Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zombiczek

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Zombiczek

  1. @Aurora88 To niezłe małe dzieło sztuki musiałaś stworzyć, że aż za granicą je szarpią Ja właśnie tworze RPG makerze, polskie tytuły. Mimo obcowania z językiem angielskim przez 20 lat - ciężko mi jest się w nim poruszać ._. Raz spróbowałem wyjść na arenę międzynarodową i z pomocą google tłumacza oraz kilku internetowych znajomych - udało mi się przetłumaczyć jedną z swoich większych gierek na angielski. Niestety raczej furory nie zrobiła i w sumie to nie pojawił się pod nią żaden komentarz. Oczywiście na pierwszą próbę wyjścia do świata wydałem ją za darmo. Z zarabianiem w tej sferze mam problem taki, że grafikiem wybitnie dobrym nie jestem, ale o tyle o ile ją da się jeszcze narysować - to już kwestia muzyki (która buduje dużo klimatu) jest problematyczna. No i też tutaj wchodzą moje własne opory mózgu w stylu: "Ta gra nie jest na tyle dobra, by ją wystawić. Nie ośmieszaj siebie i nie gardź klientami, którzy kupią ten szajs". Co do gamedev to nigdy w sumie nie próbowałem brać się za coś z innymi osobami. Musiałbym się temu przypatrzeć. Na Gamejamach nigdy nie byłem i dopiero pół roku temu w ogóle dowiedziałem się, że coś takiego istnieje XD (biedny zamknięty w piwnicy twórca). Avatar nie ja rysowałem. Rysowała go taka dawna znajoma i bardzo mi się spodobał.
  2. @z o.o. Fobia społeczna. A sam szpital był dlatego, że psychiatra nie był pewny czy nie mam schizofrenii po tym wszystkim co mu nagadałem i chciał bym poszedł na obserwację. Mówiłem mu, że nie mam, no ale chciał mieć pewność. W szpitalu też wykluczyli to.
  3. RPG Maker 2003 Niektóre z moich gierek są na twierdzy rpgmakera. Nie chcę słać konkretnych linków, bo nie chcę robić jakiś reklam. Po wpisaniu w google "twierdza rpgmakera" - powinno wyskoczyć. Tam jest dział gry, a moja twórczość pod nickiem "Zombik".
  4. Proszę wybaczyć także, za post pod postem - ale za Chiny nie mogę tu znaleźć opcji "edytuj". Może jej nie ma, albo jest jakaś inna ._. Tak czy inaczej nie dopowiedziałem jeszcze o relacji matka - ojciec. Mój ojciec pije. Dużo pije. Potem są awantury, matka krzyczy. Nigdy nie był "ojcem" z prawdziwego zdarzenia jeżeli tak mogę to nazwać. Nigdy się nie interesował. Dopiero po moim załamaniu nerwowym zaczął po mnie jechać od najgorszych, bo nie dałem sobie z tym rady. Mówiłem o tym psycholog i uznała, że ojciec powinien zgłosić się na leczenie, no ale on nie chce. Przemocy fizycznej nie ma, więc siłą posłać nie można. Jest za to trochę psychiczna... to też nie pomaga. Kiedyś myślałem sobie o kobietach, które mimo, że mąż je wykańcza, dalej z nim są. Zastanawiałem się dlaczego, dlaczego nie uciekną? Teraz kiedy przeżywam nieco podobną sytuację (chociaż jestem jego synem) i przebywam z nim i słucham tego wszystkiego to zaczynam rozumieć czemu tak ciężko jest to zrobić. Poczucie wartości leci w dół.
