł zrobić, np. kiedyś miałem taki bardzo prosty plan - po ostatniej przeprowadzce wyjść wieczorem do pierwszego lepszego pubu na piwo - tak żeby porobić cokolwiek innego, może nawet pogadać z kimś, normalne. Najpierw kilka tygodni się 'zadomawiałem', potem był projekt, potem zapomniałem o tym, potem znowu ciężki projekt, jaki jest efekt? Minęły dwa lata, zaliczonych wyjść zero. W takim sensie tak, żyję w głowie. Do tego czytam (a właściwie czytałem, od dawna niczego nie przeczytałem - przyczyna jest wiadoma, praca) właściwie tylko beletrystykę, lubię (a raczej lubiłem, wiadoma przyczyna) grać, nie zasnę bez wyobrażania sobie czegoś (najczęściej ucieczka przed czymś, jakaś walka, itp.), więc gdy tylko mogę uciekam myślami z tego świata. W sumie moja praca to też taka ucieczka jako że to jest dość mocno wirtualny świat na wysokim poziomie abstrakcji, nie czuję jego powiązania z rzeczywistym i pomimo że pracuję nad rzeczami których używają tysiące ludzi to ich nie widzę, traktuję ich jak zwykłe rekordy w bazie danych.
  5. Połowicznie, tzn. mam dobrą znajomą ale nie jesteśmy parą. To akurat na pewno nie pomogłoby bo nawet gdybym chciał korzystać z jakiegoś tindera czy innej roksy to to zupełnie nie leży w moim charakterze. W sumie mam odwrotnie, czasami mam problem z wytłumaczeniem się czemu nie jestem zainteresowany, nie zdarza się to często bo może z raz na półtora roku ale bywa, gdyby nie ta znajoma to zupełnie zaninkęłoby mi zainteresowanie kobietami. Zdarza mi się sporadycznie mieć niedwuznaczne propozycje (nie wyglądam jakoś wybitnie źle, gdy nie jestem w nastroju do ignorowania wszystkich ludzi potrafię też pogadać) ale nawet nie umiem do końca określić czemu mnie to nie interesuje. Mężczyźni mnie nigdy nie interesowali, żeby nie było Z jakimiś innymi aktywnościami dającymi przyjemność też mam problem, kiedyś kupiłem sobie kabriolet bo się podobno fajnie jeździ. Owszem, fajnie, pojeździlem jakieś dwa miesiące a potem i tak stał używany tylko do jeżdzenia po przysłowiowe bułki bo mi jakoś zobojętniał, wolałem posiedzieć przez ten czas w pracy i coś z(a)robić zamiast jeździć bez celu dla przyjemności. Z kobietami zresztą było jeszcze gorzej, parę lat temu zawsze w trakcie stosunku zamiast skupić się na tym co się dzieje zastanawiałem sie albo nad swoją pracą, albo celem istnienia, albo podatkami i tego typu przyziemnymi rzeczami, po tym musiałem zerwać z nią kontakt bo to nie miało sensu - nie było w tym żadnej jej winy a widziałem że się martwiła, z kolei nie umiałem wtedy powiedzieć czemu tak się dzieje. W sumie jak to piszę to wydaje mi się że jestem zdrowo pieprznięty (kto by wolał rozmyślać nad bzdurami zamiast zająć się fajną dziewczyną? Przecież to podstawowy instynkt) tylko to zmieniało sie na tyle powoli że przyzwyczaiłem się do tego i nie traktuję tego jako czegoś mocno skrzywionego, może to źle.
