Skocz do zawartości
Nerwica.com

kasia_jamz

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

Osiągnięcia kasia_jamz

  1. Witam wszystkim. Wpis będzie dość długi ale pierwszy raz szukam pomocy/wsparcia na forum więc chcę nakreślić w miarę możliwości dobrze tamat. Jak chyba większość ludzi z tego rodzajami problemów, moje dziecństwo było dalekie od ideału. Ojciec alkoholik (na szczęście od którego zostałam odcięta w dzieciństwie więc nie jestem typowym DDA). Drugie małżeństwo mamy, ojczym, który mnie i siostry nie akceptował. Mama nie potrafiła dawać miłości i okazywać uczuć. Brak dziadka i babcia, która nas nie tolerowała. W dużym skrócie dość mocno dysfukcyjna rodzina i wychowanie w permanentnym odrzuceniu. W dzieciństwie, wczesnej młodości na szczęście miałam wiele przyjaciółek, koleżanek więc jakoś tak lata leciały. Kiedywyjechałam na studia byłam osobą bardzo samodzielną. Pracowałam, studiowałam i miałam mnóstwo planów, ambicji, celów życiowych (zresztą w podstawówce też byłam wzorową uczennicą). Marzyłam o dalekich podróżach i udawało mi się realizować je. Jednym słowem, problemy w domu się przewijały i często mnie dobijały bądź doprowadzały do płaczu ale ja jakoś podążałam swoją nową dorosłą z milionem pomysłów na życie. Związki mnie wtedy śrenio interesowałuy i choć jakieś chłopaki się pojawiali w moim życiu nie nawiązywałam z nimi stałych relacji. Miałam swoje życie, koleżanki, skupiona na sobie. Po studiach można powiedzieć pojawił się pierwszy poważniejszy chłopak a potem jeszcze jeden. Z różnych względów związki nie przetrwały (nie ma sensu tutaj opisywać powodów) i choć przeżyłam rozpad jednego dość mocno to mimo wszystko z perpektywy czasu uważam, że dość typowo i naturalnie przeszłam tą stratę. Najpierw płacze wiadomo, ale przestawałam się odzywać, odcinałam się i jakoś powoli szłam do przodu. Do tego momentu myślę, że byłam jeszcze normalną dość osobą (w sferze emocjonalnej). Kolejno przyszedł przełomowy można powiedzieć etap w moim życiu. Pierwsza poważna praca w dużej firmie, i pierwsza wielka miłość. I tutaj to szczerzę mówiąc historia na tygodnie opowiadań więc pominę ją ale postaram się jakoś naznaczyć temat. No więc ta wielka miłość, pierwsza, pierwsze mieszkanie wspólne, przerodziła się w ogromnie patologiczny i toksyczny związek. Dostrzegłam, że mam problemy z okazywaniem uczuć, wtedy też udałam się na moją pierwszą terapię. Ale druga strona też nie była święta, kłamstwa, okrutne kłamstwa, manipulacje, wyzwiska..związek trwał 3,5 lat a z tego jakieś 3 to była sinusoida emocjonalna, od szczęścia po wielkie dramtaty. Typowy toksyczny dramat emocjonalny. To co działo się pod koniec...upadłam na dno psychiczne. Chyba wszystko pękło i trafiłam na oddział depresji do szpitala. Spędziłam tam 4 tygodnie (niby zaburzenia adaptacyjne jako depresja po rozstaniu), a kolejno na 3 miesięczną terapię grupową. Gdzieś powoli z depresji wychodziłam ale mój były ciągle robił mi sieczkę w glowie a ja jak się okazało wciąż w tym tkwiłam. I tak toksyczna relacja przeciągnęła się kolejny rok. Wtedy już jakoś funkcjonowałam ale tkwiłam w tym bardzo mocno i zaczęlam robić rzeczy, których się wstydzę nawet (podjezdzanie pod jego blok itp). Takie, które w mojej opinii zaczeły być dość psychiczne. Sprawdzanie wszystkiego co się z nim wiąże. Śledzenie profili. Itp itd. On oczywiście wciąż mną manipulował (jednego dnia kochał innego nie chciał znać) ale ja byłam totalnie uzależniona od niego. Wysyłałam miliony wiadomości, jak porąbana jakaś. Nie potrafiłam kontrolować emocji, nie radziłam sobie już z niczym. On pomimo swoich gierek znów pewnego dnia rozwalił mnie psychicznie (tak wiem, że to ja na to pozwoliłam i mój problem ogromny się ujawnił) i postanowiłam wtedy