Skocz do zawartości
Nerwica.com

po prostu ja*

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

Osiągnięcia po prostu ja*

  1. po prostu ja*

    Życiowy przegryw

    Zapewne już tego nie czytasz, ale zostawię wiadomość i tak. Może komuś innemu się kiedyś przyda. Myślę, że w sytaucji takiej jak ta powinieneś poszukać pomocy u innych ludzi, u organizacji. Tak jak mówiłeś człowiekowi trudno funkcjonować, gdy doświadcza samotności. Gdy traktujemy innych na równi, szanujemy to co reprezentują swoją osobą, prędzej czy później znajdziemy kogoś, z kim będzie można porozmawiać, bądź nawet zbudować jakąś relację. Samo siedzenie i rozpamiętywanie zła nie zmieni naszego życia. Do tego potrzeba jeszcze konkretnych kroków, postanowienia, że tym razem zmienimy tę konkretną rzecz (konkretu! :) tak tak, wiem, że się powtarzam), ustalenia sobie jakiegoś nawet "krótkodystansowego" planu i pracy nad sobą. Pracy, która pozwoli przemienić się w osobę jaką chcielibyśmy być. Nie mówię, że od razu się uda albo że jesteś beznadziejny, gdy jesteś w stanie temu podołać. Mówię, że jeżeli potrzebujesz zmiany to musi ona nastąpić w Tobie. Ale potrzebujesz też, albo przede wszystkim osoby, która będzie obok Ciebie. Kogoś bliskiego, kto Cię wysłucha i po prostu da Ci swój czas i swoją obecność. Albo grupy zrzeszającej ludzi, którzy są po to, by wspierać. To Ty kierujesz swoim życiem i czasem jaki został Ci dany. Nie wiemy, kiedy nasz czas się skończy, więc warto przeżyć go dobrze. I dlatego też warto zawalczyć o swoje życie. Twoje historie ze snami przypomniały mi moje. Pozwól jednak, że najpierw opowiem trochę o sobie. Jako że w podstawówce byłam trochę inna i strachliwa, nie przebywałam w gronie tych "fajnych i lubianych". Można powiedzieć, że byłam w gronie tych "odrzuconych". Może faktycznie się ze mnie naśmiewali i nie lubili mnie. Taki już urok tego wieku. Ale to nauczyło mnie, że nie chcę, by ktokolwiek czuł się w taki sam sposób jak ja. Dzięki doświadczeniu odrzucenia, byłam w stanie zrozumieć jak czuje się taka osoba. I dzięki temu mogłam nawiązać naprawdę wartościowe relacje. Bo gdy jeszcze jesteś w szkole, w końcu zauważasz "wyrzutków". A z czasem, gdy się przełamiesz i zaczniesz rozmawiać, okazuje się, że nie wszyscy wyrzutkowie są tak beznadziejni jakbyś myślał. Wielu z nich jest inteligentnych i zabawnych, tylko po prostu potrzebują kogoś, kto zwróci na nich uwagę, nie będzie ciągle oceniał i z nimi porozmawia. Tak zwyczajnie, jak człowiek z człowiekiem. Nie każdy jednak wychodzi w ten sposób z przykrych doświadczeń. Jeśli brakuje wsparcia w rodzinie, rodzicach, ludziach dookoła przy których wiesz, że masz wartość i godność bez względu na to kim jesteś i co zrobisz, to w pewnym momencie zaczynasz poszukiwać tej wartości w oczach innych. A gdy jej nie otrzymujesz, naturalnym odruchem staje się poniżenie tych dookoła, by samemu się dowartościować. Nie mówię, że tak było z Tobą. Mówię jak bywa w całokształcie tego co zaobserwowałam u siebie i innych. Poniżanie ludzi nie jest rozwiązaniem, bo raniąc ich stwarzamy nowe potwory, które będą ranić kolejnych. I jak w zamkniętym kole, cykl się powtarza. Kiedyś zdarzyła mi się pewna sytuacja. Byłam na wyjeździe, gdzie w zasadzie rozmawiałam właściwie tylko z jedną dziewczyną na cały turnus. Nie jestem może najpiękniejsza, a i w tamtym czasie nie dbałam bardzo o swój wygląd, więc biorąc pod uwagę, że ludzie oceniają innych w pierwszych sekundach właśnie po wyglądzie, zapewne domyślasz się jak wyglądała moja sytuacja :) Nie przełamywałam barier, by z kimś porozmawiać, nie błyskałam też zabawnymi uwagami ani żartami, bo któż by chciał ich słuchać? Zaczęłam się izolować. Od wszystkiego i wszystkich. Powstała jakby bańka wokół mnie. Byłam ja i reszta ludzi, ja i reszta wspólnoty, ja i cały radosny wyjazd. Nie mam co prawda wielu dobrych wspomnień z tamtego czasu, ale jedna rzecz zmieniła całe moje podejście