  6. Zamówię sobie i przeczytam, dzieki. Może pomoże. Tak, 30.
  7. Gdybym nie lubił to bym nigdy nie doszedł do poziomu na którym jestem, zresztą praktycznie nigdy nie robiłem tego czego nie lubię. Obecnie własciwie tylko to co robię daje mi jakąś radość i sens życia ale jednocześnie wiem że to nie jest normalne i na dłuższą metę tak się nie da, z tego powoli narastającego konfliktu wzięły się choćby te posty bo nie do końca wiem co dalej z tym będzie. To jest taki trochę paradoks, poświęciłem naprawdę dużo lat i włożyłem mnóstwo wysiłku w dojście do miejsca w którym się znajduję, a po osiągnięciu tego co mam teraz jakoś nie jestem o wiele bardziej zadowolony z życia niż byłem wczesniej - oczywiście doceniam fakt, że nie muszę przejmować się takimi detalami jak to ile wydaję na jedzenie, mieszkanie, itp., ale jakoś czuję że to nie to, parę lat mozna tak ciągnąć ale coraz mocniej mi zaczyna to przeszkadzać tylko nie wiem na co tak naprawdę mógłbym to zmienić.
  8. No dobrze, czyli zakładając że to jest lub prawie jest coś negatywnego to jakie mam opcje? Czy da się to jakoś doprowadzić do równowagi bez chemii i tego typu środków? Czy to nie jest tak, że zmienię jeden nałóg na inny? Tracę sporo przez to i coraz bardziej mi to doskwiera ale gdybym zamiast tego np. miał nałogowo pić to już wolę za dużo pracować. W sumie to też nie wiem czy to jest coś wpadającego w pracoholizm bo cały czas mam gdzieś z tyłu głowy że kiedyś to wszystko rzucę (nie że nie lubię tego co robię, wręcz przeciwnie, raczej chodzi o zajęcie się czymś innym) tylko zanim uzbieram odpowiednio dużo pieniędzy to musi minąć dużo czasu i na razie jeszcze jest bardzo daleko do tego. Aktualnie zresztą mocno mnie to blokuje - mam tak dużo pracy że dawno temu już powinienem zatrudnić jedną lub dwie osoby do pomocy, wtedy mógłbym brac większe projekty, zatrudniać więcej osób, itd., tylko nie robię tego bo wiem, że wpadnięcie w takie coś oznacza już całkowite życie w pracy, widzę po swoim szefie - ma urlop drugi raz od pięciu lat a i tak wtedy jest dostępny rano i wieczorem bo chce wiedzieć co się dzieje w firmie. Z drugiej strony jest pułap którego nie przeskoczę samodzielnie (bo i tak jestem dość wysoko), ale wiem, że jak już bym zatrudniał kogoś to na pewno potem tego nie zamknę, to by było całkowicie bez sensu. Problem w tym, że właściwie żadne inne zajęcie nie da mi takich pieniędzy jak to co robię teraz, ale coś za coś, tu muszę poświęcać naprawdę dużo czasu i wysiłku na utrzymanie pozycji.
  9. Trudno żeby mi to przeszkadzało, bardziej przeszkadza mi co innego - napisałem w odpowiednim dziale (post2118888.html#p2118888). Nie wiem gdzie przebiega granica pomiędzy zwykłym charakterem a jakimiś zaburzeniami. Do stworzenia tego wątku zabierałem się prawie dwa lata, więc pewnie wybranie się gdziekolwiek potrwa z pięć Pieniądze to nie problem, fakt, pewnie i tak poszedłbym prywatnie bo do tej pory mam właściwie tylko negatywne doświadczenia związane z leczeniem na NFZ, tylko czy w takim przypadku nie skończy się tak, że gdy tylko ktoś wyczuje, że jestem chodzącą żyłą złota to będzie mnie 'leczył' przez xx lat i po prostu kasował pieniądze? To, że je wydam mi nie przeszkadza, bardziej chodzi mi o efekt i sens robienia czegokolwiek. Czy to nie jest trochę tak że mam za dobrze i szukam na siłę problemów? Nie mam nawet punktu odniesienia, np. właściwie nie pamiętam jak to jest być z siebie zadowolonym czy żyć bez poczucia niezrobienia miliona rzeczy i bez takiego psychicznego ciśnienia i praktycznie nic poza pracą mnie nie cieszy ale może to normalne?