  5. Też mam z tym problem, bo ludzie nie rozumieją i od razu wiem jaka będzie reakcja na to co im powiem - temu staram się omijać ten temat, mówiąc że dużo by chcieli wiedzieć. Raz tak długo zbywałem jednych znajo, że zaczęli mieć wizję, że może jestem agentem rządowym lub płatnym mordercą... Tak czy inaczej nie lubię kłamać, bo brzydzę się tym, wiec staram się lekko "naginać" rzeczywistość. Tworzę gry komputerowe w domowym zaciszu, nie zarabiam na tym, bo kwestie muzyki, grafik, praw autorskich. Bardziej zajęcie hobbistyczne można powiedzieć, by się czymś zająć. No to mówię, że jestem twórcą gier. A o fakcie, że na tym nie zarabiam to już nie informuję po prostu. Może nabazgraj coś w notatniku i mów, że jesteś pisarzem (a że żadna książka twoja jeszcze nie została wydana to inna sprawa)
  6. Po zakończonym pobycie w szpitalu, proponowano mi takie dzienne właśnie zajęcia i psychoterapie grupową z innymi. I zdaje sobie sprawę, że by mi się to przydało, ale codzienne dojeżdżanie 80km sprawiło, że musiałem porzucić tą propozycję. (wydatki na dojazdy + 1,5 godzinna podróż w jedną stronę) Szukałem następnie czegoś bliżej, ale w okolicy niestety nic z tych rzeczy nie było. Jedynie jakieś spotkania alkoholików, reszta rzeczy najbliżej 40km dalej, prywatnie. Jeżeli o psycholog chodzi to stara się robić coś, bym wyszedł do ludzi. Czyt: zadania w stylu "idź wypożycz książkę z biblioteki". Nawet z tym mam trudności i nieznanego pochodzenia lęk. Poza tym nie wiem czy mi to pomoże. Wypożyczę tą książkę i co dalej. Może i to kolejne zasłanianie się jak to określiliście mechanizmami obronnymi, a jednak mała miejscowość utrudnia pewne rzeczy realnie. (Dla osoby zdrowej to nie są przeszkody, zdaję sobie z tego sprawę, jednak dla mnie są. Temu wspomniałem o tej drugiej osobie czy "mistrzu", który by mnie motywował i wspierał realnie, a nie przez internet) A co do nowych znajomości to nie jest tak, że w kółko jęczę. Jęczę zaledwie 1x na 3 miechy średnio (jak już muszę z siebie wyrzucić pewne rzeczy), no ale to wychodzi naturalnie samo z siebie. Wielu tego nie rozumie i skreśla mnie od razu po historii. Zresztą nie dziwię się, ale to dodatkowo powoduje spadek poczucia własnej wartości, co bardziej wchłania mnie w to bagno.
  7. Jestem tu nowy i na wstępie zacznę, że nie miałem nigdy w zwyczaju wchodzić na tego typu fora, czy inne grupy dyskusyjne. Jednak jak to się mówi "tonący, brzytwy się chwyta" (nie żeby to forum, było tą brzytwą czy coś!). Postanowiłem jednak podzielić się ogólnie, jakoby szukając wsparcia czy też rady, a może i opadu szczęki. Od razu zaznaczam, że nie wiedziałem dokładnie w jakim dziale dać temat, ponieważ tyczy się wielu zagadnień jakby. Chodzę też do psychologa (ponad rok) i byłem nawet w szpitalu psychiatrycznym na obserwacji. Nie wiem co mi jest... i czy cokolwiek mi jest. Może po prostu niezbyt tu pasuję? A może wykoleiłem się z pociągu zwanego życiem? Zacznę jednak od początku. Postaram się krótko, bo opowieść ta niesłychanie długą jest. Mam 26 lat, kawaler. Nigdy nikogo nie miałem. Znajomych za bardzo też nie. Jakoś tak nigdy nie pasowałem do większości, którą spotykałem - chociaż bardzo chciałem. Jak to powiedział Einstein "Tylko życie poświęcone