Skocz do zawartości
Nerwica.com

jumbled

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

Osiągnięcia jumbled

  1. Właśnie od marca zarabiam 100% bez premii i nadgodzin i ledwo wiążę koniec z końcem, a właściwie chwilówka goni chwilówkę, więc 80% to automatyczna rezygnacja z mieszkania (bez szczegółów, uwierz mi że wszystkie opcje wzięłam pod uwagę), a druga kwestia że praca i ludzie nie zrozumieją tych kwestii. To jest bardzo specyficzne środowisko i wyda się skąd będzie zwolnienie, więc na pewno nie mogłabym tam wrócić. Wiem, że czasem trzeba postawić "ten milowy krok", ale obawiam się, bo ciągle uciekam i to jest najłatwiejszy krok - to chociaż raz chce zostać i spróbować rozwiązać te problemy.
  2. Dobrze, że masz otoczenie i lekarza, który tak dba o Ciebie. Bardzo mi przykro, że ponownie będziesz musiała to przechodzić, chyba że czujesz ulgę...nie chcę zgadywać, bo niewiele powiedziałaś. Ale też chcę dać znać, że w razie czego ja również mogę wysłuchać. Zresztą nie wiem, jak to tu działa, pierwszy raz jestem, ale mocno trzymam kciuki żeby decyzja, którą podejmiesz była tą, która będzie właściwa dla Twojego psyche i życia ogółem. Czy dla poczucia bezpieczeństwa warto rezygnować z mieszkania i pracy? A co jeśli ten oddział dzienny, te 3 miesiące pomogą tylko doraźnie? Mam znów iść w tułaczkę za pracą? Ach...
  3. Serdecznie dziękuję za szybką reakcję i właśnie od jakiegoś czasu zaczyna do mnie dochodzić to, że jedyną opcją będzie albo zwolnić się z pracy, przez co stracę zakwaterowanie i psa, albo pójść na L4 przez co stanie się to co w opcji pierwszej... Najgorsze jest to, że w tak "niby rozwiniętym kraju" nie ma możliwości terapii grupowych oddziału dziennego ale popołudniowych. Przecież wielu z nas wypracowało takie mechanizmy obronne, że w większość przypadków są w stanie pracować na etacie. Teraz jestem ta racjonalna ja - która mówi, że nie ma mowy, praca jest dobra i dasz radę, leki w ryj i ciągniesz dalej...a druga ja kilka godzin temu ryczała i była gotowa rezygnować z pracy. Sytuacja patowa Indywidualna naprawdę nic nie daje? zresztą, i tak nie można się na nią dostać
  4. Cześć, mam poważny problem i chociaż chciałabym nie mogę zdradzić zbyt wielu szczegółów ze względu na pracę oraz otoczenie, a może i ze względu sama nie wiem. Dobra, serio - od lat zmagam się z bezsennością oraz depresją - tak zostałam zdiagnozowana jakieś 10 lat temu (różne leki mi przepisywano, odstawiałam je i tak sobie funkcjonowałam). Niestety od 3 lat mój stan się pogorszył - bezsens, beznadzieja, poczucie wartości równe minus 100000, dno i pytanie po co się starać? W pracy a jakże, ambitna i pracowita (w końcu korpo), wesoła - ludzie zazwyczaj mnie lubią - jak nie zmieniam nagle nastrojów ale staram się, udaję, uśmiecham się i gram według ich oczekiwań, ale te wybuchyyyy, kiedy coś nie idzie po mej myśli - no histeryczka przecież nie po to się starałam, grałam i ukrywałam, aby jedną akcją wszystko zepsuć. Głupio mi, źle mi z tym, oni pewnie wciąż o tym myślą i obgadują mój wybuch, złość. I po co jeszcze te łzy? Ale wstyd! Życie prywatne? Wszyscy faceci są źli, a jak są dobrzy to się z nimi nudzę i muszę szukać atrakcji, więc odrzucam, awanturuję się aż po napady złości o przysłowiową sól w zupie - ciskam nawet jakimiś przedmiotami w inne przedmioty. Rozstaję się z Nim. Źle mi z tym, opowiem innym jaki On jest beznadziejny, ile złego zrobił to lepiej