Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dagi

Użytkownik
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Dagi

  1. Moi Drodzy jestem już po kilku rozmowach z psychoterapeutką (myślę, że było to gdzieś z 6 spotkań) i dwóch z psychiatrą. No i tak dumam czy to idzie w dobrym kierunku. Mój główny problem to hipochondria i widzenie wszędzie raka a także różnych strasznych chorób. Najgorsze, że nie dotyczy to tylko mnie samej, ale też panicznego lęku o członków rodziny, a szczególnie młodszą, chorowitą córcię. Mam taką sinusoidę nastrojów. Są momenty, że jest ok i już mam nadzieję, że nerwica jest w odwrocie, gdy nagle jakiś impuls nakręca spiralę strachu i różne dolegliwości. No ale o tym pisałam już gdzie indziej. Wracam do moje terapii. Miałam nadzieję, że po zapoznaniu się z moimi lękami uzyskam jakieś wskazówki jak to zwalczać. Sama nie wiem czego się w sumie spodziewałam, ale liczyłam że po tych rozmowach będzie mi lepiej. A my ciągle drążymy moje dzieciństwo, relacje z rodzicami, moje odczucia w różnych sytuacjach mojego życia. Wiem, że to pewnie jest ważne, ale nie widzę koncentracji na tym co obecnie, na moich realnych lękach tylko grzebanie w przeszłości. Ja wiem, że miałam wymagającego ojca, mamę, która mimo moich 34 lat i założonej własnej rodziny dalej postrzega mnie jak dziecko. Tylko tak sobie myślę, że nawet jak dojedziemy do tego, że np. byłam tchórzem bo coś tam, a teraz to ewoluowało w kierunku nerwicy, to w dalszym ciągu nie wiem jak ma mi to pomóc zwalczyć moją nerwicę. Terapeutka mówiła, że będą takie 3 pierwsze spotkania analizujące, a potem będzie prowadzić rozmowę terapeutyczną, ale jak dla mnie to obecne spotkania niczym się nie różnią. Ten psychiatra dość fajny (to w tym samym ośrodku), ale z nim to raczej taka swobodna rozmowa była. Przepisał mi lek, ale pozostawił mnie decyzję czy go brać, bo stwierdził, że nie widzi konieczności żebym brała leki. Bardziej było to na zasadzie, żeby spróbować, czy z lekami będzie mi lepiej. W końcu go jednak nie wzięłam. Zastanawiam się nad tą terapią. Czy powinnam cierpliwie czekać, jak się to rozwinie, czy powiedzieć tej babce, że czegoś innego się spodziewałam. Chodzę co tydzień, na godzinę, nie płacę za to, więc nie mam zamiaru na razie przerywać, ale jestem nieco rozczarowana. Prawdę mówiąc psychicznie lepiej mi robiło 10 minut rozmowy z moją internistką w przychodni, której wylewałam swoje żale. Piszę, bo chciałam zapytać co Wy o tym myślicie i co byście mi poradzili. Jakie są Wasze doświadczenia?
  2. No wiec tak u psychoterapeutki byłam dwa razy. Tak jak poprzednio mam mieszane uczucia. Na razie są to jeszcze takie rozmowy typu „wywiad”. Wydaje mi się, że terapeutka szuka jakiegoś punktu zaczepienia w moim życiorysie, który mógł spowodować takie lęki. Rozmowa terapeutyczna ma się dopiero zacząć po kilku takich spotkaniach i nie wiem jak ona będzie wyglądać. Na razie ja głównie mówię, a ona słucha. Wychodzi mi to tak trochę chaotycznie. No i znowu płakałam, co też drążyła. A ja po prostu tak mam. Czasem mi się to wydaje głupie, że ona się chwyta znaczenia jakiegoś słowa, dla mnie bez znaczenia. Np. powiedziałam, że dopiero niedawno się przyznałam rodzinie do tych moich lęków. No to się uczepiła określenia „przyznać się”. No bo to tak jakbym się przyznawała do jakiejś winy. No to jej tłumaczę, że nie tak to czuję, tylko mam świadomość, że wizja raka w byle kropce na ciele i każdej jednej dolegliwości itp. nie jest normalna dla otoczenia i głupio mi było mówić o tym, że ja tak mam. No i nie wiem sama co o tym sądzić. Dziewczyna jest młodziutka i myślę, że chyba dopiero zdobywa doświadczenie. No zobaczę. Mam spotkania raz w tygodniu 50 minut. Nie płacę, więc co mi zależy spróbować. Kondycję psychiczną z nastaniem promieni słonecznych mam trochę lepszą choć lęki wracają co jakiś czas jak bumerang.
