Skocz do zawartości
Nerwica.com

fish-ka

Użytkownik
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez fish-ka

  1. Nie wątpię, że miłość i relacje pomiędzy rodzicami mają znaczący wpływ na dzieci. Chodzi mi o to, że dzieci uczą się przez obserwację dorosłych i jeśli zauważą, że rodzice np. robią coś określoną ilość razy lub w specyficzny sposób to wtedy zaczną ich naśladować. Poza tym chyba takie skłonności (obym się oczywiście myliła) są w pewnym stopniu dziedziczne.
  2. Uffff jak dobrze wiedzieć, że nie jestem sama, że jest mnóstwo ludzi o podobnych problemach. Jestem nowa, więc przedstawię swoją historię. Wszystko zaczęło się w wieku 13-14 lat. Od dziecka łączyła mnie silna więź z matką (może nawet zbyt silna). Odkąd pamiętam zawsze bałam się, że umrze. Te lęki powoli zaczęły przeradzać się w obsesje. Wydawało się, że mogę mieć wpływ na jej życie, że mogę zrobić coś, za co karą bedzie jej śmierć. Zaczęły pojawiać się w mojej głowie przymusy i zakazy-coś zrobię/ czegoś nie-mama umrze. Był to także sposób na zmotywowanie siebie do czegoś: nauczę się, posprzątam bo w przeciwnym razie coś się stanie. To były takie "zakłady", coś na zasadzie GRY Z PANEM BOGIEM. Nim zauważyłam zaplątałam się na dobre. Do lęków o matkę doszly jeszcze lęki o....własne dzieci (w wieku 14 lat!). Bałam się, że już teraz jestem w stanie myślami lub czynami sprawić, że w przyszłości urodzą się chore. Schemat był taki sam jak z mamą. Coś MUSZĘ, czegoś mi NIE WOLNO. Za złamanie "zakazu" lub nie dotrzymanie "nakazu" aby uniknąć kary dla mamy lub dzieci musiałam się "wykupić" za pomocą karania siebie (rezygnowanie z czegoś przyjemnego, przymusowe wykonywanie tzw. "pożytecznych czynności" z reguły bardzo uciążliwych-w końcu kara to kara). ZACZĘŁAM ŻYĆ W PASKUDNYM ŚWIECIE LĘKÓW, OBSESJI I CIĄGŁEGO POCZUCIA WINY... W wieku 19 lat moje marzenie się spełniło-dostałam się na studia w Krakowie. Całe wakacje czekałam na wyjazd i "nowe życie". To życie okazało się jednak K O S Z M A R E M... Natręctwa zaatakowały ze zdwojoną (a może potrojoną siłą). Tak jakby żył we mnie stworek, który dozował moje szczęście i w razie jego "nadmiaru" podnosił alarm i przechodził do ataku, amunicją były natręctwa. To było jak bombardowanie bez chwili spokoju. Na zajęciach na uczelni często musiałam wychodzić do toalety, żeby poukładać sobie myśli bo przez ich natłok TRACIŁAM KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄ...Płakałam wtedy, biłam w ściany, prosiłam Boga o pomoc. Nie mogłam skupić się na nauce do egzaminów, potrafiłam podrzeć pracę na zaliczenie gdyż w trakcie jej pisania pojawiła mi się np. bluźniercza myśl. Kładłam się późno spać bo miałam do wykonania natrętne czynności, chodziłam niewyspana, poczochrana, byle jak ubrana. Tak jak wspomniałam zaczęłam żyć w swoim zawikłanym świecie, czasem tracąc kontakt z rzeczywistością (!) mówiłam do siebie (!!!) przy innych ludziach, kręciłam głową chcąc zaprzeczyć natrętnie nawracającym myślom lub obrazom, robiłam to często nieświadomie i automatycznie, a ludzie to widzieli i brali to za tiki nerwowe ( z resztą poniekąd mam to do dzisiaj choć już teraz bardziej nad tym panuję). W tamtym okresie stres był tak wielki, że na zmiane miałam nerwowe bóle brzucha lub głowy. Jednym z moich najbardziej dziwacznych objawów był lęk przed wyrzuceniem jedzenia (co w moim mniemaniu było grzechem ciężkim i mogła za to spotkać kara moje dzieci), chcąc uchronić je przed "potępieniem" jadłam zepsute, spleśniałe rzeczy (cud, że nic mi się nie stało). Kiedy jechałam do rodziców w odwiedziny (oni mieszkają w domu jednorodzinnym) potrafiłam... grzebać w kuble na śmieci (stojącym przed domem), żeby sprawdzić czy żadne jedzenie nie zostało wyrzucone. Wyjmowałam resztki w stanie rozkładu z zamiarem zjedzenia tego...;/ Na szczęście za każdym razem ktoś z rodziny mnie powstrzymywał przed tym. W wirze kar upłynęły najlepsze lata mojego życia... Każdy wyjazd, impreza, jakakolwiek przyjemność była mi bezlitośnie odbierana przez tego cholernego