Witam! Trafiłam na to forum szukając informacji o skutkach ubocznych mojego leku - Dulsevi. Nie ukrywam, że przeczytanie wszystkich problemów moich poprzedników poniosło mnie niemało na duchu i dało nadzieję, że będzie lepiej. Dlatego chciałam opisać swoją przygodę z leczeniem i skutkami ubocznymi, może komuś też pomoże zrozumieć jak działa dulo.
Trafiłam do psychiatry w stanie psychicznie ciężkim, ogólnie zawsze byłam typ anty i ze wszystkim sobie poradzę, ale zaprowadził mnie chłopak. Diagnoza: zaburzenia lękowe. Dość duże. Niesamowite migreny, bezsenność, ciągłe zmęczenie, drżenie rąk, stałe napięcie do tego stopnia, że wystarczyło że coś stukneło jak już podskakiwałam i miałam łzy w oczach ze strachu. Najmniejsza głupota powodowała załamanie i płacz, aż przyszły moje "magiczne cukiereczki" jak to lubię je nazywać.
1. Pierwsza wizyta i dawka 30mg. Ogólnie po 10h od wzięcia tabletki myślałam, że umieram. Obudziłam się w nocy rozbudzona mega, dostałam silnych drgawek i ataku paniki, zaczęłam się dusić. Ale zagryzłam zęby, pochodziłam trochę w kółko i jednak sobie przeżyłam. Następnego dnia powtórka chyba po 7-8 h - drgawki (dosłownie się cała trzęsłam) plus... jąkanie. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, czułam się jakby mi ktoś myśli do smoły wrzucił tak się ciężko je łapało. Ogólnie trochę przeszłam źle wprowadzenie cukiereczków, ale po tygodniu było już ok, prawie żadnych skutków ubocznych, a nawet plus bo miałam powera. Zaczęły działać po około 2-3 tygodniach i nie wiedziałam co się dzieje. Nagle przestałam się przejmować tym co będzie, wróciłam do swojej pasji i tak jakby zaczęłam znowu żyć. Piękny efekt utrzymywał się może z dwa miesiące.
2. Chyba 3 wizyta i zwiększenie do 60mg, jak to moja Pani dr powiedziała na moje "chyba mi się organizm przyzwyczaił", że to tylko 30 i bardzo mała dawka. Zaczęłam brać to 60, efekty uboczne znów wróciły, zaczęły się piękne kolorowe sny, po których budziłam się bardziej zmęczona niż wieczorem. Strasznie zwiększyła mi się potliwość do tego stopnia, że w nocy mogłam wykręcać piżamę. Jednak to mała zapłata za to jak mi ten lek pomógł, połączyłam to z psychoterapią i było nawet ok. Problem zaczynał się dopiero w sytuacjach skrajnych takich jak konfrontacje z obcymi ludźmi, trudne życiowe momenty ale jakoś sobie radziłam. Plusy są takie, że jakby w końcu mój organizm zaczął jakby oczyszczać się z efektów długotrwałego stresu tzn. przestały mi wypadać włosy, zaczęłam się wysypiać, mogłam się skupić na pracy, zaczęłam akceptować siebie (do tego stopnia, że wychodzę z domu bez makijażu! co kiedyś było nie do pomyślenia), ogólnie cukiereczki mega pomocne. Brałam 60 przez chyba 4 miesiące. Gdyby nie moja ambicja, że jednak chciałabym przestać bać się tłumów i ludzi (do tego stopnia, że się nieświadomie robiłam sobie kuku) to pewnie bym na tej dawce została. Ale chce walczyć o siebie.
3. Od tygodnia jestem na 90mg. Narazie czuje chyba największe skutki uboczne od momentu kiedy zaczęłam brać leki. Mam wrażenie, że serducho to mi uszami wyjdzie, tylko słyszę takie łup łup łup, a puls w spoczynku dobiega do 100. Podczas treningów skacze do 190, spadła mi strasznie wydolność co przy moim sporcie jest dość niebezpieczne. No i senność. Na początku myślałam, że wróciła mi anemia ale to jednak cukiereczki. W dzień działam normalnie, robię wszystko tak jak zawsze zazwyczaj, ale tylko usiądę i rozluźnie mięsnie... Jakby mi ktoś pstryczek przełączył w głowie na "tryb spanie", zasnę na siedząco. Rano też jest ciężko, w pracy nawet raz zasnęłam na biurku (co nie jest zbytnio porządane jak pracuje się w urzędzie). Senność jest tak silna, że ciężko mi sobie z nią poradzić. Ktoś też tak miał? Cokolwiek pomogło? Ja na chwile obecną jestem wielką optymistką i liczę, że za góra dwa tygodnie to minie. Staram być dla siebie wyrozumiała, ale niestety mam takie obowiązki w domu, że nie mogę pozwolić sobie na spanie całymi popołudniami, a praca na trybie "o mój boże nie mam siły, serce mi wybuchnie i chce spać spać spać" nie jest niczym przyjemnym.