Skocz do zawartości
Nerwica.com

Uśmiechnięta

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Uśmiechnięta

  1. Misiek! Jesteś w stanie sobie z tym poradzić! :) Może to śmieszne, ale mi naprawdę pomogło kilka książek. Pokazały mi mianowicie jak zmienić tok i sposób myślenia, jak stosować pozytywne afirmacje itd :) Naprawdę to nie zaszkodzi, a w duży stopniu pomoże więc polecam. :) Oto kilka pozycji, które zawsze mam przy sobie: "Możesz uzdrowić swoje życie" Louise L. Hay, "Poznaj moc, która jest w tobie" Louise L. Hay, "Jak radzić sobie z lękiem -10 prostych sposobów na złagodzenie lęku, strachu i zmartwień" Edmund Bourne i Lorna Garano, "Nowe tajemnice niekonwencjonalnej medycyny" Elżbieta Cybulska. Mam nadzieję, że komuś też będą pomocne :)
  2. ewa125 -> Dokładnie nie jestem w stanie napisać co mówił mi wtedy psychiatra, bo to było podczas silnej derealizacji, kiedy pamięć szwankowała i wszystko leciało gdzieś obok, najbardziej zapamiętałam to, że d/d nie jest chorobą psychicznną samą w sobie, że może być owszem objawem np. schizofrenii itd, ale to już w którymś stadium, że schizofrenia sama w sobie w taki sposób się nie zaczyna :) Poza tym kolejnym dowodem na to może być fakt, że można całkiem szybko z tego wyjść :) Choroba psychiczna nie mija ot tak...To moje zdanie :) Myślę, że lekarz miał rację, choć przepisanie mi, a właściwie danie bezpłatnej próbki rispoleptu było dla mnie poniżej pasa. :) No, ale każdy przechodzi to inaczej, ma inne objawy, inne lęki, więc nie mogę tego generalizować, zwłaszcza że nie jestem lekarzem :) Ja po prostu wiedziałam, że prochy nie są potrzebne :) Pozdrawiam :)
  3. Witajacie! Piszę na tym forum po raz pierwszy... jako, że mam już za sobą trochę przeżyć związanych z derealizacją, postanowiłam się odezwać :) Moja pierwsza derealizacja zaczęła się rok temu i dokładnie wiem, co było jej przyczyną. Od zawsze cierpiałam na nerwicę i była ona dla mnie czymś naturalnym, jednak w zeszłym roku zbyt dużo przykrych przeżyć mnie spotkało. Była to śmierć ukochanej babci, wielkie sercowe rozczarowanie, wakacje spędzane w samotności, siedzenie do 5 rano przed monitorem, spanie do godz.14, nieregularne i złe odżywianie i strach przed trzecim...najtrudniejszym rokiem studiów. Wkręciłam sobie, że nie dam rady itd. Jako że od dziecka cierpię na migreny z aurą, które zdarzają się rzadko, ale są bardzo nieprzyjemne i zaczynają się chwilową utratą wzroku, myślałam że i tym razem mam z nią do czynienia, bo właśnie od wzroku się zaczęło. Do studiów zostały 2 tygodnie, więc nawet się cieszyłam,że ta migrena znów na jakiś czas będzie "odpukana". Ale migrena nie nadeszła, a ze wzrokiem nadal było coś nie tak. Zaczął narastać dziwny lęk, że ona pewnie nagle niespodziewanie zaatakuje i ogólnie wszystko zaczęło być dziwne... Łapałam się na tym, że patrzę się na jakiś przedmiot dłuższą chwilę i się zaczynam nad tym głęboko zastanawiać. Myśli typu: "dlaczego to tu stoi", "czemu robię tak a nie inaczej", "gdzie jestem" zaczęły napływać do głowy jak szalone. Sny były jak na jawie a jawa jak we śnie. Wszystko zaczęło się plątać, a strach przed niewiadomym spowodował dodatkowe nakręcanie się, utratę pamięci i tą sławetną, znaną tu wszystkim dobrze "pustkę wewnętrzną". Czułam się jak warzywo...nie mogłam myśleć, nagle poczułam się głupia, zapominałam imiona znanych aktorów, nie miałam poczucia czasu itd...Dużo można by pisać, ale nie będę bo każdy to dobrze zna. Im bliżej było wyjazdu na studia, tym gorzej się czułam, bo wiedziałam, że jeśli pojadę w takim stanie to będzie coraz gorzej, a sytuacja była już taka, że sama nie wychodziłam z domu. Moi rodzice niestety początkowo reagowali na to złością i krzykiem, wiedzieli że mam od zawsze pewne problemy emocjonalne i że zbytnio się denerwuje...Już nie wiedzieli co robić...stąd pewnie ich gniew. Obiecywałam sobie codziennie, że dla nich przestanę być "taka". Cały dzień jakoś dawałam radę, ale wieczorem zawsze był wybuch histerii. Wariowałam totalnie, zmuszałam się nawet do wymiotów żeby w końcu się mną zainteresowali w inny sposób i mi pomogli. W końcu zabrali mnie do neurologa który stwierdził, że to pewnie ta migrena, że pewnie jakieś naczynie się nie może rozkurczyć i dostałam nawet skierowanie na badania neurologiczne. Spędziłam na oddziale jeden dzień i tam jeden z lekarzy chyba coś wyczuł bo spytał się czy aby nie zaczynam niedługo studiów i powiedział, że to pewnie nerwica, ale jakoś rozpłynęło się to po kościach, a ja prawie odpłynęłam po hydroksyzynie, choć potem wieczór był super, bo wróciły uczucia...niestety na drugi dzień było tak samo. Pojechałam na studia, ogólna tragedia. Mama do mnie