  3. Kasiu081 Ja byłam tam: http://www.kip.siemacha.org.pl/ Byłam w oddziale na Krakowiaków. Ta terapeutka, z którą rozmawiałam powiedziała mi, że w razie czego mogę zmienić terapeutę, nie ma z tym problemu. Choć mnie pewnie by było głupio powiedzieć, że jestem z niej niezadowolona i chce do kogoś innego. W tym ośrodku są nastawieni głównie na terapię rodzin i pracę z ludźmi tak do 30-go roku życia z tego co mi powiedzieli (więc jeśli 81 to Twój rocznik, jest to też coś dla Ciebie). Ja mam już prawie 34, ale zgodzili się mnie przyjąć. Nie jest to placówka medyczna, nie trzeba mieć skierowania od lekarza, stosunkowo chyba mają tez krótkie terminy no i jest to bezpłatne, co nie jest bez znaczenia. Widziałam tam jeszcze dwie młode dziewczyny – terapeutki, jak sądzę. Wydaje mi się, że są to osoby po studiach z najwyżej kilkuletnim stażem, co mnie trochę krępuje, bo ja jestem starsza, chyba lepiej bym się czuła z kimś bardziej doświadczonym. Choć jak zapytałam, to powiedziała, że spotykają się z szerokim zakresem problemów, również podobnymi do moich. Również konsultują sie między sobą, czy jakoś tak, choć wszystko jest oczywiście objęte tajemnicą. Po kilku spotkaniach – wywiadach zaczyna się rozmowa terapeutyczna. Jak napisałam też mam iść tam na spotkanie z psychiatrą, który z nimi współpracuje pod kątem ewentualnego wprowadzeni leków. Pracują systemowo, ale też wplatają trochę z psychoterapii poznawczej i innych nurtów (cokolwiek to oznacza). Natalia mnie w tym wszystkim zabrakło właśnie takiej ludzkie życzliwości. Ja sama mam taka naturę, że jakby mi najgorszy wróg w kłopocie przyszedł się wyżalić to bym go wysłuchała i jeszcze utuliła do serca, a od takich osób którzy zajmują się taką delikatną sferą jaką jest ludzka psychika oczekuję trochę ciepła, bo mnie to jest potrzebne. Tego tam nie było, choć nie mogę powiedzieć, żeby mnie ta Pani nie słuchała, albo była nieuprzejma. Po prostu cos nie zagrało. No ale zobaczę, w końcu za to nie płacę, a prywatnie zawsze zdążę jeszcze pójść. Powiedziała mi tylko, że zazwyczaj po takich pierwszych spotkaniach jest gorzej, żeby potem mogło być lepiej. Zastanawiam się nad tymi lekami. Z jednej strony chciałabym ich uniknąć, z drugiej może warto spróbować? Sama nie wiem.
  4. Dzięki Natalia, trochę się denerwuję, jak to będzie, bo faktycznie dziś o 16.00 spotkanie. Napisze później jak poszło. A ja mam nowy zgryz bo gula w przełyku przeszła, ale znowu odezwał się mój żołądek i mam od kliku dni bóle. Z jednej strony to trwa już od ho, ho …. Już na studniówce pamiętam, że miałam taki atak. No jakby mi ktoś w imadle żołądek ściskał. Były okresy na studiach, że miałam bardzo często takie bóle, potem przechodziło. Ale to było jeszcze w czasach kiedy nie widziałam w koło raka. Ostatnio w październiku jak miałam takie akcje to lekarka stwierdziła, że to nerwowe i nie ma sensu robić gastroskopii. Ale ten laryngolog podejrzewa refluks i kazał zrobić. Jeździ mi po tym brzuchu i w ogóle. Tak, że już mam mocnego stres, bo wiecie co mi znowu świta w głowie. No gastroskopia prze mną. [*EDIT*] No i po wizycie. Ale nie jestem szczególnie zachwycona. Na razie był tylko taki wywiad, no i głównie ja się wywnętrzałam, ale ponieważ dodatkowo na takie sytuacje reaguję płaczem (no, nie wiem czemu, bardzo mnie to krępuję, ale ryczę i już) to czułam się jakby ta babka patrzyła na mnie jak na jakiegoś przygłupa. Do tego jest ode mnie parę lat młodsza, co mnie jakoś trochę krępuje. No i ja nie wiem, czy ja tylko oczekuję empatii, bo jak na razie i ta psychiatra do której raz trafiłam i ta babka, takie jakieś zimne mi się wydają. Ja rozumiem, że trudno żeby mnie tam za rączkę trzymała i po główce klepała, ale jakaś reakcja nie wiem uśmiech zachęty na twarzy, czy coś, a tu jakoś tak zero emocji. Niezbyt się z tym dobrze czuję. No ale spróbuję pójść jeszcze. Proponowała mi też konsultacje z ich psychiatrą i jednak jakieś leki. Plus spotkania raz w tygodniu. Pierwsze dwa -trzy to taki wywiad, a potem rozmowy psychoterapeutyczne. No zobaczymy. Poza tym zadawała pytania, które mnie zaskakiwały i nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. Np. czego oczekuję po tych wizytach - no mówię, chciałabym żeby ustąpiły te moje lęki, a jak to sobie Pani wyobraża itp. No w każdym razie w euforii nie jestem.
