Witajcie.
Długo zastanawiam się nad sobą i chociaż mam kilka spraw/rzeczy, którę irytują mnie cholernie, to chyba jednak nic mi nie jest.
Jeśli ktoś zechce przeczytać te żałosne wypociny gówniarza, to będę wdzięczny.
Jeśli nie - trudno.
Hm więc tak, mam 19lat, pochodzę w dobrej rodziny bla bla.
Postaram się porozbijać wszystko na punkty, bo nie wiem od czego zacząć.
1. Szkoła - chodze do trzeciej klasy najlepszego[ponoć] LO w mieście- nauczyciele są wrogami, wychowawca ma nas w głębokim poważaniu - nie ma Cię jeden dzień, godzinę w szkole - zostaniesz opieprzony na forum klasy. I to nie raz.
Nie mam ochoty chodzic do tak glupiej szkoly, gdzie panuje niemila atmosfera i istny wyscig szczurow.
Od wrzesnia nie dotknalem ani jednej ksiazki, natlok mysli nie pozwala mi sie skupic na czymkolwiek i wszystko zapominam w ciagu godziny.
Efekt: 3 jedynki na polrocze.
2. Partnerka - jesteśmy ze sobą od ponad roku, bardzo się [ponoć] kochamy jednak ja nie potrafię jej zaufać. Zupełnie. To właśnie ją najbardziej ranię, w jednej chwili śmiejemy się do siebie, przytulamy, potem wystarczy mi jedna myśl, i w ciągu sekundy jestem obojętny-zły-agresywny-potem płaczę. Czasami jest tak tygodniami.
Moja fobia polega na tym, że nieustannie w każdej jej rozmowie z kimkolwiek, facetem np. doszukuje się zdrady, kłamstwa. To nie daje mi życ.
W stosunku do niej nie potrafię kontrolować swych zachowań. Wypowiadam[wykrzykuję] raczej slowa, ktorych pozniej bardzo zaluje.
Z rodzina jakas mi sie uklada, owszem, czasem z matka [zwlaszcza, gdy 'naduzyje' alkoholu wyrzygamy sobie wszystko w twarz, ale pozniej zazwyczaj o tym zapominamy i jest ok.
Z ojcem mam rzadko kontakt.
Cięcie? Probowałem, nie sprawia mi to jakiejkolwiek satysfakcji, ew. podobają mi się proste blizny.
Myśli samobójcze? Zależy. średnio co tydzień-dwa. Nie mam jednak odwagi, by to zrobić, co bardzo mnie boli.
Boje się, że wszystko strace w jednej chwili. W drugiej chwili tego nie chce i tak trwa moja nieustanna gonitwa mysli. 'a moze by sie zabic, a moze lepiej nie itd.'
Co do uzywek alkohol okazyjnie, papierosy nałogowo, marihuana raz na rok/dwa lata. Innych ścierw nie tykam, mam jako taki szacunek do siebie, aczkolwiek uważam się za beznadziejnego i wypranego z jakichkolwiek wartości. [wiem, ze to smieszne ale dla mojej matki liczy sie tylko moja nauka i srednio raz na tydzien jestem nazywany debilem, nieukiem]
Chciałbym pojsc do psychologa, jednak.. chyba nic mi nie jest.
wstydzilbym sie pojsc do lekarza rodzinnego [mieszkam w malej wiosce] po skierowanie do psychologa.
Nie ufam w jego przysiege[?] hipokratesa itp itd.
Chociaz wiecie co? Chyba najlepiej przyjąć moją starą taktykę - siedziec cicho i wszystko dusić w sobie. To najmniej rani osoby mi bliskie.
[jesli ktos mnie moze zakwalifikowac do jakiegos odpowiedniego schorzenia - bede bardzo wdzieczny]
Pozdrawiam.