przyjechała, mieszkała ze mną jakiś czas i wybrałyśmy się do psychologa i on jako pierwszy nazwał to derealizacją. Powiedział, że może to nawet trwać latami i skierował do psychiatry. Ja oczywiście opowiedziałam mu wszystko dokładnie i pierwsze moje pytanie było: "czy jestem schizofreniczka", on zaśmiał się i powiedział: "skoro zadaje mi pani takie pytanie, to na 100% NIE, bo ludzie chorzy psychicznie nigdy się do tego nie przyznają". Ulżyło mi. Psychiatra opowiedział mi dokładniej o tym czym jest d/d i zapisał dwa leki. Zoloft i rispolept. Ja przeczytałam ulotki i bardzo się przeraziłam, zwłaszcza, że ten drugi lek to właśnie na schizofrenie. Stwierdziłam, że go nie wezmę. A miałam ku temu podstawy, ponieważ (co śmieszne) studiuję farmację. Teraz zacznę już 4 rok. Wiem dokładnie jak działają te leki i moja opinia jest taka, że wyrządzają wiecej zła niż dobrego, a mój stan nie jest na tyle poważny żeby się "truć", bo niestety inaczej tego nie nazwę (z perspektywy moich studiów). Chociaż bez wątpienia w poważnych przypadkach leki te są nieodzowne.Na zoloft się "pokusiłam", stwierdziłam, że większe stężenie serotoniny mi nie zaszkodzi, ale brałam tylko pół tabletki dziennie.Postanowiłam przestać o "tym" myśleć, do tego stopnia, że z czasem mi się to udało, choć cała "dziwność" nie mijała. Nauka była bardzo trudna, to był wielki płacz i strach, że zawalę, a przecież tak to lubię, przecież takie miałam marzenia. Chciałam rzucić studia na rok, ale mama powiedziała mi WALCZ! Nienawidziłam jej wtedy za to, ale teraz jestem jej za to niezmiernie wdzięczna, bo pokonałam to...Najpierw na miesiąc, potem wróciło znowu, znowu minęło na pół roku, potem wróciło na miesiąc i znowu to pokonałam sama! Bardzo pomogła mi książka"Możesz uzdrowić swoje życie" dr Louise Hay i serdecznie ją polecam :) Od tamtego czasu nie było problemu aż do końca sierpnia..trochę stresów, potem zaczęłam myśleć, że to dopadło mnie rok temu i znowu się zaczęło...tym razem ta migrena przyszła i wywołała taki lęk, że momentalnie po niej była derealka! Siła podświadomości zadziałała. Teraz mija już miesiąc i jest o wiele, wiele lepiej! :) Były problemy z pamięcią, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi i minęło! Była szyba i minęła! Teraz tylko pozostały głupie pytania "dlaczego, po co?", ale uczucia wróciły, pustka zniknęła...Bo ja tak chciałam, bo powiedziałam sobie, że nie i koniec! Przez cały ten miesiąc ani razu nie zapłakałam, ani razu nie zawahałam się przed wyjściem z domu, ale zaczęłam się śmiać i cieszyć...nawet na siłę! Jak pojawiał się brak uczuć to na siłę je wywoływałam...radość, zainteresowanie itd. Ani chwilę nie siedziałam bezczynnie i nie myślałam o bezsilności. Zajmowałam się tym co lubię czyli nauką języków, wychodziłam do ludzi i było i jest lepiej! :) W sposób farmakologiczny pomagam sobie wyłącznie ziołami. Rano wstaję (zawsze regularnie) biorę lusterko i mówię sobie jak bardzo siebie kocham i że wszystko jest w porządku! Potęga naszej podświadomości jest przeogromna i tak jak zaprogramowałam się na powtórkę derealizacji, tak mogę to zmienić, ale to wymaga pracy!:) nad biurkiem przyklejam karteczki i piszę na nich za co siebie kocham i co jeszcze w życiu chce zrobić :) A za każdym razem jak pojawia się zła myśl, to zamieniam ją na dobrą! Powtarzam sobie, że w mojej głowie są tylko pozytywne myśli. Wracam do mojej książki, stosuję afirmacje, mudry, medytację, jestem aktywna fizycznie i jest z dnia na dzień coraz lepiej!!! :) Trochę mnie przeraża jak widzę, że coraz więcej młodych ludzi faszeruje się chemią, chociaż jako przyszła mgr farmacji powinnam to propagować. Ale w pewnym momencie swojego życia zrozumiałam, że ludzie w sobie mają tak przeogromną siłę i energię, że naprawdę mogą WSZYSTKO...naprawdę WSZYSTKO moi drodzy! :) Jak coś w mojej głowie zaczyna roić się i męczyć mnie, to zamykam oczy i wyobrażam sobie "to" jako wielkiego robala którego przydeptuje butem, spluwam na to i idę dalej. Mówię sobie, mam "CIę" w dupie kochana derealizacjo, bo nie ty mną sterujesz tylko ja tobą! I wiem,że wszystko mi się uda, a to z jednej prostej przyczyny...ja tak chcę i tak będzie i żaden głupi strach, żadne głupie myśli nie są w stanie tego zmienić! Wiem, że dacie sobie z tym wszystkim radę. Pomyślcie czy warto tracić tak piękne i tak krótkie życie na lęki i strachy i derealki? Jak człowiek jest spokojny to wszystko jest inne, piękne, łatwe, wszystko się udaje. Życzę Wam wszystkim i sobie także wytrwałości. Pokochajcie siebie do końca i bezwarunkowo, bo nie jesteście od nikogo gorsi, czas kopnąć lęki w dupę i żyć, najpiękniej jak tylko można!!! :) Pozdrawiam serdecznie :)
×