innym, warte jest przeżycia". Życie samotne jest trochę bez celu. Według mnie żyjemy dla innych, z innymi, wspieramy się, dbamy o siebie. Niestety całe swoje życie jedynie obserwowałem.... obserwowałem jak inni mają znajomych, chodzą razem, spacerują, chodzą na imprezy czy bawią się. Mnie to wszystko ominęło (czyt: imprezy, osiemnastki, większe spotkania towarzyskie). Czuję aż w kościach ten kryzys wieku średniego kiedy mnie dorwie przez te braki w doświadczeniach. Tak czy inaczej... rozpędziłem się trochę. Wróćmy nieco wcześniej do czasu kiedy miałem 19 lat. Rozpocząłem studia w większym mieście, gdyż sam pochodzę z małego miasteczka, gdzie nic nie ma. Niestety natłok nauki, ilość prac do pisania, stres związany z samotnością w tym miejscu (tak to chociaż siostrę miałem!) przyczyniły się do tego, że dostałem bardzo silnego załamania psychicznego. Potrafiłem leżeć w łóżku i krzyczeć do ściany. Zamykałem się też w szafie czy zamykałem i otwierałem drzwi. Nie kontrolowałem tego! To było straszne... po 2 tygodniach wziąłem się w sobie i postanowiłem wrócić na studia, nadrobiłem zaległości, ale ponownie wrócił natłok nauki i innych rzeczy, z którym nie dałem rady. Zrezygnowałem. Wróciłem do domu, gdzie przez ojca wyzwany zostałem od śmieci, debili... i lepiej by było żebym się nie urodził. I tak to trwało... płacz, ból serca i wieczne nękanie ze strony ojca, że jestem śmieciem. Zaczęły się stany lękowe, inne tego typu rzeczy. Po roku czasu postanowiłem zacząć inną szkołę, jednak drugiego dnia... cały stan ze studiów wrócił. Silny atak lęku i paniki. Mój umysł jakby nie działał. Miałem wrażenie, że zaraz jestem w stanie rzucić się pod samochód, byle tylko zakończyć to wszystko. Zrezygnowałem po raz kolejny... Dalej wyzywany, dalej niewiedzący co z sobą zrobić. I tak minął kolejny rok... potem udało się złapać na jeden kurs, było w miarę dobrze, staż... a po stażu znów pustka. Pojawiające się myśli o bezdomności, rozważania filozoficzne, główkowanie, burza mózgów. Mijały kolejne lata, a ja... siedziałem w miejscu. Widziałem jak ludzie w moim wieku prą naprzód. Osiągają sukcesy zawodowe, mają towarzysza życiowego, a ja siedziałem... i obserwowałem. Czułem się jakbym wykoleił się z pociągu życia. Mój pociąg uciekł... uciekli rówieśnicy... uciekali młodsi, a ja siedziałem na łące z boku i obserwowałem. Nie potrafiłem zebrać się w sobie, by móc coś zacząć... coś zrobić. Nie wiedziałem co. Mała miejscowość nie pomagała. Niewiele tu pracy, niewiele jest do robienia. Głównie fizyczne prace - a mimo, że jestem facetem to niestety niezbyt mi takie wychodziły. Nie było motywacji, pasji. Po czasie zaniknęły także marzenia. Wieczny strach przed zmianą. Wszystko to jest bardzo ogólne. Nie sposób wypisać wszystkich myśli, celów, idei jakimi się kieruję. Jedno wiem na pewno - chciałbym odmienić swoje życie. Niestety nie potrafię. Mała miejscowość jak wspomniałem - powoduje, że nie jestem w stanie robić tego co chciałbym robić, bądź do czego w jakimś stopniu się nadaje. Nawet mi się nie chce! Ilekroć mam przeglądać oferty pracy czuję jak dostaje palpitacji serca. Naturalnym wyjściem... zarówno od toksycznego ojca jak i ucieczki z tej wymarłej ziemi - byłaby ucieczka do większego