Skocz do zawartości
Nerwica.com

Aspi

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

Osiągnięcia Aspi

  1. Byłeś w podobnym czasie co ja, może i nawet w tym samym roku, tylko ja w Anglii. Zresztą to był popularny czas na takie wyjazdy do prac sezonowych za granicą po otwarciu granic UE. I podobnie trafiłeś - u mnie w ofercie była konkretna stawka godzinowa (5Funtów/h), a w praktyce praca na akord i to po łaskawym uznaniu zebranych truskawek, bo wolno było zbierać tylko te "I klasy" i wszystko zależało od humoru "nadzorców", więc wychodziło się na tym zupełnie nieopłacalnie. Ale obecnie znajoma w UK pracuje przy zbieraniu zamówień w jakiejś hali i sobie chwali (12h co drugi dzień). W wielu krajach życie wydaje mi się przyjemniejsze i mniej stresujące niż w Pl, no ale znalezienie utrzymania to właśnie kluczowa rzecz.
  2. Aspi

    Świat bez pieniędzy

    A, czyli również świat bez pracy. No ale kto by wtedy zajmowałem się wytwarzaniem niezbędnych dóbr? Np. żywności? Kto by zajmował się jej dystrybucją? Poza tym, rozumiem, że tu sobie rozmawiamy na zasadzie luźnych pomysłów, ale raczej ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, że cały świat nagle uznaje zgodnie jakiś pomysł. Bo jednak istnieje podział na państwa i wystarczy, że jedno się nie zgodzi i to by nie wypaliło. A rywalizacja różnych gospodarek na świecie pokazuje, że na ogół jednak te wolnorynkowe wygrywają ekonomicznie z socjalistycznymi (z wyjątkiem tych, bogatych w surowce). Bo to właśnie zysk motywuje ludzi do ciągłego doskonalenia - i siebie, swoich umiejętności i wytwarzanych towarów oraz usług. Zysk często jest określany negatywnie, ale tak naprawdę to każdy z nas się nim kieruje. Nie tylko przedsiębiorcy. Każdy z nas obraca pieniędzmi i też kierujemy się wyłącznie własnym dobrem - pracując, bądź kupując/sprzedając jakiś towar, nie staramy się zadowolić tej drugiej strony, tylko "wyzyskujemy" naszego partnera - myślimy o tym, jak najmniejszy koszt ponieść. Bodajże jeden z wolnorynkowych ekonomistów napisał kiedyś, że każdy człowiek jest z natury egoistą. Przynajmniej w sprawach gospodarczych, choć moim zdaniem nie tylko, ale to już inny temat:)
  3. Aspi

    Hej,

    Ale numer - ja też:) Prawie całe moje dotychczasowe doświadczenie to recepcja hotelu, ale wracać tam raczej nie zamierzam. "ja mam 26 lat, bardzo ułożone, na ten moment szczęśliwe życie. Męża, córeczkę, psa, mieszkanie i dom w drodze. Naprawdę szczyt szczęścia, ale sami wszyscy wiecie, jak to jest w tym stanie. Zamiast się tym cieszyć, to ciągle jest jakies zmartwienie, objawy, lęki... " Czyli taki zabawny paradoks - niby szczęście, ale jednak pełne zmartwień... Ja w początkach nerwicy też tego nie rozumiałem, wydawało mi się, że nie mam ku niej wyraźnych powodów. Może faktycznie to różne traumy z przeszłości się w ten sposób odbijają na naszym obecnym życiu? Jednak taki w pełni szczęśliwy, ani tryskający energią nigdy nie byłem. Raczej natura sentymentalna, analizująca itp.
  4. Aspi

