No właśnie, dla mnie nie ma żadnego sensu... Sam nie wiem jak to opisać, zresztą sam nie wiem po co pisze posta na tym forum... Może dlatego że w "realu" nikt tak naprawdę mnie nie słucha?? Heh, forum o depresji o nerwicy, a tak naprawdę chyba nie mam nic z tych rzeczy.. Sam nie wiem, kiedyś myślałem że mam, ale teraz doszedłem do wniosku że po prostu starałem się znaleźć jakieś wytłumaczenie dla swojego "nie mogę, nie umiem, nie jestem w stanie", ale z drugiej strony już nie umiem inaczej patrzeć na świat, tylko na czarno. Zdarzają się chwile (czasem nawet dłuższe, a raz miałem rekord 2 tygodnie z bananem na twarzy), ale potem wszystko się rozsypuje, wystarczy jedna myśl, jedna mała myśl... I wszystko co budowałem powiedzmy przez tydzień rozlatuje się łatwiej niż domek z kart... Ciągłe otępienie, obojętność, zmęczenie przeplata się z okresami w których króluje rozpacz, strach, chęć ucięcia tego wszystkiego... Staram się teraz tego nie ukazywać, jeżeli przebywam wśród ludzi, jest to bardzo męczące, potem jak już jestem sam to sypie się totalnie, pękam. Ale jednak dalej przed ludźmi "tryskam humorem", bo wiem ilu ludzi ode mnie odbiło przez mój ciągły zły humor, pesymizm... Co prawda za często się nie widuje z ludźmi ale jak już jest sytuacja. Dla nie których rzeczą którą by chcieli zobaczyć przed śmiercią jest szczery uśmiech na mojej twarzy... Heh. Mam normalny dom, mam co jeść, ubrać na dupę, jakiś tam znajomych, szkołę która miała być dla mnie czym dobrym a jest odwrotnie. Powinienem być w miarę zadowolony, w końcu inni nie mają nic. Mam szanse na rozwój, po przez szkołę, a jednak w ogóle już mi na niej nie zależy... Coraz częściej zawalam sprawy z nią związane. Żadnej pracy nie potrafię się podjąć, bo wiem że prace też zawale, z prostego powodu, że nie potrafię się rano podnieść z łóżka. Jest to dla mnie nie możliwe. Jakbym był przyspawany, albo sparaliżowany. Dwumiesięczny okres kiedy pracowałem, był dla mnie naprawdę straszny. Ciągłe paranoje, strach że zrobię coś nie tak, że zawale, strach przed tym że nie zrobiłem określonych rzeczy w określonej kolejności doprowadzało mnie to prawie że do obłędu. Nie zapaliłem o tej o której powinienem zapalić, nie ubrałem się w takiej kolejności w jakiej powinienem, i tak jeszcze parę innych rzeczy. Jedynym plusem tej pracy było to że miałem pieniądze na alkohol... Nie pomaga on mi zbytnio ponieważ pod wpływem staje się agresywny i głupi. Kiedyś tak nie było. Ale nie umiem sobie odmówić napicia się bo przez chwile czuje się zrelaksowany, spokojny, paranoje gdzieś uciekają. No ale za chwile już się włącza agresor, który teraz pojawia się nawet na trzeźwo. Boje się przebywać wśród ludzi bo mam coraz większą ochotę po prostu podejść do kogoś i zacząć go bić. Po alkoholu to już w ogóle... Coraz większe poczucie pustki, wypalenia, nie chęci do czegokolwiek. Kiedyś znałem osobę którą nic nie cieszyło, zastanawiałem się jak to możliwe, przecież jest tyle wspaniałych rzeczy. Cały świat jest fajny. Teraz już wiem jak to jest, kiedy wszystko jest szare, nudne, nie daje jakiegokolwiek zadowolenia. Świadomość "mnie samego" dobija mnie. Ciągle przymulony, nie potrafiący podjąć nawet prostej decyzji, w stylu gdzie idziemy na piwo, bez chęci do życia, działania, bo tak naprawdę co ja mogę zdziałać? Już nie wiem, co się ze mną dzieje. Mam ochotę wyjść i nie wrócić... Ale jednak przez parę rzeczy tego nie robię. Bo ciągle mam w głowie jak zareagują na to osoby, który prawdopodobnie mają mnie w dupie. I tak lecę ku samemu dnu...