damiandoles
Użytkownik-
Postów
10 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia damiandoles
-
Witam wszystkich, aby nie przeciągać tego co chcę powiedzieć i prosić o radę postaram się pisać krótko i możliwie zwięźle. Napiszę najpierw troszkę mojej historii aby wprowadzić to tematu i coś na początek. Mam 21 lat, pochodzę z Grudziądza a mieszkam i studiuję w Łodzi na Politechnice Łódzkiej (teraz idę na 3 rok). Problem zaczął się gdy skończyłem liceum...Czasy liceum i że tak powiem szczeniacką młodość wspominam bardzo dobrze. Miałem głównie z klasy fajnych znajomych...super kumpli na których mogłem polegać. Na pewno się nie nudziłem i miałem do kogo się odezwać. Po 1 liceum poznałem pierwszą w swoim życiu miłość. Było po prostu cudownie, wszystko mi się układało, miałem mnóstwo znajomych, kogoś kto mnie kocha i na kim mogę polegać zawsze. Każdy dzień był czymś nowym, ciekawym. Odkąd skończyło się liceum skończyło się wszystko...Po maturze jeszcze kilkanaście osób zostało z którymi miałem kontakt, to było przykre. Wszyscy zaczęli się od siebie odłączać. Zaczęły się też poważne kłótnie z dziewczyną z którą byłem. Szło o wzniosłe tematy - o naszą przyszłość. Ja idąc na studia miałem swoje plany i idee, wykształcenie, dobra praca. Ona po prawie 4 latach okazała się osobą z innej półki społecznej. Dopóki nie było mowy co po liceum to było dobrze. W końcu wyjechałem na studia. Ponad 250km od domu. Byłem już wtedy z dziewczyną 2 lata a kumpli z byłej klasy których znałem miałem już tylko jednego. Od początku był on moim największym przyjacielem. Chwała Bogu, bo mogę na nim polegać do dziś :) (jako jedyna osoba, która mi została i w ogóle wie że ja żyje). Wyjazd na studia wiązał się z co 2-3 tygodniowym widzeniem się z dziewczyną oraz z braku czasu raz na kilka miesięcy z przyjacielem...W związku rodziło się coraz więcej kłótni, przestawaliśmy się zupełnie rozumieć. Zmieniłem się strasznie, strasznie wydoroślałem pod paroma względami i nabrałem oleju w głowie. Ona też się zmieniła, ale niestety na minus. Wszystko zaczęło się zmieniać i było coraz gorzej w związku i życiu towarzyskim. Fakt, w Łodzi poznałem nowych ludzi i znajomości. Mam kilku znajomych którzy wiem że zawsze mogę na nich polegać i pomogą mi w potrzebie mimo, że teraz w wakacje mamy mały kontakt. Jednak jest coś nie tak. Nie martwcie się, zmierzam ku końcowi. Było coraz to gorzej, straciłem zupełnie poczucie bycia. 2 semestr studiów był ciężki pod kątem emocjonalnym, natomiast 3 semestr był już koszmarem. Cały semestr mieszkałem sam w akademiku, nie odzywając się do nikogo. Było mnóstwo nauki, a jakiś znajomy przyszedł do mnie tylko wtedy gdy coś chciał. Ogólnie wtedy byłem odludkiem...bardzo wpłynęło to na mnie, zamknąłem się w sobie. W tym samym czasie były już masakryczne kłótnie w związku i totalny brak dogadywania się. W tej samotności do osoby którą kochałem ? (tak wtedy już sam myślałem czy i co do niej czuje) nie miałem już kontaktu...była już 1 wiadomość SMS co kilka dni...Nie rozumieliśmy się już, ja nie rozumiałem życia w Łodzi, nie umiałem tam znaleźć sobie miejsca, gdy przyjechałem do Grudziądza chciałem wracać do Łodzi. Totalny brak poczucia bycia, który został mi do dziś. Nie wiem już kim jestem i gdzie moje miejsce. W lutym zerwała ze mną, wszystko wygasło. Wcześniej najprawdopodobniej mnie zdradziła. Poryczałem sobie 1,5 miesiąca, schudłem ponad 12kg i wróciłem psychicznie mniej więcej do normy. Jednak 4 semestr był nie za lekki duchowo. Od tamtej pory jestem totalnie zagubiony, nie wiem gdzie się podziać w ogóle. Nie wiem co ze sobą zrobić i gdzie "puścić" korzenie. Spotykałem się z kilkoma dziewczynami, ale nie dłużej jak tydzień, dwa... Nic nie było jak dawniej. I do dziś nic nie jest. Mój problem polega na tym, że nie umiem się po prostu