pasożyta-"kontrolera mojego szczęścia". Chodziłam na terapię, rozmawiałam z księżmi, z wieloma osobami, wyszłam z tego kryzysu, który opisałam powyżej. Nadal jednak jestem chora na nerwicę natręctw. Z wiekiem zmienia się trochę ich treść. Schemat jest jednak ten sam: nakaz/zakaz- poczucie winy-kara. Karą zawsze jest odebranie sobie tego co miłe, fajne, na czym mi zależy... Obsesyjnie myję ręcę, nie dość, że cierpię na atopowe zapalenie skóry (przez co jest ona wysuszona i popękana) to dodatkowo myję ręcę kilkadziesiąt razy dziennie. Boję się obsesyjnie, że mogę czymś zarazić moje narządy rodne (i w ten sposób mieć kłopoty z ciążą), przed wzięciem prysznica kilka- lub kilkanaście razy myję ręcę, żeby nie przenieść jakiś zarazków, musze mieć sterylnie czyste ręcę kiedy ubieram bielizne, ręcznik, kąpielowy, który spadnie na podłoge jest nie do użytku. Mam natrętne myśli o treści religijnej, boję się Boga. Nie chodzę jednak do spowiedzi bo jestem skrupulantką i wyolbrzymiam swoje grzechy, mam obsesje, że spowiedź jest nieważna itd.Mam bluźniercze, nieprzyzwoite myśli w kościele, podczas modlitwy, na widok obrazków świętych. Mam kłopoty z myciem swojego ciała, gdyż "każdy niewłaściwy dotyk" uważam za onanizowanie się... Moje życie składa się z zakazów i nakazów, ciągle coś muszę lub czegoś mi nie wolno... NIE WIEM CO ZNACZY SŁOWO "WOLNOŚĆ"... Jestem tym "balastem" obłożona z każdej strony, zawładnął każdą sferą mojego życia. Decyduje za mnie, "kieruje mną" mimo, że ja tego nie chcę. Jestem marionetką w ręku potwora (którego poniekąd sama wyhodowałam w sobie)
  3. Doskonale Cię rozumiem. Poczucie winy w naszej dolegliwości to chleb powszedni. Ja miałam taką fazę, że jak szłam ulicą zbierałam wszystkie foliowe worki leżące na chodniku, żeby nikt się nie poślizgnął Twoje natręctwa świadczą, że jesteś wrażliwym człowiekiem. Tak sobie myślę, że jakby świat składał się tylko z takich wrażliwych ludzi jak my z nn to byłby zupełnie inny i dużo lepszy...
  4. Ja mam mieszane uczucia co do związków 2 osób z nn. Z jednej strony napewno ważne jest tu wzajemnie zrozumienie, które ma wartość terapeutyczną, a z drugiej strony w związku jedna osoba powinna być "tą silniejszą"... Czy w tym przypadku ważny jest dobór na zasadzie podobieństw czy przeciwieństw? Czy powinniśmy wiązać się z kimś o podobnym problemie czy z kimś kto nie cierpi tak samo, ale wykaże zrozumienie dla naszych "dziwactw"? Co o tym sądzicie? Powstaje jeszcze jeden problem w tym względzie-co z dziećmi osób z nn? Kiedy oboje rodzice chorują czy dziecko też nie bedzie bardziej narażone na tę przypadłość? Oczywiście to są moje osobiste rozważania i wszystkim parom z nn życzę jak najlepiej
  5. Ja też strasznie boję się Boga. Mam dwupłaszczyznowe myślenie, z jednej strony wiem, że jest dobry i miłosierny, a z drugiej wydaje mi się, że mnie karze i kontroluje. Staram się sobie tłumaczyć, że to tylko moja choroba, ale chyba to wszystko już za daleko zaszło, żebym zrozumiała, że się mylę. Nie wiem czy faktycznie jestem bardzo wierząca czy jestem aż tak bardzo przestraszona, że wierzę (obsesyjnie). Mam kłopoty z koncentracją w kościele, podczas modlitwy. Często na widok obrazków czy jakiś motywów religijnych pojawiają mi się w myślach bluźnierstwa, wyzwiska i nieprzyzwoite myśli. Ciągle siebie karzę za coś, mimo, iż wiem, że w ten sposób popełniam grzech pychy (brak wiary w miłosierdzie Boże i próba "odkupienia się" samemu, a przecież w Piśmie Świętym jest napisane "Nie ofiary oczekuję, a miłosierdzia"). Karząc się za wszelkie przewinienia i gnębiąc siebie samą dokonuję zamachu na swoją wolną wolę, grzeszę pychą, przyjmuję fałszywy obraz Boga i niszczę samą siebie. Aż tyle grzechów popełniam chcąc uciec przed innymi grzechami. ABSURD & BŁĘDNE KOŁO W tym miejscu się ironicznie zaśmiję
  6. Chciałabym nawiązać kontakt z ludźmi z Krakowa i okolic. Już trochę się orientuję na temat poradni, lekarzy itd. Chętnie się podzielę swoimi doświadczeniami. Może wspólnie uda się coś wymyślić...
×