Witam. Przepraszam zabrzmi to brutalnie - Twoja teściowa wykończyła teścia. Pracoholik - bo moim zdaniem uciekał w pracę, ponieważ w małżeństwie nie było kolorowo.
Wracając do tematu... To tylko mój ogląd sprawy, bo rzecz jasna wielu rzeczy nie wiem, bo to nie kozetka, ale - koleżanką głowy sobie nie zawracaj, bo po prostu wpadła w lukę Twojej pustki, być może chwilowej. Nie ma co karmić wyobraźni. Trzeba stać mocno w pionie i tyle. Nie ona pierwsza, nie ostatnia, jak się nie poukłada swoich spraw. Jeden ucieka w pracę, drugi w romanse inny w hazard...
Wg mnie, to Ty jako bardziej dotknięty tym, co się dzieje w Waszej rodzinie, szybciej zareagowałeś, bo organizm Ci to kolokwialnie pisząc "wywalił" i problemu nie zbagatelizowałeś. Natomiast Twoja żona, ma duży problem z sobą, którego nie chce widzieć. Albo jest zaburzona, albo jest niedojrzała, albo ma nienajlepszy charakter. Ty z tego, co piszesz pracujesz nad sobą i rodziną, żona z tylko jej znanych powodów woli udawać, że nic się nie dzieje, a w razie czego droga wolna. Przepraszam, brzmi to jak szantaż. Nie ma drogi wolnej bo jesteście małżeństwem- problemy też macie wspólne. Piszesz, że żona chodzi do kościoła - wiara, a religijność, to dwie różne sprawy. Ona może tego nie rozróżnia. Nie wiem jak to zrobić, nie mam pomysłu, ale dopóki żona się nie zreflektuje i nie będzie nad sobą pracować, a tylko histeryzować, biegać do kościoła w celu (oby nie, tylko ale tak mi to wygląda) usprawiedliwiania się i niszczyć innych, bo Was niszczy, będzie cieżko.
Nie możesz się bać własnej żony dla świętego spokoju. Bo się obrazi, bo będą ciche dni.... Będą, to będą.
Sama kiedyś o mało nie "rozwaliłam" swojej rodziny. Dziś z perspektywy czasu widzę, że to, co się wtedy wydarzało było sygnałem, do tego, żeby coś zrobić ze swoim małżeństwem. Trochę lat mi zajęło poukładanie spraw rodzinnych, uczenie się rozumienia męża. Dziś mogę powiedzieć - udało się.
Pamiętaj, że największymi ofiarami "wojen dorosłych" zawsze są dzieci!
Życzę siły i powodzenia.