Skocz do zawartości
Nerwica.com

vantro

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez vantro

  1. vantro

    Pierwszy raz...

    :) Wystarczylby swiety spokoj i zapomnienie. pozdrawiam
  2. vantro

    Proszę o pomoc

    Witaj Anima. Nie poddawaj sie mysli o smierci. I nie istotnym jest czy wierzysz, ze smierc to tylko poczatek, czy tez nie ma juz nic, nawet pustki. Mam dwa razy tyle lat co Ty, szarosc zwiazana z zyciem dorywala mnie nie raz, raz poddalem sie jej, zassala mnie latwo, jakby czekala na ma slabosc. Myslalem tak jak i Ty o smierci, ze i tak w koncu przyjdzie i utnie zywot. Po co wiec planowac, gonic za szczesciem, czy tez tylko sobie zyc? Po co sie przyjaznic, usmiechac, dawac siebie tym, ktorzy potrzebuja? Po co robic te i inne rzeczy? Po co? Wiesz pytania zadaje sie bardzo prosto. Czasami sa bardzo prawdziwe PROSTE i OCZYWISTE odpowiedzi, ale bedac w stanie rozpaczy trudno jest nam je dostrzec lub pojac ich sens. Jeszcze trudniej jest je pojac osobom mlodym, bez zyciowego doswiadczenia. Do mnie prawda przyszla po dlugim czasie, gdzie pomagalem nie tylko sobie, ale i mojej zonie, ktora tej pomocy potrzebowala, i ktora mimo swojej choroby wspomagala i mnie! Doszlo do mnie, ze liczy sie tu i teraz! Dlaczego? Bo jakim cudem jest zycie! Mozliwosci patrzenia, sluchania, czucia! Odzialywania na nie, na ludzi swym urokiem, dobracia - czasem kiepskimi uczynkami. Doswiadczania nowego - nie zawsze dobrego, ale jesli wyniesiesz z tego lekcje, paradoksalnie niemile wydarzenie moze sie dla Ciebie obrocic na plus. Czerp z zycia radosc, nie poddawaj sie apatii. Od tego boli tylko glowa i martotrawi sie czas, ktory nie jest nam dany po rowno. Czerp dla siebie, a zobaczysz, ze obdarujesz ta radoscia innych wokolo. Chocby od rodziny po czynajac, poprzez kolezanki, kolegow. Pomysl, ze tak mozna, a to co Cie trapi straci na znaczeniu, by za jakis czas rozpasc sie na kawalki i uleciec w zapomnienie. Zobaczysz kiedys pokiwasz nad tym glowa lub sie usmiechniesz z politowaniem. A smierc? Taka jest kolej rzeczy. Nie zmienisz tego swoim zamartwianiem sie. Nikt tego nie zmieni, wiec nie daj sie strachowi przed nia. Pomysl tez, ze gdybys miala swoja, dorosla swiadomosc balabys tez sie narodzin i bolu z nim zwizanego. Pewien madry czlowiek powiedzial: "...nic nie rodzi sie bez bolu, nawet trawa." Trzymaj sie i daj czadu!
  3. vantro

    Pierwszy raz...

    Astalavista, dziekuje. Wiem o czy piszesz, na samym poczatku, ja tez nie wiedzialem o co jej chodzi. Przyznam szczerze, ze zignorowalem to o czym mowila. To byl blad! Bo juz wtedy, gdybym tylko wyciagnal dlon, dzis byloby pewnie inaczej. Coz, jestem tylko czlowiekiem, braklo mi doswiadczenia w tym zagadnieniu. Dzis tez nie wiele wiecej o nim wiem, ale zdaje sobie sprawe, ze jak we wszystkim, samemu jest trudno (czasami wrecz nie ma takiej mocy!) wyjsc z opresji. Dlatego stoje przy niej i stac bede. Zawsze. W koncu, gdyby bylo inaczej, jakim bylbym czlowiekiem, mezem? Pozdrawiam i zycze wszystkeigo dobrego!
  4. vantro

    Pierwszy raz...

    Witaj. Dzieki za odpowiedz. To tak jakby nagle ulotnilo sie troche gazu z mojej glowy. Odrobina zainteresowania, poswiecenie uwagi. Wiem o tym, ze ja jestem tylko "wspomagaczem" w leczeniu, ktore dopiero co sie zaczelo. Wiem, ze na pewien sposob leki, sam lekarz to tez tylko/w przypadku lekarza moze az tak duzo! - tez sa tylko supportem. Najwazniejsza jest praca mojej zony. Nad soba, by to co slyszy z ust specjalisty brala do siebie - by uwierzyla, ze to tylko choroba niosaca ulude wywolujaca strach. Strach wiekszy niz racjonalne myslenie, strach jaki "normalny" czlowiek przezywa tylko raz i gasnie, a ludzie wrazliwi ciagle i ciagle... Chcialbym wierzyc w skutecznosc terapii, lecz na dzis (wiem, ze to maly kawalek, dopiero start), to zbyt trudne. Niemniej mam goraca nadzieje, ze bedzie dobrze. Ze my tez mozemy byc na nowo szczesliwi. Pozdrawiam
  5. vantro

    Pierwszy raz...