się poczuję - to Jego wina, nie moja! Zresztą jakże on mnie irytuje - wszystko co robi, nawet oddycha za głośno. I po co tą głowę tak spuszcza? Boi się? To nakrzyczę bardziej, bo widzę, że teraz jest słaby. Przez chwilę poczuję się lepiej... Zresztą on na pewno mną manipuluje i cieszy się, że mam atak awantury! Rozstajemy się "tym razem" na dobre!!! Idę to tego zbója, tam jest wesoło, życie na krawędzi, wieczna impreza...ale tam też już mi się robi źle. Wiem! Zamknę teraz (znów, po raz tysięczny) wszystkie tamte sprawy i zaczynam od nowa. Ćwiczę, biegam, zero używek, zdrowy styl życia - yeaahhh tego mi trzeba. Tiaaa, max 2 miesiące, aż odezwie się ten pierwszy "grzeczny" i stwierdzam - dobra, z Nim nie jest źle i od nowa ruletka...Lepiej jak ktoś tam jednak się kręci, chociaż wolę być sama z psem, więc po co to ciągnę? Źle mi z tym, wiem że jestem złym człowiekiem. Kilka wyprowadzek, ale i tak wracam na swoje miejsce. Popsuję, więc uciekam i tam popsuję, więc wracam - popsuję i uciekam - popsuję....Mam tylko jedną koleżankę z dzieciństwa ale nawet ta relacja jest jakaś wiotka. Inną zdradziłam (bo potrzebowałam adrenaliny), z innymi nie chciałam się spotykać, bo miałam akurat deprechę, albo bałam się - boję się bliskości, zdrowej intymności która rodzi się między ludźmi (nie, nie byłam gwałcona w dzieciństwie. Był schemat Mama oschła, zapracowana i wymagająca, a Tata cierpliwy i kochany, ale wybrał alkohol i nas opuścił - mega wrażliwy i dobry człowiek, umarł wcześniej. Mama znalazła sobie innego i mimo, że obiecywała, że mnie nie zostawi, to jednak poszła zajmować się swoimi sprawami. Później po latach zrozumiała różne błędy i bardzo się starała, też nie żyje. Brakuje mi Jej bardzo). Jakoś boję się, że zobaczą, że jestem złą, gorsza i taka pusta - nie mam przecież nic do zaoferowania, więc po co mieliby chcieć? Nie mam nic w zamian no i jestem złym człowiekiem, tak czuję ale pewności nie mam - przecież mam dobre serce, pomagam porzuconym zwierzętom, mimo że się wkurzam, że seniory idą do sklepu po swoich godzinach - bo przecież oni się wkurzają, gdy ja za późno wyjdę w trakcie ich godzin....ale jak widzę, że babcia przy kasie ledwo pakuje w te siaty ogromne kilogramy zakupów, to biorę tą siatkę i idę z babinką pod Jej klatkę - przecież spać bym nie mogła, gdybym to tak zostawiła, a po drodze poznaję niesamowite historie z czasów, gdy mnie na świecie nie było. Ale następnego dnia widzę, jak te inne zgorzkniałe staruchy ledwo żyją ale ciągną do kościoła, sapią i zipią, po drodze wszystkich poopie***ają, ale idą!...zdechnę ale pójdę...nooszzz cholera ciasna!!! Niee, w takich sytuacjach mam ochotę kopać i drzeć się na nich. Czego oczywiście nie robię Echh, chciałam pisać składnie, a się pogubiłam. Lubię samotność i czuję się z nią bezpiecznie (i z psem, który kocha bezwarunkowo, jest jedyną ostoja w moim życiu, kocham go najmocniej na świecie, nie ma nikogo komu bym tak ufała i kogo bym teraz tak kochała), ale smutno mi, ze tu jestem całkiem sama, bo wszystkich odrzuciłam, albo w dzieciństwie odeszli, bo nie chciałam mierzyć się z przeciwnościami (przez strach). Dobra, jest jeszcze ten "dobry" i ten "zbój", którzy mnie kochają i ciągle wracają, ale ja nie wiem, które życie wybrać. Ten drugi sprawił (mimo, ze mówili, ze jestem bezpłodna), że byłam w ciąży. Poroniłam oczywiście, ale byłam. Zresztą, teraz jestem już prawie za stara i swoje życie przegrałam, więc