Witam wszystkich. Będę wdzięczna za każdą za każdą odpowiedź, którą otrzymam w tym wątku, co myślicie o moim stanie. Może ktoś miał podobnie?
Mam 25 lat, borykam się z chronicznym zmęczeniem, nerwicą, dystymią, stanami depresyjnymi. Walczę ze sobą, pomimo swojej niechęci do samej siebie, już od jakich dwóch lat.
Mam wrażenie, że z jest coraz gorzej.
Mam poczucie beznadziejnego życia bez przyszłości. Czuję, że do niczego się nie nadaję. Nic mi w życiu nie wyszło. Straciłam kompletnie motywację do dalszego życia, nic nie ma dla mnie sensu. Nie potrafię żyć sama dla siebie, nic nie sprawia mi radości. Codziennie zmuszam się aby wyjść do pracy, a po powrocie, mimo, że rano mam dużo planów, zaszywam się w domu, większość czasu upływa nad rozmyślaniem i gapieniem się w ścianę ewentualnie przeglądając internet.
Przez swój stan, nie dam rady skończyć studiów. Przez lęki, nerwicę i tak jestem do tyłu, a teraz nie potrafię się jakkolwiek zmotywować do ich ukończenia. Czuję się samotna. Rozstałam się z chłopakiem po 4 latach związku, mieszkaliśmy razem. Teraz codziennie wracanie do pustego mieszkania, jeszcze bardziej mnie dobija.
Zwierzałam się rodzicom, że nie daję sobie rady w życiu, że boję się o przyszłość, gdzie się podzieje, nie mam na nic sił, że boję się, że byłam u psychologa, stwierdził stany depresyjne. Odpowiedzieli, że "widać po mnie" i jakoś się ułoży. Nie mam do nich żalu, w sumie nie wiem czego się spodziewałam, ale jestem bardzo wrażliwa i boli mnie to, że nie zadzwonią, nie spytają się czy jest coś lepiej. Przez to czuję się jeszcze bardziej samotna.
Nie wychodzę do ludzi, mimo, że nie mam dużo znajomych, to ograniczyłam kontakty do całkowitego minimum, nie mam ochoty się z nikim widywać, bo wstydzę się swojego życia, nie wiem co mogłabym opowiadać. Świadomie się izoluję.
I teraz mój największy problem. Ostatnio coraz częściej myślę, o samobójstwie. Powstrzymuje mnie strach, że się nie uda, boję się bólu. Wiem, że niewiele osób będzie za mną tęsknić, a rodzina jakoś sobie poradzi, przestanę być dla nich ciężarem. Sęk w tym, że jedynie powstrzymuje mnie tylko ten strach. Ja nie widzę żadnych pozytywów w swoim życiu. Czuję się za "stara" na jakiś nowy początek, nie mam sił i chęci ogarnąć swoje wykształcenie, wątpię, że ktoś będzie chciał się jeszcze związać ze mną. Jestem okropnie bezradna i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Pomimo 25 lat czuję się strasznie zagubiona, nie odnajduję się w dorosłym życiu. Czasami czuję, że już swoje przeżyłam, i oddałabym swoje miejsce na ziemi komuś innemu, kto bardziej na to zasługuje.
Bardzo przeraża mnie też upływ czasu. Nie czuję kompletnie marnowanych dni na nic nierobieniu. Od rozstania minęło 7 miesięcy, tłumaczyłam sobie, że tak musi być, wypłaczę, wyleżę, 2-3 miesiące i będzie lepiej. Nie jest. Upływa dzień za dniem, mijają chłodne dni, drażni mnie obecna pogoda, kiedy robi się już ciepło, jasno, a ja nadal czuję, że nie "wyleżałam się" dostatecznie długo. Cały ostatni kwartał minął mi jak jeden tydzień. Ciągle czuję zmęczenie, biorę dzień, dwa wolne w pracy, ale to nic nie daje.
Byłam u psychologa, na psychoterapię mnie nie stać. A do zaleceń typu więcej ruchu, ćwiczeń, lepsza dieta, suplementacja stosowałam się już od mniej więcej roku, dużo wcześniej niż polecił mi psycholog, ale dla mnie to nie pomaga.
Czy był ktoś może w podobnej sytuacji do mojej? Jak poradzić sobie z takimi stanami? Czuję, że życie ucieka mi przez palce, chcę coś z tym zrobić, bo czuję się kompletnym leniem, ale z drugiej strony naprawdę mam ochotę już to wszystko zakończyć, bo nie mam sił walczyć