    Świat bez pieniędzy

    Szeroki temat:) Ja ogólnie mam poglądy wolnorynkowe, choć jestem otwarty na dyskusje i argumenty. Pierwszym moim wnioskiem z Twojej koncepcji jest ten, że wtedy nikt by nie pracował, bo nie byłoby motywacji do pracy. Skoro miałbym zapewnione np. 3 tygodnie wczasów tak samo jak każdy inny, to po co miałbym pracować? A to rywalizacja jest motorem napędowym świata. I ona jest w pewnym sensie naturalna. Tak jest np. w naturze. O pożywienie, o partnerów/-ki, moim zdaniem równość jest utopią. Poza tym, nawet gdyby chcieć Twoje rozwiązanie zastosować, to co zrobić z sytuacją obecną - każdy ma jakiś majątek, inny niż reszta. I np. większość na niego uczciwie zapracowała. Skonfiskować i podzielić wpływy ze sprzedaży?
  5. Aspi

    O co w tym życiu chodzi?

    @DoroSzydełko Dziękuję. Wiesz, odnośnie "sensu życia", to miewam często takie chwile (te w miarę pozytywne), że odpowiadam sobie na to pytanie, iż sensem życia są emocje. To one sprawiają, iż "czuję, że żyję". Wszelkie emocje - dawniej słowo "smutek" kojarzyło mi się negatywnie, a dziś nawet chwilami smutku potrafię się napawać. To taka melancholia - jako wrażliwa dusza, lubię wracać wspomnieniami do dawnych lat, słuchając dawnych, sentymentalnych piosenek i te właśnie wspomnienia zawsze są bardziej smutne, niż radosne, w sumie nie wiem czemu. Może w moim wczesnym dzieciństwie kryje się jakiś klucz do zrozumienia siebie. No ale też wszelkie inne emocje - ekscytacja z jakiegoś wydarzenia, zachwyt na widok czegoś/kogoś pięknego, po prostu doświadczanie życia. Tak sobie na ten moment odpowiadam na pytanie o "sens życia". Mam też wiele podobnych cech do Ciebie - też staram się często, by być dostrzeżonym. W wyobraźni widzę często siebie, jak dokonuję czegoś wielkiego, albo wygłaszam jakąś mądrą myśl - to chyba też oznaka tego, że nie czuję się pewnie i potrzebuję sukcesów, które by mnie dowartościowały. Podróże mnie bardzo cieszą, ale też często doceniam i marzę o tym, by znaleźć takie swoje miejsce, w którym czuję się bezpiecznie. W pewnym sensie jest nim nawet moje mieszkanie, w którym otwieram sobie okno balkonowe i opalam się przy słoneczku, czując zapach powietrza, a nie musząc przy tym nigdzie wyjeżdżać. Jednak o samych podróżach (i wrażeniach z nimi związanych) często marzę - już tego zakosztowałem i może dlatego to rodzaj takiego nawet pozytywnego uzależnienia, po prostu wiem, co tracę. Spotkałem też kiedyś mądre zdanie, że podróże, to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a która nas wzbogaca. I z tym się akurat zgadzam. Będąc z dala od miejsca zamieszkania, nie ma tych lęków, co u siebie. Wiem, że nikt mnie tam nie zna, a w miejscach turystycznych panuje taki zupełnie inny, przyjazny klimat - właśnie "wczasowy". Zero zmartwień, pozytywna energia, kolorowo, wszędzie te stragany z pamiątkami i przekąskami na wyciągnięcie ręki. Do tego wrażenia z pobytu na wysokości, "zapierające dech", wykręcanie korkociągów na kolejkach górskich, które są dla mnie takim spełnieniem marzeń o lataniu w przestworzach... Taka ucieczka od tej szarej rzeczywistości. Chęć "oderwania się od ziemi" - i dosłownie, i w przenośni. Aczkolwiek Twoje podejście wydaje mi się bardzo właściwe - zwłaszcza w nerwicy, potrzeba nam spokoju, akceptacji, takiej własnej oazy bezpieczeństwa. Też doceniam takie chwile, nawet mamy podobnie, bo kot na kolanach (niestety obecnie kota nie mam), czy taniec (zamiast na parkiecie, może być we własnym pokoju ze słuchawkami na uszach) też mnie bardzo cieszą i często nic więcej mi nie trzeba. Jednak od czasu do czasu mam potrzebę poczucia adrenaliny, stąd pociąg do podróży, prędkości, wysokości i przysłowiowego "wiatru we włosach" (których już nie mam):)
  6. Aspi