    Witam. Nie bede zanudzal potencjalnego czytelnika tym, ze nigdy nie sadzilem, ze mi cos takiego sie przydazy... itd. Choroba nie dotyczy mnie bezposrednio, to "cień" mojej zony. Spowodowana czynnikami zewnetrznymi - tu nie chodzi o nasze wspolne zycie/problemy pary. Sprawa ciagnie sie za nami od siedmiu lat z wiekszymi przerwami. Pierwsze powazne zalamanie nastapilo jakies 3 lata temu - nagly atak strachu tak obcego tej silnej osby... bylem w szoku, pierwszy raz moje tlumaczenia nie przynosily skutku... Pozniej wielotygodniowe sprawdzanie czy to co sie jej wydawalo bylo prawda czy tez tylko uluda. Niemniej udalo sie nam z tego wyjsc - bez pomocy specjalistow, doszlismy do wniosku, ze nasza milosc jest silna i to ona pomoze nam w zwalczeniu tego co jest juz tylko przeszloscia. Naiwnosc! Pozniej, co jakis czas moja zona miala stany depresyjne - nie trwajace jednak jak dzien/dwa. To byly lekkie stany lekowe, mysli, ze ktos cos moze jej zrobic zlego. Na zasadzie, ze przeszlosc ma dlugie szpony. Dawalismy sobie jednak rade, obowiazki wobec dzieci tez dawaly jej odetchnac, zajac sie czyms innym niz jej mysli. Tak minely ostatnie trzy lata. Wystarczyl "efekt motyla" by caly nasz swiat okryl sie mrokiem. Atak - inaczej tego nie umiem nazwac - jaki przezyla moja zona kilka tygodni temu byl wstrzasem. Pierwszy raz (a nie raz juz stalem w sytuacji podbramkowej jakich pelno w zyciu) nie wiedzialem co robic. To o czym pisalem wczesniej, wydalo mi sie "malym pikusiem" w porownaniu z tymi obsesyjnymi myslami - nie mogac sobie poradzic (zona miala mysli i co gorsza odruchy samobojcze), zglosilismy sie do szpitala psychiatrycznego. NIgdy wczesniej nie widzialem tak przygnebiajacego miejsca, gdzie byli tak rozni ludzie. Od starych, zmeczonych zyciem po mlodych, mniej lub bardziej pograzonych w chorobie. Wytrzymalismy tak tydzien, wyszlismy z mocnym postanowieniem leczenia w poradnii. Pierwsza wizyte mamy za soba, bylo po niej jakby lepiej. Tylko na chwile. Krotka. Od kilku dni - byc moze po leku, ktory moze wywolywac leki (wzmozone?) - zona ma sie gorzej. najpierw bylo poczucie nienazwanegoleku i strachu. Pozniej strach przybral bardziej realna postac z przeszlosci... Wiem, ze to poczatek, ale to takie trudne, tym bardziej, ze zdaje sobie sprawe, ze przed nami dluga droga, a nie wiem czy wytrwamy. Nie wiem, czy te leki nie uzaleznia, czy da sie bez nich zyc. Nie wiem, czy moja zona znajdzie w sobie dosc sily (wspieram ja/wspieramy z dziecmi), by zwyciezyc lub chocby na poczatek, zapoanowac nad tym wszystkim co pcha ja ku otchlani zlych mysli. Widze u niej apatie, wie, ze ja kochamy, ale to dociera jakby przez mgle obojetnosci, dodatkowo strach przeslania wszystko inne - tak ja to widze. Nigdy chyba nie bylo mi tak ciezko w zyciu, a to co ona przechodzi jest dla mnie czyms nie nazwanym. Nie wiem czemu to pisze, moze jest mi po prostu troszke lzej, ze moge sie podzielic z kims jeszcze, w miejscu do tego przeznaczonym. Gdzie nie znajde glupich usmieszkow, tylko zrozumienie. Kiwniecie niewidzianej i nieznanej mi osoby. Nie wiem. Odnosze tylko wrazenie, ze jestem w ciemnym tunelu i nie widze z niego wyjscia mimo, ze bardzo tego pragne.
×