Hej!
Mam na imię Monika i mam 20 lat. Oprócz dwudziestu lat mam też problemy z życiem. Ostatnio zaliczyłam miesięczny pobyt w szpitalu psychiatrycznym (bo nic nie jadłam, nie piłam, nie spałam, a wszystko to ze strachu, że coś mi się stanie podczas tych czynności). Leczę się psychiatrycznie (przyjmuje leki) już od 5 lat, regularnie. Najpierw setaloft, dopiero w szpitalu zmieniono mi na leki które rzeczywiście trochę działają. Podczas lęków dzwoniłam po lekarzach, że coś się ze mną dzieje, miałam kołatanie serca, napady duszności, uczucie palenia w plecach i klatce piersiowej, problemy z oddychaniem, strach przed WSZYSTKIM dosłownie. Obecne leki trochę mi pomagają, nie odczuwam prawie nic fizycznie. Jednak lęk pozostał. Boje się wszystkiego, nie daje rady wychodzić z domu bo mnie paraliżuje. Nie jestem w stanie normalnie rozmawiać, bo się boje. Boje się ruszyć czegokolwiek bo myślę że to się zepsuje. Mam milion myśli w głowie, których nie mogę uciszyć, mam problemy z samookaleczaniem i myślami samobójczymi. Uczęszczam na terapię w nurcie systemowym raz w tygodniu. Jednak to dla mnie za mało, nie jestem w stanie żyć. Rzuciłam studia po 3 miesiącach z powodu tego durnego lęku, we wrześniu dowiem się czy szkoła policealna wypaliła (przez szpital nie byłam na wielu lekcjach). Bardzo często po prostu mam dość życia w tym ciągłym lęku, chociaż bez niego też jest źle, bo wtedy nie ruszam się z łóżka, leżę i nie mam siły, jestem jak wyssana z emocji i życia i marze tylko żeby zasnąć na zawsze. Mam wrażenie, że tak będzie już zawsze, bardzo się tego boje... Dlatego zarejestrowałam się na tym forum, może przyniesie mi takie duchowe chociaż małe ukojenie.