    Hej,

    Mało ostatnio stwarzam takich okazji, bo one przychodzą na ogół w konkretnych sytuacjach, np. gdy jestem zamknięty z ludźmi w jakimś pomieszczeniu. Poza tym nauczyłem się trochę unikać ich metodą "uciekania", czyli tą właśnie raczej niewłaściwą z punktu widzenia psychologii (chyba? z tego co wiem), a mianowicie koncentrując się wtedy na czymś innym. Np. na przeglądaniu internetu w smartfonie. Jednak to jest właśnie ucieczka od emocji, a nie stawianie im czoła. Natomiast na początku nerwicy miałem te napady paniki dość często, powiedzmy co 2 dni i wtedy zdarzały się bardzo często. I gdy byłem sam (wtedy myśli, że nikt mnie nie usłyszy w razie zagrożenia życia), i na spacerze ("co będzie, jak się przewrócę od zawrotów głowy"?), a teraz wyłącznie w dwóch sytuacjach, które sam mogę prowokować - tak jak wspomniałem, zamknięte pomieszczenie z ludźmi, wpatrującymi się we mnie (poczekalnie, restauracje, autobusy) oraz pobyt na wysokości, np. w górach, czy nad jakimś mostem. Wtedy, gdybym miał odwagę poddać się tym emocjom, czuję, że mógłbym "odpłynąć" w jakiś inny świat, godząc się na tzw. śmierć duszy, ale na to jeszcze nie mam odwagi. Choć coraz bardziej się do tego przygotowuję. Zaciekawiło mnie to, co piszecie, a przynajmniej już dwoje z Was - że wcześniej byliście towarzyscy i lubiący ludzi. Ja od zawsze byłem introwertykiem i nie umiałem się wśród ludzi odnaleźć. Aż to fascynujące dla mnie, że nerwica potrafi tak też zmienić charakter i podejście do ludzi. U mnie te lęki są jakby bardziej uzasadnione doświadczeniami życiowymi, właśnie głównie z rówieśnikami.
  7. Aspi

    Hej,

    Może udałoby się spotykać wspólnie, właśnie w stylu takiej terapii? Zdarzało mi się poznawać ludzi na różnego typu forach, np. dla osób nieśmiałych, czy dla osób z Zespołem Aspergera, ale i takie spotkania przebiegały w miarę normalnie. Tzn. nie to, że jest to coś złego, ale przypominały spotkania "normalnych" ludzi, na których plotkuje się o bieżących sprawach, bądź żartuje sobie, a fajnie byłoby odbyć takie spotkanie, gdzie wzajemnie otworzylibyśmy na siebie, zwierzyli z tego, co nas boli, przedstawili się sobie nawzajem - tego mi zawsze brakowało. Na ogól uciekamy od problemów i próbujemy się wpasować w to, jak żyją inni, a może my nie jesteśmy tacy jak inni? Może lepiej byłoby stworzyć taką własną wspólnotę, wspierającą się?
  8. Aspi