odnaleźć. Ciągle żyję przeszłością, fajnymi latami i wspomnieniami. Nie umiem zrozumieć teraźniejszości i z nią się jakoś pogodzić, ustalić coś co dalej. Chciałbym aby moje dotychczasowe życie się trochę odmieniło...Marzy mi się aby poznać kogoś, kto zawróci mi w głowie jeszcze bardziej niż kiedyś. Niestety wątpię w to, że kiedyś jeszcze tak będzie...Każdą osobę porównuję do niej, myśl o innym związku przypomina mi tamten. Chciałbym aby wyglądał podobnie...choć sam już nie wiem. Od jakiegoś czasu, czyli odkąd wróciłem na wakacje do domu zacząłem myśleć o mojej byłej. Chodzi mi często po głowie...:/ jeszcze 2 miesiące temu myślałem, że zniknęła już ze mnie i sprawa jest zamknięta. Jednak myśli wracają co mam robić ? Na pewno nie próbować od nowa, nie znamy się już a poza tym totalnie do siebie nie pasujemy. Jak wspomniałem, po czasie zobaczyłem, że pochodzimy z dwóch różnych rodzin o innych priorytetach i morałach. Totalnie do siebie nie pasujemy a z nią kojarzą mi się nie tylko dobre chwile. Nie chcę jej znać, ale tęsknię za tym czasem ? Tęsknię za tym, że mogę na kimś polegać, za miłością po prostu. Nie chodzi mi o nią jako osobę, ale jako czas. Czekam aż znów nadejdzie taki czas, tylko że przestaję wierzyć w to powoli. Ponoć jestem bardzo przystojny, a niestety powodzenia żadnego nie mam. Na samą myśl, że kolejny rok studiów będzie wyglądał jak poprzedni utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że muszę powoli myśleć chyba nad jakimś psychologiem, który pomógłby mi radzić sobie z teraźniejszością. Co o tym myślicie? ... Czy to, że o niej myśle znaczy że coś jeszcze czuje... ? chciałbym w końcu o niej zapomnieć....Na dodatek wrócić do Łodzi po wakacjach i czuć się tam jak w domu. Bo narazie (co jest okropne) nigdzie nie czuje się dobrze.
-
Czy mogłabyś to rozwinąć?
-
kurde ciężko jest... :/ ostatnio od jakiegoś czasu poprawiło się w moim związku, jestem miły i "ciepły" a moja dziewczyna mnie zaczyna rozumieć...ale niestety mam problem. To wszystko co mnie wkurza, przytłacza znów wraca, a miałem ponad tygodniową przerwę. Normalnie byłem innym człowiekiem...nie martwiłem się, nie dołowałem, ale to znów wraca,znów sytuacje które mnie przytłaczają, że coś trzeba załatwić, że trzeba gdzies zadzwonić aby coś rozwiązać (włóczę się po lekarzach i zostałem skierowany do szpitala z pewną intymną dolegliwością, ale jak powiem to w domu to nie wiem co się stanie :/ wyśmieją mnie...) dziś byłem u lekarza i strasznie się bałem że nie dostanę tego leku który chciałem :/ ... w domu mi mówili, naucz się załatwiać swoje sprawy, a nie wszystko za ciebie bo ty nic nie potrafisz. U lekarza zacząłem się jąkać, słowa się mieszały czułem się jak idiota, a wszystko przez jeden lek ;/ eh...co do siłowni to zrobiłem sobie badania TSH tarczycy i co? super norma. Od jakiegoś czasu jeszcze bardziej spadła mi pewność siebie, czuję się słaby, jak dziś szedłem na korki i stała grupa meneli to po prostu się bałem :/ ... wcześniej tego nie było bo miałem gdzieś czy ktoś mi wpierdzieli czy nie, szkoda tylko telefonu i kasy... :/
-
Zapomniałem Wam jeszcze czegoś powiedzieć , dręczy mnie od blisko 2 lat naprawdę uciążliwa nadpobudliwość...mam swojego rodzaju ataki agresji, smutku oraz "obrażenia na cały świat"...Gdy problem który mnie przerasta, o którym myślę non stop i nie mogę sobie jakoś powiedzieć "wyluzuj" sprawia mi przykrość, smutek, popadam w "doły" zaczynają się schody. Denerwuję się wszystkim, to że np. ojciec wypił moją herbatę, o to że moja dziewczyna nie dosłyszała jak coś mówię,o największe błahostki.Wybucham wtedy gniewem, ubliżam, dogryzam i naprawdę wchodzę w pięty, jestem wtedy arogancki. To jest dosłownie atak, gdy mi przejdzie trochę wtedy widzę co narobiłem...kłócę się o wszystko ze wszystkimi, a najgorsze jest to że robię ukochanej