Początkowo, analizując książkowe objawy depresji, mam chyba je wszystkie
Na pewno nastrój depresyjny, zero radości w moim życiu, brak nadziei, skrajny pesymizm, pustka emocjonalna,
do tego chce mi się spać na okrągło, nie mogę się wyspać. Mam problemy seksualne, brak chęci na seks.
Zarażam wszystkich wokół swoim złym nastrojem pesymizmem, coraz trudniej mi się pracuje.
Trwa to wszystko już od listopada – 8 miesięcy.
Niby żyję normalnie, chodzę do pracy, choć codzienne wstawanie jest ciężkie, z braku chęci pójścia do pracy/brak sensu w tym, z zaspania, choć śpię 8 godzin dziennie. W pracy staram się działać normlanie, prócz pesymistycznego podejścia do niektórych zadań jest raczej normlanie. Potrafię dobrze ukrywać swoje nastroje, nie lubię pokazywać moich problemów, choroby osobom mi dalekim, a więc w pracy.
Każdy tydzień wygląda tak samo, wracam do domu, coś jem (albo i nie), siadam przed komputerem, mija dzień, idę spać, wstaję do pracy...
Jestem nudna, kiedyś miałam wiele zainteresowań, mam/miałam 2 pasje którym oddawałam się bez opamiętania. Teraz mi się nie chce. Nie mam motywacji, nie mam siły, jestem ciągle zmęczona, smutna, ciągle nie ma czasu…
Znajomi się rozeszli, każdy w swoją stronę, skończyły się studia, weszłam w jakiś nowy etap życia, pojawiła się spora odpowiedzialność, praca.. Koleżanki powychodziły za mąż, „siedzą” w domach. Te bliższe, wyprowadziły się, więc nasze kontakty tez są ograniczone.
Siedzę więc tak cały tydzień i smucę się, myślę o tym jak jest źle, nudzę się, jestem nudna, beznadziejna
Co ciekawe, jestem w związku, za 4 miesiące nasz ślub. Przygotowania sprawiają mi radość, narzeczony jest wspaniałym człowiekiem, a ja zamęczam go swoimi pesymistycznymi wizjami. Nie wierzę w dobrą przyszłość, boję się, że nam nie wyjdzie.
On jest z innego miasta – tam pracuje, mieszka z rodziną. Ja z innego i tu to samo. Nie mamy własnego lokum, a ceny mieszkań to kolejny powód do narzekań, do podłego nastroju, pesymistycznych wizji braku mieszkania, braku możliwości zbudowania rodziny.
Dojazdy nie wchodzą w grę, mieszkanie u rodziców także. Ktoś z nas musi poświęcić swoją pracę i znaleźć inną we wspólnym mieście. Oczywiście nie wierzę, że znajdę, nie ma pracy… Nie wierzę w siebie.
Przez to zaczynam wątpić w sens naszego związku, boję się, że to nie ma sensu, że nam się nie powiedzie..
Ciągle się martwię, nie uśmiecham się, nie widzę przyszłości, czuję jakby moje życie dobiegało końca. Fizycznie czuję się zmęczona, obolała, stara…. (mam 25 lat i ponoć jestem bardzo ładną kobietą).
Zamęczam moim narzekaniem rodzinę, narzeczonego. Płaczę, przez to denerwuję ich, nasze relacje stają się gorsze….
Pozory mylą. Ogólnie staram się dbać o siebie, choć ciężko mi to idzie, gdy już mam ciekawe towarzystwo śmieję się, jestem zdrowa.
Jednak jest problem, czuję problem, wiem, że to nie jest przejściowy „dołek”.
Jak sobie pomóc??