Cześć,
Aktualnie mam podobnie do Was.
Na nerwicę lrcze się już 12 lat z przerwami.
Zazwyczaj epizody lękowe mijały po wprowadzeniu farmakoterapii, a teraz obłęd.
Brałam paroksetyne więc wiadomo czułam się jak warzywo, ale było dobrze. Na tyle dobrze, że wkręciłam sobie, że pomoże mi Ashwaganda.
Odstawienie paroksetyny to były męki, ale przeżyłam.
Na Ashwagande dostałam uczulenia
Ale jakoś stwierdziłam, że jak dałam radę z tych leków zejść i żyje to nie wracam do leczenia.
Minęło dokładnie pół roku i bum.
Kompletny zjazd. Atak paniki za atakiem paniki atakiem paniki pogania.
Boje się przebywać z kimkolwiek nawet córka czy mężem, nie jestem w stanie pójść do fryzjera, ba! Nawet do psychiatry na wizytę stacjonarnie.
Mija 6 tydzień na setalofcie 150 mg i 100 mg ketrelu i wciąż to samo. Lęk mnie nie opuszcza. Nie pomagają benzodiazepiny ani żadne techniki uspokajające.
Jestem przerażona, że z tego nie wyjdę.
Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
Mam dla kogo żyć. Najbardziej szkoda mi mojej córki i męża...