osobie wielką przykrość. Dręczy mnie to strasznie :( Z problemami nie radzę sobie na tyle, że potrafię myśleć o nich cały dzień, patrzę się w sufit, czasem czuję się słabo (mdli mnie, jestem osłabiony) nie potrafię o niczym myśleć gdy mam "doła", albo jak coś sprawia mi wielki zawód gdzie inna osoba z palcem w **** by sobie poradziła, staje się wtedy oschły, chamski. Boję się strasznie wizyt u lekarza, gdy jadę do miasta np. kupić coś, to boję się że tego nie kupie, że sprzedawca wyśmieje mnie za jąkanie,albo za owijanie w bawełnę...boję się że zrobię sobie tylko wycieczkę do miasta i nie załatwię tego co muszę, np. wizyta u urologa (czeka mnie zabieg miejsc intymnych), panicznie się tego boję mdli mnie i czuję się niedobrze, jakby zaraz miało wyskoczyć serce. To jest okropne :/ No a do tego pesymizm...że nic się nie uda, że choroba wróci, że lekarz spaprze robotę...Czy to ma coś wspólnego z tym co pisałem na początku? [*EDIT*] Najbardziej boję się tego, że przez przeszłość aż do teraz, zaczyna się jakaś nerwica...jest taka możliwość?
-
Victorek, bardzo mnie podbudowałeś teraz, muszę sobie przemyśleć parę spraw...aa no i zgadzam się z twoją opinią na mój temat w 100% No i w najbliższym czasie udam się do psychiatry, a dalej do psychologa,zobaczymy jak los się potoczy.
-
darusia to według Ciebie mam z tym nic nie robić? Mam dalej żyć uwięziony we własnych marzeniach,problemach i umyśle? Nie potrafię się poddać...jeszcze nie teraz. [*EDIT*] Bardzo proszę doradźcie mi co mam ze sobą robić? Przestać zajmować się czymkolwiek? Zrezygnować z zainteresowań? Odpuścić sobie wszystkie "poza szkolne" zajęcia? Nie wiem co ze sobą zrobić...w domu teraz panuje atmosfera jak na pogrzebie, matka do nikogo się nie odzywa, ma dosyć wszystkich i wszystkiego, nic jej nie zrobiłem a też się do mnie nie odzywa. Wszyscy są tu porąbani, nie wiadomo w ogóle o co komu tak naprawdę chodzi :/ Momentami idzie się załamać, gdy usiądę na kanapie w pokoju i spojrzę na siebie samego i moje otoczenie. Aż nie chce się żyć, wszystko jest marne, zepsute, łącznie ze mną. Dom...
-
Właśnie najbardziej mnie przytłacza to, że każdemu jakoś się udaje to za co poważnie się bierze, czym się interesuje. Ja decydując się ćwiczyć na siłowni, chciałem zmienić siebie, aby ludzie nie patrzyli na mnie jak na dawnego kozła ofiarnego, na słabeusza, chciałem być lepszy, poprawić wygląd, parę cech charakteru. Oddałem się temu zajęciu, strasznie polubiłem to, ale niestety nie mam zbytnich efektów...Nie idzie mi i zazdroszczę wszystkim, którym udaję się to co lubią robić. Przecież nie można żyć tylko szkołą :/ Trzeba robić coś na boku, dla siebie. Niestety ja nie wiem za co się zabrać, żebym widział w tym przyjemne efekty, które uratowałyby mi dosłownie młodość, życie. Żeby chociaż rodzina mogła mnie wesprzeć, ale co tam, trzeba jej unikać żeby nie zwariować do końca. Każdemu się jakoś układa tylko nie mnie, jestem wyrzutkiem losu
-
Jeśli chodzi o trening, narazie tydzień przerwy po ostatnim 5x5, teraz myślę nad jakimś splitem od przyszłego tygodnia, będzie pewnie 3x w tygodniu.Co do odżywek to postanowiłem, za dużo już straciłem kasy, koniec z nimi. Nie wiem co mam dalej robić, szukam pomocy gdzieś ale z nikim nie mogę się dogadać. Każdy tylko ze mnie drwi, nawet własna matka.Z resztą o sytuacji w domu też nie wspominam wcale...jest masakrycznie. Popieprzony ojciec, znerwicowana matka. Szczerze mówiąc najlepiej czuję się w szkole. Jest tam spokój od domu. Dom i moje hobby, to dwie najbardziej niszczące mnie rzeczy, z którymi nie umiem sobie radzić, w domu nie da się wytrzymać. Starzy kłócą się nawet w wigilię, psując wszystko. Nawet mój brat wyjechał o 2 dni wcześniej do Wrocławia do akademika gdzie studiuje. Żyję w chorej i zepsutej rodzinie. Gdzie iść? Gdzie szukać pomocy?...