do tej obrzydliwej, radosnej gawiedzi, której szczerze nie cierpiałam. Jednej nocy miałam sen - taki, jaki każdy człowiek w pewnym momencie swojego życia miał. Trwała wojna. Biegałam między pociskami, kryłam się i przyglądałam temu, jak po kolei ginęły wszystkie drogie mi osoby. Umarli moi przyjaciele, rodzina, ludzie których znałam. Każdej śmierci byłam świadoma, a wszystko było strasznie realne. Przycupnęłam za wielką metalową blachą, w którą uderzały pociski, widziałam jak ginęli ludzie z mojego wyjazdu, a na moich kolanach umierała ta jedna koleżanka, z którą rozmawiałam. W tamtym momencie zaczęłam błagać, prosić samego Boga, żeby cofnął czas i pozwolił mi wszystko naprawić - te głupie relacje z ludźmi, to, że ich tak nienawidziłam. Wiedziałam, że to nic nie pomoże, bo czasu nie da się cofnąć. I w tym momencie się obudziłam. Ogarniacie? XD Cała zapłakana, z poduszką mokrą od łez. Nie pamiętałam poszczególnych śmierci wszystkich, ale w dziwny sposób po przebudzeniu byłam świadoma, że każdy, dosłownie każdy z tego turnusu został zabity. Z ręką na sercu, nigdy w życiu tak się nie cieszyłam na widok człowieka! I nie byłam tak zszokowana, że tu jest wszystko tak jak było - po staremu, nic się nie zmieniło. Przez pewien czas nawet do mnie nie docierało, że oni żyją. Wszyscy żyją, a nawet z humorem mówią, że za 10 minut pierwszy punkt programu i że prawie zaspałam. Dłuższą chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z tego wszystkiego. Możecie się śmiać, ale ten sen był tak realny, że początkowo nie wierzyłam, że całego ludobójstwa po prostu nie było. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bezgranicznie szczęśliwa byłam, że ci denerwujący ludzie nadal żyją! Ta sytuacja oczywiście jest zupełnie inna niż sny apokaliptyczne, po których masz świetny humor, bo ludzkość wyginęła, ale mimo wszystko.. tak mi się przypomniało. Zmieniłam w tamtym momencie swoje nastawienie do ludzi. I chociaż może nie z każdym się zaznajomiłam, to i tak byłam wdzięczna za to, że istnieją. Za to, że po prostu są. Ta sytuacja nauczyła mnie doceniać obecność ludzi wokół mnie. Dodatkowo zauważyłam, że warto wypracowywać w sobie postawę traktowania innych ludzi tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Brzmi jak utraty frazes. Ale to właśnie przez tę staroświecką radę zjednujemy sobie ludzi, bez względu na to w jakich czasach żyjemy. I nie ważne ile mamy lat, nigdy nie jest za późno, by zacząć się zmieniać. Ja mogę powiedzieć tyle, że moje życie jest puste, a relacje nieuporządkowane, dopóki nie oddam ich Bogu. Jestem osobą wierzącą i tak czy siak, dla części ludzi będę tą "słabą wersją człowieka, który wierzy w bajki". Ale wiecie, jeśli czucie, że się naprawdę żyje, wypełnienie wewnętrznej pustki, bycie szczęśliwym każdego dnia, możliwość doświadczenia przebaczenia, posiadanie Przyjaciela oraz odnalezienie celu i sensu w życiu oznacza bycie słabiakiem, to chyba chcę nim zostać :) Zresztą Bóg nie wejdzie w Twoje życie z butami, dopóki sam go nie zaprosisz. Nie mówię, że jeśli masz depresję i problemy natury opisanej przez autora posta, to powinieneś omijać specialistów, którzy właśnie po to są, aby Ci pomóc. Oni są ważni, tak samo jak leki, jeżeli Twój stan to już nie tylko uczucie wewnętrznej pustki, ale prawdziwa depresja. Mówię tylko, że jeżeli masz dzisiaj już dość albo właśnie szukasz sensu w tym całym natłoku wydarzeń i właśnie zawędrowałeś do tego komentarza, to warto zwrócić się do Tego na górze :) Podeślę kilka słów kogoś, kto jest mądrzejszy niż ja. Może ktoś kiedyś na tym skorzysta, a może mój tasiemiec pozostanie nieprzeczytany do końca istnienia tej strony. Tak czy siak, wiedz że jesteś ważny, potrzebny na tym świecie i że kocha Cię sam Bóg - a to już trzy osoby! :D Noo, i pamiętaj, że zza drugiej strony monitora modli się za Ciebie taki jeden katoświr od dziwnych snów :P https://m.youtube.com/watch?v=vSMJaEyOjaM
×