  5. Natalia – cieszę się, że masz dobre odczucia po pierwszej wizycie. Myślę, że to ważne nabrać do tych ludzi zaufania. Ja wiem, że jak mi ktoś nie podjedzie, to trudno będzie się otworzyć, a przede wszystkie uwierzyć, że taka osoba może mi skutecznie pomóc. Zobaczymy, moja wizyta też już coraz bliżej. Karolina, no nie wiem jak Cię stąd wspomóc. Jakoś musisz dotrwać do tego maja. Zobaczysz, przeleci. Zaraz będą święta, a potem ani się obejrzysz i będziesz w domu z rodzicami. A do jakiego polskiego miasta wracasz, jeśli można spytać? Moje gardło nieco lepiej po wizycie u laryngologa, ale nie żeby tak całkiem. Dalej czuję suchość i czasami ucisk. Może to dwie rzeczy na raz, ten stan zapalny i nerwica. Czekam na poprawioną pracę dyplomową i już bym chciała, żeby były święta, żebym była po obronie i żeby wreszcie wyszło trochę słońca, bo ta zimowa aura jest dobijająca.
  6. Natalia - napisz jak tam wizyta, jakie odczucia? Bardzo jestem ciekawa, ja idę dopiero 31.
  7. Natalia, wiesz z tego wszystkiego nie zapytałam konkretnie o tą chrząstkę. A napisz mi dokładnie jak to odczuwasz, to porównamy, czy podobnie. W końcu co dwie chrząstki to nie jedna Jak będzie podobnie, znaczy, że tak może być Ja mam wrażenie, że u mnie to "zjawisko" się pojawia jak już mam mega przesuszone gardło (czyli często). To znaczy jak np, piję coś to raczej nie, ale jak wpadnę w amok połykania śliny (której już przecież w końcu nie ma) to czuję takie jakby chrup, w tym miejscu gdzie się ma taką kulkę w przełyku (czyli jak pisałam to gdzie faceci mają jabłko Adama) To powoduje, że np. instnktownie łapię się za przełyk, żeby to przytrzymać, przycisnąć, wtedy mi jakoś trochę lepiej. Wiem, że trochę mętnie tłumaczę, ale jak masz podobnie, to będziesz wiedziała o czym piszę. Mam wrażenie, że to jest spowodwane tym przesuszeniem. Bo jak mam lepiej nawilżone gardło to jakoś tak inaczej łykam, tak bardziej górą gardła. A przy suchym jakoś tak bardziej pracuje mi dół i wtedy to czuję. Uff. Namąciłam
  8. Witam wszystkich. Dziewczyny, dzięki za mobilizację. Poszłam dziś do laryngologa, a co przeżyłam w poczekalni..... mało na zawał nie zeszłam z nerwów. W sumie musiał biedak robić trochę za psychiatrę, bo pękłam i się wyryczałam, informując go o moich problemach psychicznych i wszechobecnej wizji raka. No i co do tego najgorszego to rozwiał moje wątpliwości, powtarzając kilka razy, że pracuje w szpitalu i jest bardzo wyczulony na zmiany onkologiczne, ale nic u mnie podejrzanego nie widzi. Natomiast mimo wszystko okazało się, że mam jakiś przewlekły stan zapalny błony śluzowej przełyku czy coś w tym guście, który wskazuje na refluks. Ponadto bardzo wysuszone śluzówki, co generalnie (ten stan moich śluzówek i podrażnienie) jest bardzo