    Hej,

    Rozumiem. Być może odczuwamy to nieco inaczej, tzn. ja - zwłaszcza w początkach nerwicy - pojawiające się nagle objawy paniki starałem się jakby "tłumić", miałem wrażenie, że jest to coś, co chce mnie zabić. Prowadziłem taką walkę z tymi objawami, gdy pojawiały się wśród ludzi - mówiłem sobie "tylko nie teraz, nadejdźcie sobie później", bałem się ośmieszania wśród nich, że np. dostanę widocznych drgawek, czy że zemdleję. I w tym kontekście chodziło mi o to, że trzeba zaakceptować wszystko, co najgorsze, wtedy one mijają wraz z tą walką, którą prowadziliśmy i która je wzmaga. Jednak być może u Ciebie i wielu innych osób może to być trochę inny mechanizm. Czytałem, że nerwica jest walką z emocjami, a nie objawem samych emocji i stąd mój wniosek, że w momencie paniki należy przestać walczyć i powiedzieć sobie: "co ma być, to będzie". A dla mnie np. było to bardzo trudne, bo wtedy nie byłem gotowy na jakąś wielką zmianę siebie, czy tym bardziej śmierć.
  9. Aspi

    Hej,

    Witaj. A spotkałaś się może z taką teorią, że to właśnie te momenty paniki są najlepszą "okazją" do pożegnania wszystkich swoich problemów? Że to właśnie wtedy jest możliwa w nas pewna przemiana - wystarczy właśnie te okazje sprowokować, a następnie się im poddać - pogodzić się ze wszystkim, co ma być (że się ośmieszymy, że wpadniemy w drgawki). Czyli założyć najgorsze, nawet zawał, śmierć, bo właśnie w ten sposób pozbywamy się fałszywych wyobrażeń i "budzimy się" jakby w nowej rzeczywistości. Te momenty paniki na ogół częściej występują w początkach nerwicy i stąd psychiatrzy mówią, że im szybciej się zgłosi po pomoc, tym większa szansa, bo potem się jakby staje "martwym za życia" - momentów paniki może jest mniej, ale też tkwi się w takim martwym punkcie, jakby z dala od wszelkich emocji. Także we wszystkim można widzieć dobre strony. Ja też jestem "mądrym po szkodzie", na szczęście nietrudno u mnie tą panikę znów sprowokować:) Odnośnie samobójstwa, to dobrze, że chociaż to Cię przed nim powstrzymuje - ja mimo wszystko nie potrafiłbym, nawet gdybym miał pewność powodzenia. Tzn. czuję tak samo jak Ty i też chciałbym pożegnać ten okrutny świat, ale jednak jest we mnie trochę wiary, że może druga połowa życia czeka mnie bardziej szczęśliwa i głupio by było tego nie doczekać. Tego Ci również życzę:) Też mam podobnie z pracą - kończą mi się oszczędności (od 1,5 roku nie pracuję oficjalnie). A z wyśmiewaniem to nawet nie żartuj, tu wszyscy jesteśmy zaburzeni, z problemami i nikt nie czuje się chyba na tyle pewnie, by z kogokolwiek się śmiać. Choć nie wiem, całego forum nie przejrzałem, ale na razie mam bardzo pozytywne wrażenia z obecnych tu ludzi:)
  10. Aspi

    O co w tym życiu chodzi?

    Dziękuję za odpowiedzi. @szary kot - czytałem też Twój sąsiedni wątek powitalny, w ogóle zamierzam na tym forum trochę poczytać i poudzielać się, bo w przeciwieństwie do wielu innych, nie wydaje się martwe. Na razie skupiłem się na swoim powitaniu. O tym forum wiedziałem już od dawna, w początkach nerwicy chyba tu nawet zajrzałem, ale stwierdziłem, że za dużo tego wszystkiego, a wtedy rozpaczliwie szukałem odpowiedzi na pytania o konkretne objawy i popadłem w taką hipochondrię. Widzę, że ogólnie bardzo dużo tu życzliwości - tym bardziej się cieszę, że tu się zarejestrowałem. Z ludźmi mam podobnie jak Ty - to chyba rzeczywiście jedyna rada, być sobą tak często jak tylko się da, ale przy innych starać się niczym specjalnie nie odstawać. Największy lęk dopada mnie w miejscach, w których siedzę wraz z ludźmi zamknięty w jakimś pomieszczeniu, np. w poczekalni, albo w restauracji, do której ludzie przychodzą zwykle w parach lub grupach, a ja jako samotnik już rzucam się w oczy. Chyba nawet mniej obawiam się występów publicznych, bo gdy jestem zajęty myśleniem o tym, co mówię, to nie mam czasu się bać. A gdy wyczuwam wpatrzone we mnie oczy innych, to aż się boję podnieść głowę, by przekonać się, czy faktycznie tak jest. I masz rację - te wszystkie dziedziny (religia, filozofia, psychologia) przenikają się ze sobą i często właśnie w nich szukamy odpowiedzi na ważne pytania. Ogólnie jestem człowiekiem dość praktycznym i chyba bardziej od typowego wsparcia, lubię otrzymywać gotowe odpowiedzi i porady, choć wiem, że często takich nie ma. I że każda sytuacja jest inna.
  11. Aspi