  10. Chciałbym aby ktoś ocenił czy moim zdaniem wybrane elementy sygnalizują już uzależnienie czy jeszcze nie: - pracuję od dawna dużo, poświęcam na pracę praktycznie każdą wolną chwilę, powyżej 14h codziennie łącznie z weekendami. - gdy zrobię sobie dłuższą (kilka godzin) przerwę czuję, że mogłem w tym czasie pracować i mam poczucie winy że zmarnowałem tyle czasu. - odkładam wszelkie inne rzeczy, jeśli coś nie jest związane z pracą to jest nieistotne. - nigdy nie jestem z siebie zadowolony, czego i ile bym nie zrobił, nawet jeśli na początku uważam że jest w porządku, to szybko widzę błędy albo możliwe poprawki. - nie potrafię odpoczywać, od jakichś dwóch lat planowałem pierwszy w życiu urlop. Nie udało mi się zrobić wolnego jako takiego, ale wykorzystałem czas pomiędzy przejściem z jednego do drugiego projektu i miałem wolne trzy tygodnie. Postanowiłem wtedy w końcu odpocząć, ale już drugiego dnia miałem tak silne poczucie winy, że znalazłem sobie jeszcze inną pracę która wypełniła mi czas do końca. - nie utrzymuję za bardzo kontaktów ze znajomymi czy rodziną - stracony czas na niepracowanie. - nie zwracam zbytnio uwagi na efekty, od dość dawna zarabiam sporo (efekty cięzkiej pracy) ale nie cieszy mnie to w ogóle, często robię dużo rzeczy za darmo albo bez zwracania uwagi na zysk, wazne, żeby było zrobione chociaz nic z tego nie mam - tak jakby praca sama w sobie była najwyższą wartością. - przestałem zajmować się rzeczami które mnie wcześniej interesowały, rok temu kupiłem sobie kilkadziesiąt książek które mnie interesowały i interesują nadal - do dzisiaj nie przeczytałem ani jednej, bo ciągle trzeba coś tam zrobić w pracy. - czuję dyskomfort związany ze straconym czasem gdy odwiedza mnie znajoma, chociaż ją lubię i lubię z nią przebywać, ale wiem, że czas z nią spędzony nie jest produktywny, mógłbym w tym czasie zrobić coś w pracy - kiedyś pracowałem mniej ale poświęcałem ponad 3h dziennie na dojazdy (życie w dużym mieście...), postanowiłem to zmienić bo nie miałem czasu na nic. Udało mi się zmienic pracę na zdalną, wyprowadziłem się, ale koniec końców pracuję nie tylko tyle co wtedy, ale jeszcze więcej, chociaż miało być odwrotnie. ego poza pieniędzmi nie daje tylko nie umiem tego zmienić - innych nałogów (o ile to nałóg) nie mam, nawet próbowałem kiedyś z ciekawości sporo pić albo palić marichuany ale nie daje mi to niczego, więc zrezygnowałem, dziwnie to zabrzmi, ale lepiej się czuję po całym dniu pracy (choć zmęczony) niż po alkoholowym maratonie który daje mi tylko stracony czas i w sumie nic więcej. - jednocześnie mam coraz silniejsze poczucie bezsensu takiego postępowania, przecież to mi właściwie nic. - cały czas pracuję w trybie 'dorabiania się' - odkładam w bliżej nieokreśoną przyszłość wszelkie inne aktywności bo przecież teraz muszę zarobić żeby mieć na to pieniądze - nic dziwnego, tylko to trwa już latami i od jakiegoś czasu nawet nie próbuję się sam oszukiwać że coś tam zrobię kiedyś, zrezygnowałem z jakichkolwiek innych aktywności chociaż nie jestem z tego zadowolony. - wydaje mi się ze taka ilość pracy służy mi jako sposób radzenia sobie z innymi problemami - gdy dużo pracuję, to nie muszę myśleć o innych rzeczach, kiedyś to często stosowałem, a potem jakoś już tak zostało. Czy nawet jeśli to pracoholizm to czy jest sens go zwalczać? Z jednej strony chciałbym dojść do jakiejś równowagi w życiu, a z drugiej jeśli miałoby się to skończyć równie mocnym wejściem w jakiś inny nałóg to może nie warto? Czy za kilka(naście) lat nie będę miał przez coś takiego większych problemów, bo albo przekroczę jakąś granicę albo uświadomię sobie ile czasu straciłem na pracę i nic więcej?
