Mam ponad 30 lat i pracę biurową. Od kilku lat leczę się u psychiatry na depresję i od kilku miesięcy również u psychologa. Ostatnie 2 lata to był straszny sajgon (trochę problemów z finansem i firmą) więc mimo tego, że stresuję się od ostatnich 30 lat to ostatnie 2 lata były pod tym względem najgorsze.
10 sierpnia miałem sytuację, która na wiele dni mnie bardzo zdenerwowała. Jakoś to przeżyłem i załatwiłem, ale równo tydzień temu w niedzielę wstałem o 5 rano i około 10:40 poczułem uczucie rozlewającego się ciepła po klatce piersiowej i czasem takich jakby motylków pod skórą. Dodatkowo czułem lekkie drętwienie żuchwy po lewej stronie i szyi również po lewej stronie. W ośrodku zdrowia Pani doktor skierowała mnie na SOR do szpitala z podejrzeniem zawału. Na SORze finalnie dowiedziałem się, że wszystko jest ok i zawału nie było.
I teraz moje dwa pytania:
1. Czy to jest możliwe, że objawy lęku (np. z opóźnieniem) mogą być tak niesamowicie silne, że człowiek się zastanawia czy dożyje następnego dnia?
2. Czy mimo pomocy psychiatry (biorę Ketilept Retard, Dulsevię, Rispolept i Proplanolol czyli dwa nowe leki do Rispoleptu i Dulsevii) jakieś delikatne objawy to jest coś normalnego?
Pytam ponieważ ciężko mi uwierzyć w to, że można tak się czuć jeżeli nie ma sensownej przyczyny fizycznej (coś z sercem, z krwią, cokolwiek). No ale w temacie jestem zielony.
W sumie teraz jak to piszę to jestem już od środy na kuracji lekami i teraz od godziny 18 jest prawie idealnie, czuję się ok po zażyciu leków.
Czy Wy na moim miejscu szukalibyście dalej przyczyny? Podkreślam, że przez lata mój poziom stresu był wywindowany na najwyższy poziom i tak się zastanawiam czy organizm nie powiedział głośno STOP.
Ogólnie prośba o jakąkolwiek radę, chętnie przeczytam cokolwiek, nawet jakąś krytykę.