częste dla mieszkańców zanieczyszczonych miast (patrz Kraków) To wszystko nasilone nerwicą może powodować dyskomfort w obrębie gardła, przełyku. Dostałam leki i po miesiącu mam się pokazać. Ewentualnie też zrobić sobie przy okazji gastroskopie w kierunku tego refluksu. Zresztą i tak miałam zamiar. Pan doktor był bardzo miły, dał mi telefon komórkowy i kazał dzwonić jakby się coś działo. Więc jak widzicie nie była to sama nerwica. OlaAxe - ja tam się wcale nie dziwię. Tak jak sama napisałaś, to że jesteś lekarzem nie oznacza, że nie może cię dopaść choroba jak każdego z nas. I faktycznie, pewnie lepiej Ci będzie nerwusów zrozumieć. Na pociechę (choć nie wiem czy to będzie pociecha) powiem Ci, że moja siostra jest z wykształcenia psychologiem i stwierdziłam kiedyś że 90% ludzi idzie na psychologię, bo sami potrzebują pomocy Swoją drogą, szkoda że jej nie mam bliżej (mieszka na Śląsku) bo jest dla mnie dużym wsparciem. Ona mnie usilnie wykopuje na psychoterapie. Venus - ja wierzę w psychoterapię, tylko myślę, że chyba trudno jest znaleźć naprawdę dobrego psychoterapeutę. No zobaczymy. Bo moje lęki to już sięgają apogeum. Pierwsza wizyta 31.03. Poczekamy zobaczymy.
  9. Ech, Karolina z Natalią macie rację, we wszystkim co piszecie. Niby to wiem, ale lęki tkwią. Dziś chyba jednak powiem mężowi, że mam znowu napad i o tych dolegliwościach przełykowych. Raz mu coś napomknęłam, że mam globusa histerikusa, ale w formie żartu. To nie o to chodzi, że mu nie ufam, albo nie chcę żeby wiedział, tylko nie chcę się rozklejać przed rodziną, dziewczynkami. Najgorsze są te objawy somatyczne. Teraz to czuję jakby ktoś do wysuszonej gardzieli przykleił mi landrynkę. Połykam, połykam, a ona nic. Wzięłam dziewczynki na zakupy do hipermarketu. Myślałam, że się trochę oderwę, ale guzik. Kupowałam a w myśli był cały czas mój przełyk. Poszłam nawet na stanowisko z książkami, bo pomyślałam, że jak Venus tak reklamuje, to może znajdę jakiś poradnik dla hipochondryków . Nie dość, że nie znalazłam nic na ten temat, to w dodatku trafiłam na książkę, która w opisie miała mniej więcej coś takiego „każdy z nas jest nosicielem raka, tylko od nas zależy czy on się rozwinie”. No nie sądzicie że ironia losu? Zresztą moje odpały polegają też na tym, że ja przywiązuje w mózgownicy wagę do takich „symboli”. Np. raz się przejęzyczyłam w rozmowie z koleżanką o Sylwestrze wyjazdowym i nie wiem co już tam chciałam powiedzieć ale wyszło mi że jak pojadę to zginę, czy coś w tym guście. Wiecie jak się bałam jechać na tego Sylwestra (oczywiście nikomu się nie przyznałam) no byłam pewna, że sobie wykrakałam i nie wrócę. Sylwester był super, ale dla mnie zepsuty no bo przecież jak nie w drodze dojazdowej to w powrotnej…. No nienormalna jestem i tyle.