rozpocząć kolejny raz terapię indywisdualną, zacząć znów leki antydepresyjne i chciałam się uwolnić z tej 5 letniej dramaturgii. Choć moja psychika była już dość mocno zajechana i zniszczona. Po pół roku od tej decyzji i 5 latach nie widzenia świata poza moim byłym pojawił się ktoś w moim życiu i nie mam pojęcia jak to się stało ale zakochałam się. Tak bardzo. No i zaczęło się pięknie choć ja od początku wyłożyłam temat na stół. Moją historię, leki, terapię. Przyjął to do siebie i bardzo kochał więc postanowił mnie w tym wspierać. Pojawił się jednak problem odległości bo on był z innego miasta i ja sobie srednio z tym radziłam. I tak mijały miesiące, ja kochałam coraz mocniej ale jednoczesnie słuchał wciąż o moim byłym oraz moje watpliwosci co do odleglosci. Spedzalismy super weekendy a ja w srodku tygodnia zaczynalam sie zle czuc ze go nie ma, czy to ma sens itp i to wszsytko mu pisalam. Byly plany kupna mieszkania i jego przeprowadzki. Cieszylam sie okrutnie. Duzo by pisac dokladnie. W kazdym razie przyszedl dzien w ktorym on powiedzial koniec. Mial dosc tego ze sobie nie radze z historia zwiazana z bylym (bylam rozwalona jak go poznalam dopiero powoli zaczynalam z tego wychodzic), moich lęków co do przyszłości i innych. Rozumiałam jego decyzję ale jednocześnie bardzo go kochałam więc zaczęłam walczyć. I tak na początku on bez problemu się ze mną widywał, sypiał, spędzał czas wciąż ale bał się znów angażować. Zaczęło się robić dość niefajnie bo ja coraz mocniej naciskałam a on coraz bardziej sie odsuwał. I tak doszło do sytuacji kiedy tydzien przed swietami wielkanocnymi bylam u niego na weekend, ktory spedzilismy razem super (to byl juz 3ci miesiąc od oficjalnego rozstania), zakupy, kolacje, filmy, seks, przytulanie, całował mnie w czoło itp. Po tym weekendzie ja znów nie radziłam sobie z jego ciszą więc wybuchłam, wylałam parę rzeczy i wtedy już powiedział, że więcej nie będziemy się widywać. Po tygodniu od tego pojechałam jeszcze raz do niego i tam rozmawialiśmy i znów był seks itp. A tydzień po tym oznajmił, że z kimś się już zaczął spotykać i jest w nowym związku. I wtedy się zaczęło ze mną dziać znów bardzo źle... 2 tygodnie L4, benzo, wysylanie do niego dziesiątek wiadomości, choć powiedział jasno, że nie chce więcej kontaktu a ja zaczełam umierać. Przyjechałam raz pod jego mieszkanie, nie wyszedł. Nie widziałam go od tamtej pory, 1,5 mies, wiem, ze ma dziewczyne a wyslalam chyba 100 wiadomosci na maila choc zablokowal mnie wszedzie. Mam lęki, nie mogę sobie poradzić, myślę o nim 24 na dobę, chcę żeby wrócił (zachowuje się irracjonalnie ma dziewczyne wiec w teorii powinnam go nie chciec wiecej widziec). Nie spie po nocach, placze, walcze ze soba zeby tam nie pojechac, zeby wiecej sie nie upokarzac, na mysl o tej dziewczynie czuje scisk w klatce piersiowej, codziennie zyje z bolem psychicznym, z checia odezwania sie choc od 2 tygodni juz nie odpisal wiecej. Zachowuje sie jak psychiczna. Znowu to samo, znowu nie umiem poradzic sobie z tymi emocjami. Mam terapię, biorę antydepresanty i probuje jakos z tego wyjsc ale on jest w mojej glowie non stop. Wciaz go kocham ale nie potrafie odejsc jak czlowiek, jak normalny czlowiek, nie potafie sie pogodzic z jego strata, zaakceptowac, ciagle szukam sposobow jak kiedys go spotkac, mysle ze moze im sie nie ulozy i wtedy wroci. A potem mysle ze uprawial z nia seks pare dni po mnie i rozrywa mi serce. Przechodze znow ten emocjonalny armagedon i juz nie wiem jak sobie pomoc☹ Cierpię strasznie ale wiem jednocześnie, że moje zachowanie nie jest normalne, ze robie rzerczy ktore rania mnie jeszcze gorzej a nie potrafie przestac...kazdy dzien bez niego jest dla mnie walką o prztrwanie i czasem mam wrazenie ze nie dam juz wiecej rady☹
×