-
problem właśnie w tym, że mi chociażby w tej głupiej siłowni całkowicie nie idzie, jestem ograniczony, marny metabolizm, jakaś burza hormonów, wszystko nie tak. Miałem różne diety, gdzie na kalkulatorze liczyłem wszystko...stosowałem parę miechów i efektem była tylko szybko zapełniona kanalizacja. Może w ciągu pół roku przytyłem z 3kg. Chodzić na profesionalną siłownię? wątpię...w moim mieście są strasznie drogie, od 100 do 170 zł za miesiąc. Nie stać mnie na coś takiego, a poza tym chodzę do liceum gdzie jest niezły wycisk i siedzi się przeważnie do 15, 16 w szkole. Z miasta do domu jadę ponad 40minut...nie miałbym czasu aby dojechać do domu, zjeść coś, pojechać na siłownię, ćwiczyć,wrócić i uczyć się. Wszystko jest mi nieprzychylne, jestem źródłem pecha.Ale chociaż nakierowałeś mnie gdzie z tym się udać...może być też psycholog? A co myślisz o lekarzu sportowym? Może jakieś badania hormonów, wybadać tą całą burzę? jakoś się też z niej wyleczyć? nie mam zamiaru mieć ciągle ataki agresji, załamania, itp
-
Cześć. Mam pewien duży problem...ciężko jest to opisać. Ciągnie się to już od blisko 5 lat. Wychowywałem się na wsi, gdzie był spokój, ludzie w moim otoczeniu byli mili, miałem dużo znajomych. Wszystko zaczęło się gdy poszedłem do gimnazjum, nowi ludzie, otoczenie. Byłem sam, sam jak palec. Klasa do której trafiłem okazała się w krótkim czasie istnym wojskiem, panowała tam dosłownie "fala". Niestety prawie cała klasa znała się już z podstawówki, mieszkali na jednym osiedlu. Ja i parę osób byliśmy nowymi, niestety padło na mnie. Stałem się razem z innym kolegą kozłem ofiarnym, ludzie drwili ze mnie, śmiali się, często używali siły i przemocy. Nie mogłem nic nikomu powiedzieć, bo miałbym jeszcze gorzej. Byłem popychadłem przez prawie 3 lata, co sprawiło, że straciłem pewność siebie do zera, czułem się słaby, bałem się wszystkich i wszystkiego. Z tego wszystkiego zamknąłem się w sobie, grając na komputerze 10h/ dobę. Wszystko pogarszała sytuacja w domu, rodzice do tej pory ciągle się kłócą, nie pamiętam z resztą kiedy u mnie panowała miła atmosfera. Kłócili się dzień w dzień kiedy ja potrzebowałem jakiejś pomocy, nie radziłem sobie w szkole,chciałem uciec od niej i nigdy nie wrócić. Z mamą nie szło w ogóle rozmawiać,szydziła ze mnie i jeszcze zrzucała swój gniew po kłótniach z ojcem na mnie. Tak przez 3 lata zryło mi psychikę, miałem wrażenie, że jestem sam na tym świecie, swoją drogą nie miałem nawet przyjaciół, bo mieszkam na uboczu miasta, wnet w lasach i łąkach :/ Gdy ten koszmar się skończył poszedłem do liceum, zmieniłem się troche. Miałem nadzieję, że uda mi się jakoś wszystko ułożyć od nowa wraz z nową szkołą. Fakt faktem, poznałem wielu super ludzi, nawet się zaprzyjaźniłem...przez rok wszystko jakoś się chociażby w szkolę układało, przynajmniej mam fajną klasę. Niestety, problem zamknięcia w sobie, braku pewności siebie oraz strasznie krytycznego spojrzenia na siebie nie było rozwiązane. Dalej grałem godzinami, nie miałem w ogóle powodzenia (od zawsze). Czułem się nadal nieszczęśliwy. Wszystko zaczeło się paprać gdy fatalnie pogorszył się mój wygląd (trądzik). Miałem go zawsze ale na początku liceum istne piekło, wielkie ropnie na całym ciele, zwłaszcza na twarzy i plecach (po ponad 2 latach mam jeszcze blizny wszędzie jakby ktoś we mnie strzelał z wiatrówki :/ ). Zaczął się kolejny problem, brzydziłem się na siebie patrzyć na swój cały wygląd, pesymistyczny charakter i ogólny brak sensu w życiu, nawet nie miałem