  10. Kurczę, już wczoraj było lepiej z tym przełykaniem, wyluzowałam trochę, a dziś znowu. Rano wydawało mi się czuję coś jakby po stronie prawego migdała, tak pod nim. No i już się na tym skupiam. Przy jedzeniu miałam wrażenie, że coś czuję przy przełykaniu, właśnie w tym miejscu. Od razu poczułam falę zalewającego gorąca i lęku. Może ja jednak mam tam coś, jakiegoś guza, albo zmianę. Czy myślicie, że można sobie wmówić odczuwanie w konkretnym punkcie? Bo jak mnie dusiło tak bardziej ogólnie, w sposób nieokreślony, to było mi jakoś lepiej. Teraz jak mam wrażenie, że czuję to z prawej strony, a z lewej nie, to znaczy że to tam właśnie jest naprawdę. Nie no, muszę iść w poniedziałek do laryngologa, choć już się boję. Już prawie miałam zacząć czytać na Internecie o raku przełyku, ale zmuszam się, żeby nie (choć mnie strasznie korci) bo wiem, że zaraz znajdę u siebie wszystkie objawy i wtedy ogarnie mnie już mega lęk. Jedyne czym się staram pocieszyć, to to że ten prawy migdał mam chyba od zawsze trochę bardziej przerośnięty, więc może od tego ciągłego łykania tamta strona jest bardziej podrażniona i stąd to wrażenie. Pocieszcie mnie
  11. Karolinko Ja myślę, że my to sobie zawsze znajdziemy powód do wynajdywania chorób. Kochasz swojego chłopka, więc się o niego martwisz. Ja przeżywam to w stosunku do córeczki, zwłaszcza młodszej bo jest chorowita, byłyśmy dwa razy w szpitalu - prawie umierałam. Jak na wyrok czekałam na wynik każdego badania. A po drugim pobycie długo utrzymywał się krwinkomocz - oczywiście podejrzewałam najgorsze. Ja już wcześniej miałam takie skłonności, ale to były napady lęków krótkotrwale i ustępujące na dłużej. Mniej więcej od wiosny zeszłego roku (drugi pobyt w szpitalu) to jest jeden ciąg. Albo u niej coś wyszukuję, albo u siebie. Tak na przemian. Ja sądzę, że jak byś się nie martwiła chłopakiem, to maksymalnie już skupiłabyś się na sobie, albo może potem na mamie, czy kimś innym. Ja widzę, że nawet jak ktoś znajomy coś powie o jakichś dolegliwościach to też się o niego w duchu martwię. Np. koleżanka ma OB 44/80 (przy infekcji przeziębieniowej robiła) już mnie męczy, że przy katarze to jednak za wysokie i może powinna się przebadać. Ale głupio mi jej to mówić, bo przecież dorosła jest i ona się nie przejmuje bo uważa, że przeziębienie jest wystarczającym usprawiedliwieniem. A mnie wysokie ob kojarzy się oczywiście z rakiem. Myślę, że przy tych naszych problemach oddzielanie się od ukochanych osób nic nie da. Bo to nie w nich jest problem. Ja długo się ukrywałam przed rodziną z tymi moimi lękami bo sobie zdaję sprawę, że to normalne nie jest. Ale w końcu nie wytrzymałam. Przy raku jelita lub czegoś tam w przewodzie pokarmowym (tak koło października) miałam tak silny napad lęku i strachu, że się wyryczałam się przed mamą i w końcu powiedziałam też mężowi. Lepiej mi że wiedzą. Nie czaję się już, że potrzebuję psychoterapii. Byłam u lekarki ogólnej która zrobiła mi podstawowe badania, nagadała, że to nerwica i kazała iść gdzieś na terapię. Zwlekałam, trochę było lepiej by po chwili mój umysł znów snuł domysły. Teraz znowu duży lęk. Myślę, że Venus ma rację. Nasze umysły mają fenomenalną zdolność wywoływania objawów o których myślimy. Może faktycznie, ktoś pomoże nam nad nimi zapanować i równie (albo choć w połowie) mocno uwierzymy, że jesteśmy zdrowe. PS A co Twój chłopak o tym myśli? Czy wie, co tak naprawę Cię trapi, bo mnie np. trudno było o tym mówić.