nawet dobrze się stało, bo zniszczyłabym życie temu dzieciaczkowi. A ten pierwszy jest dobry, "pasuje" do mojego życia i świetnie się rozumiemy, fajnie spędzamy czas - ale...są zawsze jakieś ale, nie ufam Mu - nie wiem czemu, chyba nie wiem czy mogłabym być przy nim sobą - gdybym kiedykolwiek się zdecydowała pokazać siebie poza sobą i psem. Oczywiście nie śpię, nawet po tabletkach mam gonitwę myśli, analizuję wszystko i nic. Ile waży pół łyżeczki soli? A jak te pół dam na ćwiartkę kilo kapusty i zakiszę, to czy ona nadal będzie za słona i zacznę puchnąć? To może na kilo kapusty dam pół łyżeczki, zakładając, że waży ona nie więcej, niż 4 gramy...no dobra, to może ... czy jak wstanę o 7:00 to zdążę? Zależy jak pojadę, bo dołem tam jest wzniesienie...ale czekaj, ja dopiero idę do samochodu, otwieram drzwi...Tak! Tak! a teraz siadam i jak je zamknę. Właśnie, co ubierzesz? te ciemne portki, półbuty i płaszcz, a najlepiej worek na cebule...Nie myśl, spij! tiaa, tylko pójdę się wysikać po raz pięćdziesiąty w ciągu 36 minut Ten post czytam i modyfikuję od ... tysiąca lat świetlnych. Cały czas się zastanawiam, jak zostanę odebrana, a chcę przestać się zastanawiać, chcę być, chcę żyć i chcę przestać robić to wszystko, co jest złe. No i tu wchodzi nasz kochany NFZ - zostałam zdiagnozowana, mam skierowanie na oddział dzienny i terapię grupową, ale ...oczywiście w moim beznadziejnym życiu muszą być same kłody i ale, że nawet jak się zdecyduję to nie mogę...nie stać mnie na terapię płatną, ale też nie na grupową z NFZ, bo zajęcia odbywają się przeważnie w godzinach 8 - 14 ( w zależności od placówki), a nie mogę pracować np w od 15:00, ani nie mogę pójść na zwolnienie na trzy miesiące (nie mogę wdać się w szczegóły, ale po prostu nie mogę, bo stracę wszystko a nie mam nikogo), które mi proponują, abym mogła uczestniczyć. Na terapię indywidualną w NFZ - w 5 placówkach Gdańska czas oczekiwania od roku do czterech - wiele wyjeździłam i wypłakałam, ale totalna znieczulica. Jeszcze najlepsze "sreberko" - ale nie ten profil (musi być pod kątem zaburzeń, w kierunku border). I teraz powiedźcie - mam się targnąć na życie, żeby ktoś zauważył problem? Leczę się psychiatrycznie, ale tylko na zasadzie "przepisuję lek", ale moje problemy się pogłębiają, chcę zacząć je przepracowywać - może inaczej - muszę, bo dosłownie zginę, doszłam do tej granicy wegetacji, że nie ma ona już dłużej sensu. Czy macie takie doświadczenia i znaleźliście pomoc? Bezpłatną, bo przez koronę jestem zadłużona. Czy ktoś jest w stanie coś zrobić, gdy człowiek chce walczyć o siebie, ale tylko dlatego że nie ma finansów, ani możliwości musi zostać pozostawiony sam sobie? Jeśli ktoś przebrnął przez ten tekst to będę bardzo wdzięczna za wszelkie odpowiedzi. Gdzie i jak szukaliście pomocy, tej bezpłatnej, ile czekaliście. Może jest ktoś, kto tak jak ja nie może sobie pozwolić na zwolnienie trzymiesięczne, ani na płatne terapie...no nie wiem. Piszcie. P.S. dziś dowiedziałam się, że depresja, lęki, nerwice i bezsenność to jakby efekty zaburzenia osobowości, byłam pewna przez 10 lat, że mam depresję i bezsenność a dzisiaj dowiedziałam się, że to osobowość typu border i mój świat się załamał zwłaszcza po tym "rajdzie" poszukiwania pomocy od długiego czasu. Czyli to nie są epizody, tylko jak czułam, że coś więcej, że coś się dzieje, czyli faktem się stało, że jestem wybrakowańcem i słuszne były me lęki.
×