  11. Na początku chciałbym zaznaczyc, że nie jest to żadna prowokacja (ba, chciałbym aby była) i proszę przeczytać chociaż pierwsze parę zdań bo tytuł może być lekko mylący, staram się pisać możliwie zwięźle dlatego siła rzeczy wchodzą rózne niedopowiedzenia. Pochodzę z może nie biednej, ale na pewno nie nawet średniej rodziny - nigdy nie byłem jako dziecko na wakacjach, byle kupno nowej książki za 30 pln to było coś, ubrania 'bazarowe', ot, szara rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych w biednym rejonie dzięki czemu zresztą nawet mi to nie przeszkadzało bo wszyscy w okolicy tak mieli. Minęło sporo lat, w międzyczasie zdążyłem zauważyć że nie wszyscy tak mają, miałem sporo poważnych problemów wynikających z braku pieniędzy po czym doszło do tego, że wpadłem w pracoholizm (to inny wątek i go tu nie poruszam), w międzyczasie doszła chyba też depresja - nie wiem, nie badałem tego nigdy ale objawy niby pasują, tego też tu nie poruszam tylko sygnalizuję że może być coś takiego. Wtedy mocno sobie postanowiłem, że dojdę do czegoś i zrobię te wszystkie rzeczy, których wcześniej nie mogłem. Zacząłem pracować jeszcze więcej niż zazwyczaj (czyli aktualnie powyżej 14h dziennie, codziennie) co w połączeniu z rosnącym doświadczeniem zaoowocowało w końcu tym, że zacząłem zarabiać w końcu więcej i więcej. Mimo tego cały czas prowadziłem życie takie jak w momencie gdy utrzymywałem się za dwa razy mniejsze pieniądze - i ok, przez pierwszy rok się cieszyłem, że nie wydaję bez sensu pieniędzy i jestem w stanie nawet coś odłożyć. Minął kolejny rok, po nim następne i tak jak zarabiam już od dawna dużo (jak na moje wyjściowe warunki, nie jestem jakiś nie wiadomo jak bogaty, żadne jachty czy inne rezydencje ale stać mnie na dużo takich typowych dla kasy średniej rzeczy) tak nadal prowadzę życie takie jak wcześniej - jem podstawowe rzeczy, chodzę w ubraniach aż są na granicy rozpadnięcia, nadal nigdy nie byłem na wakacjach. Brzmi fajnie, tylko że to przestało być fajne już kilka lat temu. Wiem że fajnie mieć taki problem, doskonale pamiętam moje poprzednie problemy i nie chciałbym się zamienić na nie, ale to robi się męczące, pracuję tylko po to, żeby gromadzić pieniądze z którymi nie robię niczego sensownego. Cały czas mam blokady w umyśle, jakbym przestał się rozwijać wiele lat temu, dobrym przykładem jest wyjazd za granicę. Do tej pory byłem poza Polską tylko raz i to w pracy a przez wiele lat chciałem zobaczyć rózne miejsca. Od dawna mógłbym swobodnie jechac właściwie dokądkolwiek, czy to blisko czy na drugim końcu świata, ale tego nie robię, bo zakodowało mi się że to jest nie dla mnie. Jeżdzę samochodem wartym tyle, ile zarabiam w miesiąc a od pół roku powinienem kupić nowy (podatki i te sprawy, co miesiąc sporo tracę na niekupowaniu go), ale nawet nie potrafię się umówić na jazdę próbną w salonie - nowy (fabrycznie) samochód to przecież nie dla mnie, zamiast cieszyć się że w końcu mogę sobie na coś takiego pozwolić często aż nie mogę zasnąć w nocy gdy sobie pomyślę ile to kosztuje, po co mi to w ogóle skoro mój stary jeździ bezawaryjnie, a gdy robię obliczenia to cały czas mam z tyłu głowy głos mówiący mi że przecież to mi jest zbędne - no i ok, tylko że ten głos mówi to praktyczie przy wszystkim. Przyzwyczaiłem sie