Witajcie. Chciałabym prosić o radę. Nie chcę wyjść na jakąś histeryczkę czy coś - mam 17 lat, ale wy jako ludzie w temacie może moglibyście mi powiedzieć czy powinnam udać się do lekarza - czy to może być nerwica. A więc postaram się zacząć od początku. Zawsze byłam duszą towarzystwa, radosna itp, lecz od jakiegoś roku tak nie jest. Pomyślałam se, że pewnie taki wiek, że spoważniałam. Lecz czuję się coraz gorzej - zaczęło się od zawrotów głowy, omdleń - neurolog nic nie stwierdził. Żyło się dalej. Miałam mieć usuwane migdałki z powodu częstych angin - zabiegu nie miałam bo EKG wykazało tachykardię zatokową, dodatkowe skurcze komorowe, kołatania itp. Obecnie uczę się w liceum. Siedzę na korytarzu i wyszstko wydaje mi się być debilne - żarty z których wszyscy się śmieją. Na polaku mamy obecnie romantyzm - samobójstwa i te sprawy - wzięło mnie na przemyślenia. Czuję się jak w klatce - droga jakąkolwiek obiorę wydaje mi się beznadziejna. Samobójstwo? Też głupota - umierać będąc nieszczęśliwym i nie zaznać miłości, a jak jej się zazna to po co umierać? Czuję się jakbym stała w miejscu w jakiejś cholernej czarnej dziurze. Chłopaka nie mam od 3 lat? Czy chciałabym? Bardzo. Od miesiąca jakby to było mało cierpię na problemy z układem pokarmowym (biegunki i te sprawy....), tracę apetyt - nie czuję przyjemności jedzenia. Najmniejszy stres, podniesienie głosu i czuję się niedobrze fizycznie oraz mam ochotę usiąść i się rozbeczeć jak dziecko, a potem biegiem do toalety. A teraz te problemy ze snem. Mam tego wszystkiego dosyć. Nie chcę o niczym mówić rodzicom, sama muszę poradzić ze swoimi problemami. Mogę liczyć na jakieś opinie? Pozdrawiam