    O co w tym życiu chodzi?

    Witajcie. Mam 37 lat, a objawy nerwicy "eksplodowały" u mnie już 7 lat temu: nagła panika, szybkie bicie serca, zawroty głowy, sztywność karku, drętwienie kończyn itp. Początkowo byłem w 100% pewien, że to zakrzepica - akurat dzień przed napadem paniki, trafiłem na artykuł w sieci, utrzymany w temacie grozy (jak to w mediach) - i mimo, że niby zdawałem sobie z tego sprawę, tym razem opis objawów wydawał się być identyczny jak u mnie. Długie siedzenie w miejscu pracy bez ruchu (i to jeszcze z założoną nogą na nogę) i narastające od miesiąca mrowienie w lewej nodze, połączone z lekkim brakiem czucia i wrażeniem "ciężkiej nogi", a do tego wzmianka w artykule, że objawy na ogół są bardo trudne do wykrycia i prowadzą często do nagłej i niespodziewanej śmierci (zator w żyle) - nawet u sportowców (zmarła na nią m.in. nasza mistrzyni olimpijska w rzucie młotem) - to sprawiło, że się tym zasugerowałem i podczas spaceru poczułem jakby coś mnie nagle "przeszyło" po całym ciele, powodując stopniowe narastanie opisanych na początku objawów. "No tak wszystko się zgadza" - pomyślałem. "Mam gdzieś zakrzep w żyle, krew nie może płynąć, nie dopływa do mózgu, więc serce stara się jak najszybciej przepompować krew, stąd szybkie tętno, a jednocześnie wrażenie bliskiego omdlenia, bo gdzieś zator blokuje krążenie" - miałem gotowy obraz sytuacji, którego byłem pewien. I bałem się tylko, czy jak zdążę do lekarza, to ktokolwiek mi w tą wersję uwierzy, czy będzie się wymądrzał i zlecał setki badań, skoro przecież wiem co mi jest i potrzebna mi szybka pomoc. Jak tu lekarzy przekonać, by mnie nie zbyli? Tak zaczął się całkiem niespodziewany, 2-miesięczy okres w moim życiu, który wywrócił je do góry nogami. Pojawianie się coraz to nowych objawów, szukanie ich przyczyn u różnych lekarzy, kolejne badania wykluczające jakiekolwiek odchyły od normy, przeplatane spokojniejszymi dniami (choć pełnymi smutku i odrealnienia), w czasie których zaczęło do mnie coraz bardziej docierać, że chyba jednak nie umieram i że być może są to reakcje ciała na jakieś problemy psychiczne. Mimo, iż miałem trudne dzieciństwo, słowa typu "depresja" czy "nerwica" znałem tylko ze słyszenia, a już na pewno nie przypuszczałbym, że powodują one odczuwane objawy w ciele. No i tak metodą wykluczeń, doszło do podejrzenia nerwicy lękowej. Jednak moje dzieciństwo obfitowało w ogromne problemy z rówieśnikami - byłem typowym jedynakiem, introwertykiem, a dodatkowo (jak się później okazało), najprawdopodobniej też osobą z Zespołem Aspergera (dla niewtajemniczonych - taka łagodniejsza forma autyzmu). Po prostu żyłem na ogół w swoim świecie, byłem jako dziecko poważnym, "młodym naukowcem" z głową w mapach, artykułach poświęconych moim hobby, parametrom samochodów, samolotów, kolejek linowych, którym się poświęcałem bez reszty, a dzieciaki wydawały mi się rozwydrzonymi, głośnymi