Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hipogryf

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Hipogryf

  1. Witam wszystkich. W końcu zdecydowałem się założyć konto na forum (a przyznam, że trafiałem tu wiele razy, ale zawsze anonimowo, z ukrycia, szukając po cichu wsparcia, ale bez bezpośrednich pytań, jednak w końcu zechciałem sam spróbować, bo obecnie jestem w kompletnej kropce). Mam już 24 lata i jestem życiową niedojdą, stojącą od prawe 6 lat w miejscu. Bez skończonych studiów, bez doświadczenia zawodowego, na utrzymaniu rodziców. Za to z epizodami depresyjnym, zaburzeniami lękowymi, nerwicą, introwertyzmem, fobią społeczną, niską samooceną, brakiem motywacji, umiejętnością przejmowania się na potęgę i jak widać umiejętnością dostrzegania głównie minusów i negatywnych aspektów (choć rzeczywiście ciężko o te pozytywy...). Zawsze byłem typem kujona, także nauka i praca umysłowa nie były mi straszne, a na studia patrzyłem raczej pozytywnie, zresztą jakoś to szło do czasu aż coś pękło... Inny typ nauczania, nagłe przeskoczenie z prowincjalnego miasteczka do metropoli, demony przeszłości, które miały być uśpione, wszystko to wyszło i uderzyło z ogromną mocą. Pomógł psychiatra, własne próby walki. No cóż spróbowałem raz jeszcze... i po pewnym czasie znów się wyłożyłem, mimo że pięknie się zapowiadało. Zdecydowałem się na psychologa (prywatnie), który w jakimś stopniu pomógł, ale było to zdecydowanie za mało - musiałem po pewnym czasie przerwać ze względu na koszta i dłuższy urlop pani psycholog. Udało mi się dostać na terapię grupową, która.... niezbyt wiele mi przyniosła. W międzyczasie działy się różne perturbacje życiowe, które pominę, ale które odcisnęły jakieś piętno. Spróbowałem raz jeszcze, choć byłem zmuszony dojeżdżać codziennie kilka godzin na uczelnię. Mimo braku czasu dla siebie, nawet braku czasu na większą naukę, jakoś minimalnie udało mi się przebrnąć pierwszy rok. Byłem przeszczęśliwy. Przyszedł rok drugi. Znów dojeżdżanie, potem znalazłem jakieś lokum. Byłem strasznie zmęczony tym wszystkim... do tego doszedł ostry konflikt z pewną bliską osobą, gdzie dochodziło do szantażu emocjonalnego... powtórka z rozrywki. Kolejny rok... Skorzystałem z możliwości wznowienia studiów i realizacji 2 lat w jeden rok (chciałem jak najszybciej to skończyć, nawet jeśli wbrew sobie, ale presja rodziny, znajomych i własnych wymagań była zbyt silna). Wszystko pięknie szło, aż do powrotu z rozrywki przesiąkniętego obojętnością i kolejnym konfliktem... Moim problemem była też zawsze szybka rezygnacja z różnych zamierzeń, jeśli nie czułem się pewnie czy mimo upadków - tu postanowiłem, że dopnę swego i skończę te studia. Musiałem zacząć od nowa i wszystko całkiem dobrze szło (choć nie bez zastrzeżeń)... do kolejnego nawarstwienia się problemów - stare nierozwiązane problemy cały czas wracają, sądziłem że zacisnę zęby i jakoś to przejdzie, jak ból głowy, otóż nie. Do tego doszła śmierć członka dalszej rodziny, którą mimo wszystko dosyć silnie odczułem i konflikt ze znajomą oraz moimi obecnymi współlokatorkami - nie są zbytnio w stanie zrozumieć, że nie lubię, gdy ktoś wchodzi do mojego pokoju bez pukania lub bez mojej zgody i że potrzebuję trochę ciszy, szczególnie w czasie nauki (nie mówię o kompletnej ciszy, a o nie wydzieraniu się czy nawalaniu muzyką w sąsiednim pokoju, że słyszę ją mimo słuchawek) oraz czasu (ciągła chęć wygadywania się, użalania, pomocy z każdą pierdołą - bez wzajemności), próby zwrócenia uwagi na te kwestie skończyła się obrazą majestatu, fochem, obelgami, złośliwościami i insynuacjami niestworzonych rzeczy. We mnie z kolei wywołało to przesadne roztrząsanie tej sytuacji, obwinianie samego siebie, ataki lęku i przesadne unikanie ich, by uniknąć nieprzyjemności. Niestety odbiło się to na mnie zbyt mocno... bezsenność, opuszczanie zajęć, chęć przespania problemów z możliwością nie obudzenia się już nigdy. Teraz wiem już, że bez psychologa (lub psychoterapeuty) nie ruszę się już z miejsca, szkoda że przez te lata jakoś nie potrafiłem sobie przemówić do rozsądku. Do tego doszły teraz ponownie leki. Wiem, że muszę już przeciąć pępowinę, zwalczyć swoje obawy i iść do pracy jak normalny człowiek (nie rozumiem dlaczego mam tak silne obawy i niechęć przed tym). Jednak chciałbym się poradzić jak powinienem w tej sytuacji postąpić z samym sobą i z sytuacją na studiach... Wiem, że sam powinienem znaleźć rozwiązanie, ale jestem tak skołowany, że na prawdę nie wiem kompletnie co robić, dlatego proszę o jakieś spostrzeżenia, porady, cokolwiek . Czy jeszcze próbować to jakoś pociągnąć, prosząc wykładowców o możliwość odrobienia zajęć w czasie sesji, machając zwolnieniem i wyjaśniając sytuację, spiąć się i próbować zdać czy może lepiej znaleźć pracę na tyle zajmującą, by nie myśleć o sytuacji w mieszkaniu (raczej niemożliwa do rozwiązania, tym bardziej, że raz sam próbowałem złagodzić sytuację i wszystkie problematyczne sytuacje powróciły do normy), w międzyczasie uczęszczać na terapię, próbować powoli wprowadzać zmiany w życiu i dopiero w październiku znaleźć elastyczniejszą pracę i spróbować ponownie (choć 24/25 latek zaczynający studia i to po raz n-ty jak to fatalnie brzmi...). Dlaczego tak szalenie zależy mi na tych studiach? Bo są one moją pasją, bo lubię to co studiuję, bo zbyt wiele razy w życiu odpuszczałem, bo chcę pokazać sobie i innym, że potrafię, że moje problemy to nie jest wyłącznie lenistwo i niechciejstwo. Choć tu pojawia się kolejna przeszkoda... kompletny brak motywacji i koncentracji od w zasadzie początku, mimo chęci nauki, mimo zainteresowania tematem... nie rozumiem tego kompletnie, choć czasem udało się zniwelować, ale to już inna historia... Z góry dziękuję za wszelkie odpowiedzi i zainteresowanie .
×