Mój problem jest na tyle poważny, że aż rani innych. A dotyczy tego, że gdy mam gorszy humor, wymagam, najczęściej od mojego męża, tego, żeby mnie pocieszył, poprawił mi humor w jakiś określony sposób. Oczywiście ja mu nie mówię wtedy w jaki sposób ma to zrobić i jeśli tego nie odgadnie to wpadam z ogromne złości i mam porządne depresje, bo jestem święcie przekonana, że on powinien to zawsze wiedzieć. Tak naprawdę wiem, że to nie jego obowiązek wiedzieć co mnie w danym momencie ucieszy, ale gdy mam złe samopoczucie to tak to wygląda i wtedy mnie to nie obchodzi. Potem jak jest już dobrze (oczywiście po moich złościach, załamaniach i histeriach i mówieniu mu o tym, że po co ja żyję, że nikt mnie nie kocha i nikogo nie obchodzę) jest mi przykro, że tak robię komuś, kogo kocham najmocniej na świecie i czuję ogromny żal za to do siebie. Obwiniam się za te wszystkie kłótnie o nic, bo są tylko o "nieodpowiednie" poprawianie mi humoru. Nie chcę mojemu mężowi tak robić, ale boję się, że tak ciągle może być, mimo iż zdaję sobie z tego sprawę. Mam już dość ranienia go w ten sposób, a nie wiem co zrobić, by tak już nigdy nie było. Naprawdę przecież nie jest tak jak ja wtedy czuję... Bo mój mąż jest wspaniałym, kochającym człowiekiem, który okazuje mi jednak dużo serca, a ja tak to traktuję, że to zbyt mało... :/