do wiecznego liczenia ile wydaję dziennie (10 pln na jedzenie, 50 pln na mieszkanie, itp) i chociaż od dawna nie muszę tego robić cały czas mam gdzieś to w głowie, czuję się zadowolony gdy kolejny tydzień wydaję pieniądze tylko na jedzenie i nic innego (do tego stopnia, że nie chodzę do lekarza chociaż powinienem już od kilku lat, nauczyłem się żyć z lekkim fizycznym bólem), przy czym nie jest to typowe skąpstwo - potrafię np. kupić znajomej porządnego laptopa i nie męczy mnie to, nie umiem wydawać pieniędzy na siebie. Przy czym nie zadziała coś typu 'no to idź sobie kup coś' - próbowałem, potrafię przejść przez galerię handlową czy allegro i nie kupić niczego bo niczego nie potrzebuję z tych rzeczy, to nie o to chodzi. W efekcie np. ostatnie pięc lat mojego życia (czy też raczej egzystencji) mogę podsumować tak: 'pracowałem' - nic więcej. Czy to się da jakoś zmienić? Nie chcę wchodzić w jakiś zakupoholizm czy coś tego typu, raczej jak nauczyć się korzystania ze swoich możliwości? Przecież w ten sposób bez sensu umyka mi życie, poświęcam je całe dla pracy, mam z tego trochę pieniędzy ale nawet niczego z nimi nie robię. Obecnie zreszta nawet już nie zwracam uwagi na to ile zarabiam, mam nierozliczone całkiem spore pieniądze które czekają tylko na to aż się odezwę, ale tego nie robię bo mi na tym nie zależy bo i tak nic z nimi nie zrobię.
  12. Witam, dokladnie dwa tygodnie temu mialem kolizje, po ktorej moj samochod nadaje sie do kasacji, na szczescie nikomu nic sie nie stalo (mialem i bede mial najbezpieczniejszy samochod w tej klasie) przynajmniej fizycznie, gorzej z psychika. Najpierw dwa dni nie moglem spac i jesc, potem sie to unormowalo, myslalem, ze nie mam jakichs problemow. Teraz natomiast, gdy pierwszy stres opadl, a zwlaszcza, gdy zajalem sie szukaniem nowego egzemplarza samochodu, mam niezbyt oczekiwane efekty. Glowny to niemalze paniczny strach przed jazda samochodem, ale nie w trakcie niej, tylko gdy mam np. chwile wolnego i mysli plyna mi swobodnie, to caly czas mysle o tamtej sytuacji, innych niebezpiecznych w ciagu zycia, mozliwych nowych.. jest to na tyle intensywne, ze nie moge sie skupic na niczym innym, a ciezko mi przerwac taki ciag. Wiem, ze minelo dopiero dwa tygodnie i z czasem moze sie to ulozyc, ale trzeba wracac do zycia, a obecnie nie jestem w stanie nawet kupic nowego samochodu, bo caly czas mam mieszane odczucia, ciesze sie, ze bede mial nowy, a jednoczesnie pojawiaja sie potencjalne czarne scenariusze, najchetniej kupilbym tira i nim jezdzil. Nie dziwie sie takiej reakcji, nie mam zamiaru z nia walczyc (przynajmniej jesli nie da sie w jakis prosty sposob), ale czy ktos wie, ile chociazby potencjalnie taki stan moze trwac ? Do napisania tego postu zmusila mnie wlasnie taka sytuacja, lezalem od ponad 2h w lozku i nie moglem zasnac, caly czas mialem przed oczami tamta kolizje i milion innych (wymyslonych). Czasami mam wrazenie, ze gdy tylko wyjade na droge, to cos we mnie wjedzie, albo np. ukreca sie sruby, odpadnie mi kolo i wpadne na przeciwlegly pas, przestana dzialac hamulce i rozjade kogos na przejsciu, itd. Co ciekawe, jezdzilem juz od wtedy samochodem (jako kierowca i pasazer) i nie mialem z tym problemow, po prostu czasami napada mnie takie cos. Dziekuje za podzielenie sie wiedza
×