  12. No cóż Karolinko Przytulam Cię wirtualnie. Wszyscy w tym temacie wiemy, o czym piszesz i co przeżywasz. Nie wiem tylko czy rozstanie to dobry pomysł. Ja wiem, że jakbym była sama znosiłabym wszystko dużo gorzej. Pewnie mój mąż nie do końca rozumie co czuję, bo on ma zdrowe podejście do życia, dlatego lepiej mi pisać tu do osób, które wiedzą co taki lęk znaczy. Ale z drugiej strony, wiem, że on mnie kocha, i jak jest bardzo źle mogę po prostu wybeczeć mu się w rękaw. Myślę, że musisz po powrocie zacząć szukać pomocy u specjalisty, tak jak my. Jak widzisz, ja dopiero umówiłam się na pierwszą wizytę i nie wiem co z tego wyjdzie, ale to chyba najlepsza droga. Wpadłyśmy w spiralę samo nakręcającego się lęku i same z niej raczej nie wyjdziemy. A ja teraz wiesz co myślę o moim przełyku Pewnie przed psychoterapeutą zaliczę jeszcze laryngologa. Pisz co Cię trapi. Może nie pomożemy, ale na pewno zrozumiemy
  13. Natalia – no wykrakałam sobie z tą chrząstka. Wczoraj pisałam, że mogę sobie wszystko wmówić, ale dziś już też to realnie czuję. Zwłaszcza, jak już mam dziesiąte w ciągu minuty przełknięcie moim suchym gardłem to czuję jakby takie chrup w okolicach tego miejsca gdzie faceci mają „jabłko Adama”. Dobrze, że pisałaś że masz coś takiego, bo już bym pewnie zawału dostała, że mam kolejny symptom. Dziś mam znowu nasilone objawy i jestem zdołowana. Łykam i łykam, czuję gulę, ścisk przełyku, suchość, jakbym miała nabrzmiałą szyję. Chyba od tego wysuszenia czasami mi tak chrzęści. Im więcej o tym myślę, tym jest gorzej. A nie potrafię się zmusić do nie myślenia o tym przełyku. A w domu się nie przyznaję, bo nie chcę dołować rodziny, że znowu coś mi się dzieję. Trzymam niby fason, a w duszy …. Tyle tylko, że jeść mogę dzięki Bogu normalnie. Wtedy mi nic nie jest. No i tu się trochę wyżalić. Dorcia – no właśnie, mnie by musieli co miesiąc „skanować” żeby mi udowodnić, że nic mi nie jest, ale najlepiej wcześniej mnie uśpić na parę dni, żebym się nie denerwowała. A wizytę mam na 30 marca do psychoterapeuty, dziś oddzwonili.
  14. Kasia, Natalia - jak przeczytałam, że jesteście już zapisane na wizytę to się poczułam zdopingowana do działania i też poczyniłam pewne kroki. To znaczy na razie wynalazłam najbliższą mi, sympatycznie wyglądającą placówkę i zadzwoniłam. Rozmawiałam z miłą Panią, która ma oddzwonić w sprawie terminu wizyty. Ta placówka bardziej pomaga rodzinie i młodym ludziom tak do 30-tki, ale z moimi 34-latami tez mnie przyjmą Zobaczę, na terapię płatną zawsze zdążę iść, a może akurat trafię na kogoś, kto z NFZ mi pomoże? Zresztą to jest chyba jakaś organizacja społeczna, czy jakoś tak, opłacana chyba z gminy. No czekam, aż się odezwą. W każdym razie rozmawia się od razu z psychoterapeutą. Hamikal, ja myślę, że stres spowodowany utratą bliskiej osoby na pewno mógł nasilić objawy nerwicowe. Wykonałeś dużo badań, skoro są w porządku to pewnie nie ma się czym martwić. Przyczyna nie tkwi w Twoim ciele, a w Twojej głowie. A te nasze głowy jakoś potrafią cuda wyczyniać z ciałem, bez naszej świadomości. Skoro źle śpisz, słabo jesz, jesteś przemęczony to i chudniesz. A czy przy okazji z nerwów nie "przelatuje" przez Ciebie całe jedzenie? Bo ja tam mam przy ostrych nerwach, choć generalnie akurat chudzinką nie jestem. W każdym razie w stresie wizyty w toalecie co i rusz Isj - jak zobaczyłam ile badań robić profilaktycznie to Ze mną jest ten problem, że boję się, że coś mi jest, ale jak mam iść do lekarza to już prawie palpitacje na miejscu. Bo w głowie mam myśl, że on już na pewno coś znajdzie. Jak odbieram zwykłą morfologię to jakbym szła po wyrok. Choć fakt, jak wyniki są dobre odczuwam ulgę. Ale żeby nie spekulować do odebrania wyników, to też moja mózgownica nie przyjmuje do wiadomości Spekuluje i to na całego w najczarniejszych barwach. Generalnie w każdą stronę do bani. Badać - źle, nie badać - jeszcze gorzej.
  15. Dagi

    [Kraków]

    A to chyba nie bardzo skorzystam. Bo ja na Lenartowicza już byłam i dostałam skierowanie na psychoterapię indywidualną, no chyba żebym miała czas ( a nie mam na tak intensywną terapię grupową jak oni prowadzą) to zawsze mogę do nich wrócić. No i tak sobie myślę, że pewnie iść tam drugi raz do innego lekarza, jak i tak nie będę korzystać z ich terapii, to chyba nie bardzo. Ale dziekuję za namiary. Może gdzieś jeszcze się na niego natknę - warto pamiętać.
×