bachorami, z którymi absolutnie nie umiałem nawiązać wspólnego języka. W podstawówce przekształciło się to w częste dokuczanie mi, co sprawiało, że szkoła stała się dla mnie więzieniem i męką. W początkach dorosłości, załapałem jako-taką pracę i jako typowy "korpo-szczur", wytrwałem w niej prawie 10 lat, bez specjalnego entuzjazmu, ale godząc się, że tak po prostu na tym świecie jest. Często zadawałem sobie pytanie, czy jestem w życiu szczęśliwy? I na ogół odpowiadałem sobie, że w miarę tak. W związkach układało mi się różnie, pracę niespecjalnie lubiłem, ale miałem wiele pasji i nawet będąc w szkole czy w pracy, rozmyślałem i planowałem podróże i wrażenia, których doświadczę w parkach rozrywki (ulubione hobby), na nartach, czy też chodząc po górach lub leżąc na plaży. Podobnie jak pisała Beata Pawlikowska w swoich książkach - ta nadzieja i myśl o tym, że szkoła/praca to tylko czas oczekiwania na to prawdziwe życie, trzymała mnie w tym entuzjazmie. Uwielbiałem oglądać w sieci klipy i zdjęcia z ulubionych miejsc, "nakręcając się" na wyjazd. W dzieciństwie moje pasje były inne, ale też z niecierpliwością czekałem na kolejną grę komputerową, kolejny numer magazynu motoryzacyjnego, kolejną składankę muzyczną, czy kolejny model samolotu do sklejania. Pasji miałem mnóstwo. Pytań o sens życia nie zadawałem sobie do czasu "wybuchu" tych wszystkich objawów, czyli do 30-go roku życia. Ostatnie 7 lat to próba odkrycia "o co w życiu chodzi" "Jaki jest sens życia?" Nerwica je trochę przewartościowała - gdy staje się oko w oko ze śmiercią (jak się wówczas wydaje), zacząłem sobie zadawać pytanie: "Ale po co to wszystko jest, skoro i tak umrzemy? Po co się cieszyć życiem, gromadzić te wszystkie doświadczenia, skoro i tak za jakiś czas nic po nas nie zostanie? Czy to nie bardzo ponura wizja?" Gdy rozważałem wizytę u psychologa, będąc tak pewien trafności swoich myśli, bałem się, iż to ja jego do nich przekonam. I że on odpowie mi w stylu: "Kurcze, nigdy tak o tym nie myślałem, nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, o czym pan mówi". Bałem się, że to on wpadnie w depresję, gdy dowie się (ode mnie) jak wygląda świat i że jego życie się kiedyś skończy, a nie że to on pomoże mi z niej wyjść. Zacząłem więc sięgać po różne publikacje w sieci, a także książki. Dwie mi szczególnie pomogły: "Pokonałem nerwicę" (Grzegorz Szaffer) oraz "Nerwica - miałem, poznałem, pokonałem" (Adam Kizam). Pierwsza pomogła mi zrozumieć mechanizm napędzania paniki w początkowych 2 miesiącach silnych objawów i że to tylko błędne koło, a nie faktyczne zagrożenie życia (lęk wzmaga objawy, a objawy wzmagają lęk), a druga już w nieco bardziej filozoficzny sposób traktowała o takich sprawach jak uważność, bycie obserwatorem, bycie tu i teraz. Dziś nadal stoję w miejscu. Tzn. na pytanie co mnie gnębi, odpowiadam na zasadzie pierwszego skojarzenia - objawy. Już nie ta panika, ale