Witam wszystkich!
Podczytuję Was już od jakiegoś czasu, a teraz postanowiłam opisać swoją nerwicową historię i zmagania.
Zaczęło się w 2007 r. od ataku w nocy, oczywiście wtedy nie wiedziałam że to atak paniki, kołatanie serca, duszności i ogromny lęk że zaraz umrę. Wezwaliśmy z moim narzeczonym pogotowie, ostałam jakieś uspokajacze. Było strasznie. Poźniej bałam się każdego wieczoru powtórki z rozrywki. Nawet nie zostawałam w domu sama na noc. Przebadałam się na chyba wszystko co możliwe aby wykluczyć chorobę somatyczną. Lęk był cały czas ze mną. Przeszłam leczenie lekiem antydepresyjnym, pomagałam sobie hydroksyzyną. Przez jakiś czas było lepiej.
W 2010 r. zaszłam w ciążę (planowaną, leki wcześniej odstawiłam). Było w miarę ok, przez okres ciąży wzięłam może z 5 razy hydro. Po urodzeniu córeczki (2011 r.) okazało się że lekarze wykryli u mnie złośliwy nowotwór. Córcia miała wtedy 2 tygodnie. Leczyłam się długo, 2,5 roku łącznie z przeszczepem. Ten czas leczenia byłam na Mozarinie (escitalopram), pomagał w miarę choć ataki się zdarzały.
Rok po zakończeniu leczenia wróciłam do pracy, teraz cały czas pracuję. Bywają lepsze i gorsze okresy, w tych gorszych raz nawet karetka była w pracy :( Lekarz zmienił lek na Anafranil, ale brałam go małe dawki, wspomagająco doraźnie Alprox.
Teraz mam właśnie taki gorszy okres. Mam brać większe dawki Anafranilu, w razie potrzeby ratować się Alproxem. Ale jest mi teraz jakoś tak źle i smutno. Ataki wyczerpują mnie fizycznie i psychicznie. Czy już tak będzie do końca życia?