żadnych zainteresowań. Po 1 roku liceum,nagle nie wiadomo jak poznałem wspaniałą dziewczynę, z którą jestem do dziś (jest to jedyna rzecz która wypaliła w moim życiu). Wraz z zakochaniem się, powtórna zmiana charakteru, postanowiłem wziąć się za swój wygląd...jako że w piwnicy w domu mam siłownię, postanowiłem zacząć ćwiczyć i przybrać trochę na masie. Ważyłem 61kg przy wzroście 184, byłem tak chudy, że wystawały mi wszędzie kości, bałem się, że moja dziewczyna mnie zostawi...Strasznie przejołem się siłownią, ciężko ćwiczyłem, wyrzekłem się alkoholu (od 2 do połowy 1 klasy liceum popadłem w alkoholizm, kilka razy w tygodniu wracałem do domu zachlany w pień...). Postanowiłem to wszystko naprawić, chciałem zacząć od wyglądu, żeby choć trochę poprawić zewnętrzny wizerunek, swoistą wizytówkę. Po krótkim czasie załamałem się przez moje nowe hobby, widziałem,że totalnie mi nie idzie. Wszystko szło strasznie wolno, prawie wcale. Układałem i stosowałem najróżniejsze diety z kalkulatorem w ręku, jadłem jak jakiś świniak, traciłem kupę czasu i nerwów na treningi, przejąłęm się tym. Jednak nic nie szło,po roku zrobiłem ledwo 7kg...gdzie każdy robi po kilkanaście...Tak jest do tej pory, ćwiczę już 1,5 roku, efektów zbytnich nie ma.Coraz gorzej patrzę na siebie, krytyka całkowita, nienawidze siebie, swojego charakteru,przeszłości, tym kim jestem. Czuję się inny od wszystkich, nie pasujący do niczego. Za cokolwiek się nie wezmę to nic mi nie idzie. Kilkukrotne zmiany swojego bycia -NIC, wygląd - NIC, 2 hobby (wędkarstwo - moim znajomym jakoś szło...udawało im się łowić i łowić a ja nawet gdy robiłem jak oni to nic nie wyciągałem). Jednym słowem wszystko co robię jest do d**y, nic mi się nie udaje, jestem pesymistą nienawidzącym siebie. Dodam też, że od początku tego wszystkiego mam istną burzę nastrojów. Non stop dołuję, przejmuję się wszystkim, jestem strasznie wrażłiwy nawet na "docinki", nie radzę sobie z niczym, z żadnymi problemami, nawet śmieszno-żałosne błachostki, wpadam w dosłowny ryk,mam prawdziwe ataki załamania, czasem nie jem kilka dni...jestem strasznie agresywny oraz nadpobudliwy. Ciągle ta huśtawka humoru...sytuacja w domu nie lepsza, kłócą się coraz bardziej i częściej a ja wraz z nimi, o wszystko. Mam dobre wyniki w nauce a mi docinają, że się nie uczę, że jestem tępy, czuję się jak w gimnazjum. Dołuje mnie wszystko, do bólu i rozpaczy. Od miesiąca nie radzę sobie już z niczym, mam siebie dość. Pragnę być szczęśliwy, wesoły i tryskać pozytywną energią, oraz najważniejsze...żeby w końcu coś zaczęło mi wychodzić, udawać się...Nie chcę wracać znów do grania na komputerze i izolacji, myślałem że siłownia da mi pewność siebie, podwyższy mniemanie oraz samoocenę...niestety tak się nie stało. Powiedzcie mi co ja mam robić? Co mi jest? Mam już tego dość, nie mogę sobie poradzić... dodam jeszcze, że nie radzę sobie z problemami moich narządów płciowych... ---- EDIT ---- Sorki, że pisze odpowiedzi pod sobą ale nie mogę edytować. Dodam też, że jeśli chodzi i siłownię, zawiodła mnie, rozczarowała i straciłem blisko 1000zł na odżywki które nic nie dały. Mam pojęcie o tym sporcie,ale nie potrafię przełożyć teorii na praktykę,jestem inny i mam pecha. No i jeszcze jedno, nie potrafię załatwiać nawet prostych spraw codziennych, typu pójście do lekarza ... wszystko sprawia mi trud i problem. Ostatnio przez 4 dni chodziłem do lekarza ogólnego z chęcią pomocy w wyleczeniu mojego narządu płciowego, no i nie udało mi się jeszcze, tracę nerwy już.