Tak właśnie wyglądał mój dzień, byłam na drugiej wizycie u psychologa, znowu ryczalam, znowu nie wiedziałam czego chcę, co chcę osiagnąć, miałam straszny mętlik w głowie, czułam się strasznie, ciągle płakałam, terapeutka była chyba trochę zaskoczona, sama powiedziała, że jest zaniepokojona moim stanem i tym, ,,jak to określiła nie mam się od czego odbić, nie mam żadnego nawet najmniejszego celu, żadnego punktu zaczepienia i nie wie czy jest w stanie mi pomoc".
Byłam zaskoczona, czegoś innego się spodziewałam. Zaproponowała mi spotkanie z psychiatrą, podkreślając, że może przydalaby mi się hospitalizacja. Byłam strasznie zła, że znowu w przeciągu tych czterech lat, kiedy leczę się na depresję, trafiłam na kiepskiego psychologa, który nie wie co ma ze mną zrobić, jak mi pomóc i sam mnie odsyła do psychiatry , oczekuje ode mnie już na samym początku żebym wiedziala czego chcę, jaki mam cel. Ja, jedyny cel jaki mam to poczuć się choć odrobinę lepiej, dlatego do niej przyszłam. Za radą terapeutki zapisałam się do psychiatry, byłam, znowu ryczałam, ale przynajmniej nawiązałam z nią jakis kontakt, zmieniła mi leki i poradziła chodzenie na terapię...
Boje się nawet myśleć jak będzie wyglądać moje kolejne spotkanie z terapeutką, która całe 45 min milczy świdrując mnie wzrokiem, nie zadaje pytań, i oczekuje ode mnie żebym wiedziała już na samym wstępie czego chcę, jaki mam cel.
Ja już naprawdę nie wiem co mam zrobić, nie mogę sobie znaleźć miejsca, ogarnia mnie straszny smutek i przygnębienie, marzę, żeby zasnąć i już się nie obudzić, tak strasznie boję się przyszłości, nie wiem jak ją planować a najgorsze, że wogole nie mam ochoty planować