miasta. Tak, to logiczne. Jednak nie potrafię tego zrobić samemu. Napada mnie irracjonalny strach. Mam go zarówno jak idę do sklepu, w relacjach z innymi, nie mówiąc już o rozpoczynaniu jakiejś pracy! Mam wrażenie, że gdybym mieszkał w większym mieście tak normalnie - to próbowałbym nowych studiów (już wcześniej) czy patrzyłbym na pracę (bo taka faktycznie jest i to cała masa różnych ofert w przeciwieństwie do mojego zadupia). No, ale podjęcie pracy wymaga wyprowadzki, a to zmiana życia o 180 stopni! Nie potrafię go zmienić nawet w 10 stopniach, a co dopiero obrót o 180. Równie dobrze mógłbym iść do zakonu, bo to też drastyczna zmiana (o czym też rozważałem, ale jednak zmiana to zmiana, mój strach mnie paraliżuje). Chciałbym być wśród ludzi... poczuć jak to jest z nimi przebywać, bawić się. Nie mam jednak z kim, a samotne poznawanie nowych ludzi jest jedynie przez internet i trafiam ludzi z niego tak jakbym był bombą atomową. Dookoła mnie - żadnych znajomości w promieniu 80km. Gdybym mieszkał w Krakowie czy nawet w Opolu miałbym już z 10 znajomych! Los mi chyba nie pomaga. Tak wiem, że to wszystko brzmi jak lament czy coś... ale czasem muszę się wygadać, a nie mam komu. A dzisiaj to już w ogóle tak się porobiło, że znowu mam te "gorsze dni". Muszę znaleźć jakieś rozwiązanie z tego marazmu. Zostanie tu gdzie jestem to dalsza katorga - Z drugiej strony nie ma tyle odwagi + lęki, by z niego samemu uciec - Potrzebna by była druga osoba - Takiej nie ma - Zostanie tu gdzie jestem to dalsza katorga... Następuje błędne koło, z którego nie potrafię uciec. Po tylu latach zatraciłem nawet większe marzenia, czy chęć tworzenia związku (bo uznaje, że się do tego nie nadaje już). Mimo wszystko staram się optymistycznie podchodzić do życia, no ale nie zawsze to wychodzi. A już zwłaszcza kiedy poznaje w internecie nowych znajomych... i niby jest fajnie... dopóki nie opowiem swojej historii. Wtedy nagle jest takie "Yyyyy..." No i niby dalej jest spoko, ale już to nie to samo. Potem ten temat powraca i z czasem wychodzi na to, że "jesteś żałosny", "jesteś debilem", "ogarnij się", "zmień coś". Jakby to było takie łatwe! Nie są w moim umyśle i nie wiedzą co przeżywam! A przeżywam wiele... rozterek, problemów filozoficznych. Ja wiem czego potrzebuję... potrzebuję mistrza! Kogoś kto nauczy mnie jak żyć. Pragnę siedzieć pod wodospadem i nosić wiadra na kiju, unosząc się na desce nad rzeką. Takie wiecie... szkoła życia. Nie potrafię już żyć... czuję, że nie potrafię. Chciałbym, wyobrażam to sobie, ale... pojawia się strach, lęk, pojawiają się myśli natury filozoficznej w stylu "A może lepiej być bezdomnym? Wtedy się uwolnisz! Nie będzie domu więc nie będziesz miał do czego wracać, a wtedy będziesz mógł w końcu ruszyć w świat! Kajdany zostaną zdjęte". - Takie właśnie myśli mi towarzyszą. Nie potrafię się uwolnić. Zapuściłem korzenie w swoim mieście, którego gdzieś tam głęboko w serduszku "nienawidzę", chociaż wiem że nie powinienem używać takich słów. No, ale tak to czuje! Stałem się więźniem własnego ciała! A dusza chce lecieć! Chce tworzyć! Zmieniać świat na lepsze! Jestem kreatywną osobą... tak myślę. I myślę też, że wyobraźnia to najlepsze co mam. Piszę opowiadania, napisałem nawet dwie