Witajcie. Chciałbym się dowiedzieć, czy moje objawy mogą być związane z nerwicą (moim zdaniem tak). Na wstępie chcę też zaznaczyć, że nie badałem się w kierunku innych chorób poza ogólnymi badaniami i badaniami krwi które zawsze wychodzą ok.
Wszystko zaczęło się już około 9 lat temu - sypał się mój wieloletni związek (13 lat) a ja nie potrafiłem nic z tym zrobić. Wtedy już miałem napady lęku, gulę w gardle, bóle w klatce piersiowej. Gdy w końcu się wszystko posypało wziąłem się w garść, rzuciłem w wir pracy i zainteresowań i wszystko minęło. Niestety trwało to około 2 lata - po tym czasie dowiedziałem się, że moja mama zachorowała na raka i jest w mega ciężkim stanie (rak jajnika IV stadium). Zaangażowałem się bardzo w pomoc, jeździłem z nią do szpitali, załatwiałem operację w WAW, zawoziłem na chemię na prawie drugi koniec polski, często w nocy odbierałem z szpitala np z Bydgoszczy gdy źle się czuła. Wtedy też, objawy nerwicy powróciły, i już tak trwają około 6 lat. Obecnie są przyporządkowane do rytmu jej badań TK, po badaniach kiedy okazuje się, że choroba jest utrzymywana w ryzach przez chemię ja zaczynam się czuć trochę lepiej, kiedy jednak zbliża się termin kolejnego TK zaczynają się pojawiać coraz to nowe objawy. Dodatkowo przez te 6 lat do odczuwanych przeze mnie objawów doszły nowe. Gdy mój ojciec zachorował na raka płuc (palił całe życie po 3 paczki dziennie) do standardowych objawów jak nerwobóle w całym ciele doszły bóle nóg i zespół niespokojnych nóg i utrzymywały się przez kolejne 1,5 roku. Ojcem jego ostatnie miesiące musiałem opiekować się sam, moja siostra wyjechała do anglii, mama przebywała w Warszawie na kolejnej operacji. Ja wykorzystałem cały urlop i opiekę i się nim zajmowałem, karmiłem, przebierałem, myłem... Byłem z nim do końca - nie muszę mówić jaki to wpływ miało na moją psychikę. Kiedy odszedł, ból nóg nie ustępował jeszcze przez rok, aż nagle z dnia na dzień minął. Oczywiście jak się pojawił wkręcałem sobie wszystko, zakrzepicę, i masę innych chorób, ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że to ból na tle nerwowym dlatego postanowiłem nie zgłaszać się do lekarza. W między czasie zostałem ojcem, założyłem firmę, do tego pracuję normalnie na etacie gdzie mam kierownika psychopatę, który się na mnie uwziął, więc mój mózg jest cały czas pod wpływem silnego stresu. Przez problemy w pracy pojawiły się problemy z jelitami, częste wzdęcia, czasami biegunki, czasami zaparcia... Z mamą był okres pogorszenia gdzie nie znałem dnia ani godziny kiedy musiałem z nią jechać do szpitala - czasami nawet 3 razy w tygodniu, najczęściej w środku nocy więc zacząłem cierpieć na bezsenność... To wszystko spowodowało dalsze pogorszenie mojego stanu. Nagle pewnego dnia obudziłem się z napadem duszności. Nie mogłem nabrać powietrza, myślałem że mam zawał. Ataki duszności zaczęły się pojawiać częściej, jednak uznałem, że nie mają związku z sercem a raczej z nerwami, gdyż wydolność organizmu została na tym samym poziomie - mogę nadal przebiegać takie same dystanse bez pogorszenia wydolności i wysiłek nie powodował duszności. Duszność tak jak się pojawiła, tak znikła - ale zastąpiło ją kołatanie serca i kolejne epizody guli w gardle i ciągłego uczucia napięcia w klatce piersiowej - takiego niepokoju - że zaraz stanie się coś złego. Po kolejnym pozytywnym TK mojej mamy kołatanie serca minęło, ale pojawił się ostatnio kolejny objaw - ukłucia z prawej strony pod żebrami. Zacząłem sobie wkręcać raka trzustki, wątroby itd ale ból nagle przeniósł się symetrycznie na lewą stronę, obecnie potrafi boleć z obu. Ból nie pochodzi też raczej z żadnych organów gdyż ich ucisk nie jest go w stanie wywołać. Co śmieszniejsze mija gdy mój umysł zaczyna się wyciszać - czyli mija wieczorem, nie odczuwam go w nocy, ale gdy idę do pracy zaczyna się nasilać i jego maksymalna wartość osiągana jest około godziny 17, po niej zaczyna odpuszczać... Trochę o mnie - jestem perfekcjonistą, mam analityczny umysł (dzięki temu chyba nie poddaję się tak łatwo autosugestii, że te objawy są wynikiem jakichś śmiertelnych chorób), posiadam naprawdę olbrzymią ilość zainteresowań, bardzo lubię poznawać nowe rzeczy, robię milion rzeczy na raz, kładę się spać bardzo późno bo nadrabiam w ten sposób stracony w ciągu dnia czas który musiałem poświęcić obowiązkom. Mój mózg nigdy nie potrafi się wyłączyć. Nie potrafię usiąść i się zrelaksować. Nie znam stanu bezmyślności - zawsze w głowie latają mi jakieś myśli. Jestem też bardzo zapracowanym człowiekiem, dzielę czas na firmę, pracę zawodową i dziecko. Do tego pomagam mojej rodzinie - był okres, że pomagałem mamie, siostrze np przez kilka miesięcy z rzędu i nie miałem wtedy ani jednego wolnego weekendu. Czuję, że mnie wykorzystują, ale nie potrafię im odmówić. To też na mnie źle działa, bo naprawdę czasami pragnę po prostu odpocząć, ale wiem że muszę mamie pomóc z tym czy z tym, siostra się przeprowadza to trzeba jej pomóc z remontem itd... Czuję, że to odbija się na moim zdrowiu (chyba głównie psychicznym)... Więc moi drodzy, czy te objawy to może być nerwica? Czy mam się zacząć zamartwiać że cierpię na jakąś śmiertelną chorobę? Ja osobiście czuję gdzieś wewnętrznie, że to na tle nerwowym, ale najgorsze jest w tym wszystkim to, że przez tyle lat mimo przeczucia, że to pochodzi z mojej głowy, nie potrafię nic z tym zrobić, nie potrafię się odciąć, czy wyciszyć...