wciąż napięcie w ciele, jakby jakaś siła trzymała mnie w wielkim imadle. Jednak po chwili zadaję sobie drugie pytanie: "Czy gdybym nie miał tych objawów, byłbym szczęśliwy"? No właśnie, i tu już zaczynam sobie sam dopowiadać, co może być przyczyną. Otóż przyczyną jest (jak przynajmniej teraz myślę) strach przed ludźmi. Przekonanie, że mam do wyboru tylko 2 opcje: jako osoba żyjąca w swoim świecie, ze swoimi zwyczajami, mogę albo żyć, starając się upodobnić do reszty, będąc czujnym czy oby tylko się nie wygłupię, kontrolując otoczenie, czy ktoś mi nie zagraża, albo (opcja nr 2) - pozwolić sobie na bycie sobą, narażając się na ataki i szykany. Bo widocznie czymś je na siebie ściągam. Jak chyba każda osoba z różnymi "odchyłami od normy". Gdy grupa ludzi widzi wśród siebie kogoś np. z zespołem downa, a jednocześnie wie, że za szykany wobec tej osoby, nie spotka ich żadna konsekwencja, to wiadomo, że sobie na nie pozwoli. Nerwicowcy, a tym bardziej aspergerzy, zwracają na siebie uwagę swoją sztywnością, a także lękiem, który widać. Staram się trochę zrozumieć psychologię i rady, udzielane przez różne osoby, zajmujące się duchowością, rozwojem osobistym, coachingiem itp. Mówi się np. że to my sami wchodzimy w rolę ofiary. Że inni odbiorą nam tyle wolności, tyle decyzyjności, ile sami zechcemy im oddać. A ja właśnie z tym nie mogę się zgodzić. Oczyma wyobraźni widzę sytuację, gdy otacza mnie na ulicy grupka chuliganów (dziś może rzadziej spotykane, ale doświadczyłem tego kilkanaście lat temu), mówiąc: "No i co panie mądraliński? Nadal twierdzisz, że oddasz nam tyle wolności, na ile nam pozwolisz? Nie, oddasz nam tyle wolności, tyle pieniędzy i tyle uszczerbku na zdrowiu, ile my zechcemy Ci odebrać". Na dzień dzisiejszy nie umiem pogodzić się z tym dysonansem między światem "oficjalnym", opisywanym w książkach, artykułach, mediach, a między tym rzeczywistym (tzn. brutalnym), który widzę i doświadczam. Między radami, by na agresję odpowiadać szacunkiem, zrozumieniem, brakiem chęci odwetu czy nienawiści, a między rzeczywistością, w której im ktoś jest bardziej podłym człowiekiem, tym rzadziej ma w życiu problemy - czy to związkowe, czy zawodowe, czy depresyjne, bo na depresje i nerwice zapadają głównie ci wrażliwi. Co więcej, czasami spotykam nawet wypowiedzi psychologów, mówiące, iż na ofiarę zwykle wybierana jest ta osoba, która nie potrafi się agresywnie odgryźć. I to już jest zgodne z tym, co obserwuję i czego doświadczam. Ponadto zwraca uwagę prawidłowa forma - "wybieraNA" (przez innych, nie przez nas samych). A zatem wszechświat wydaje się bardziej sprzyjać nie tym, którzy żyją w zgodzie, miłości, harmonii, a tym drugim. No i przez to, świat wydaje mi się jednym, wielkim kłamstwem, w którym uczestniczą nie tylko politycy i media (co jakby wiadomo), ale ogólnie cała ludzkość - w tym ci, którzy (przynajmniej teoretycznie) powinni innym pomagać.
×