książki (ale ich nie wydałem, kurzą się na dysku). Stworzyłem liczne gry komputerowe 2D (za darmo, nie zarabiam na tym, bo kolejne schizy i poczucie "nie są na tyle dobre by je sprzedawać"). Nie wiem co bym chciał. Znaczy wiem, mistrza, ucieczki, pisałem o tym. Niczym bohater filmu "Wszystko za życie" uciec w dzicz i zostawić wszystko! A właściwie nie tylko filmu, bo taka postać istniała faktycznie i ten film to jakby jego biografia. No, ale z drugiej strony chcę być wśród ludzi, cieszyć się z nimi, bawić się... dwie skrajności. No i zastój. Ciężko to wytłumaczyć. Ciężko mi to wytłumaczyć. Wiele osób może mieć mnie za życiowego przegrywa. Chociaż patrząc z perspektywy innego świata, któż to wie. Może wcale tak nie jest? Niemniej jednak będąc na tym świecie wciąż się tak czuję. Czuję się jak przegryw, płynąc przez życie jak samotny żagiel - jak to śpiewał pan Andrzej Siewierski. Nie wiem już co robić, bo plan, który (w moim mniemaniu by mi pomógł) jest niemożliwy, gdyż wymaga udziału drugiej osoby. No wiecie, co by nie być samemu, mieć jakieś wsparcie, oparcie, by jakoś się żyło. Samemu dostanę znów ataku w wielkim mieście i co? I jeszcze pozabijam wszystkich! Nie no tak drastycznie raczej nie. Żartuje sobie. Ja zabawny jestem... chyba. No i takim oto sposobem, trochę opowiadając o sobie, trochę o przemyśleniach napisałem tą historię i ten post. Nie wiem co mam robić. Po prostu nie wiem. Jestem zagubionym samotnym żaglem. Chciałbym zmieniać świat, zostać kimś ważnym. By mi budowali pomniki! No, ale... jest jak jest. Taaak... rozpisałem się. Musiałem się wygadać obcym ludziom na forum. Na koniec przypomnę, że chodzę do psychiatry, do psychologa (a nawet te rzeczy były zmieniane i przeszedłem już przez kilku specjalistów). Obecnie trzymam się jednej psycholog od ponad roku, ale niezbyt tak mi pomaga to wszystko. Mam nawet wrażenie, że zapomina ona o tym o czym ze mną rozmawiała, wiele razy pytając się o to samo, a potem się dziwiąc. Nie dziwię się. W końcu ma wielu pacjentów, a moje wizyty raz na miesiąc, ale zastanawiam się czy w takim razie jest w tym szansa. Może jestem skazany na samotność? Ktoś musi! Dzisiaj na wizycie na moje kolejne rozmyślenia powiedziała, że może mnie zapisać na kurs grania na harmonijce. Siedzę tak i mówię... "Harmonijka? Jeżeli o muzykę chodzi wolałbym jakiś fortepian czy skrzypce", na co ona, że nie mamy takich rzeczy tylko harmonijka. Tak... harmonijka... niech ta rozmowa będzie dowodem na jakiej wymarłej ziemi mieszkam. I jak tu spełniać marzenia? Jak dokonywać czegoś wielkiego? Jeżeli znikąd pomocy, a lęki i dziwny strach wyżera cię od środka? Nie wiem już co robić (powtarzam się wiem!). Po prostu nie wiem. Zostać bezdomnym... to jest to. No przecież to takie oczywiste... Piszę wiec ten post w nadziei, że tutaj otrzymam jakąś radę (która będzie zgodna z moimi ideałami i przemyśleniami oczywiście!). Chociaż bardziej chyba liczę na cud. Na tajemniczy zbieg okoliczności, który wyrwałby mnie z tego bagna. Przeglądając dzisiaj to forum widziałem podobne tematy (a przynajmniej w niektórych kwestiach), więc wiem, że nie jestem sam z pewnymi rzeczami. Mimo wszystko musiałem się wygadać... albo "wypisać" jak kto woli. Dziękuję za uwagę.
×