wiecie z wami jakoś mi raźniej jak sobie pomyśle że tyle nas jest i wszyscy mamy podobne myśli to znaczy że one muszą być chore!!! że tak naprawdę do nas nie należą, że nie jest naszą wolą mieć je w głowie, a tylko my rozumiemy jak trudno się ich pozbyć. ale można i to jest najważniejsze!
wiecie, ja kilka miesięcy temu czułam się bardzo dobrze, brałam mniejszą dawkę i w ogóle sama ze sobą sobie radziłam. Potem wszystko się pogorszyło i to bardzo. matura- próbna potem faktyczna i stres z tym zwiazany objawił się w formie natręctw. Bo ja ogólnie mam tak że jak następuje jakaś zmiana sytuacji, np. szkoła-szkoła-szkoła- nagle wakacje - to ja się czuję gorzej, albo jak się stresuje czymś- nawet podświadomie- to też tak mam.
a teraz też nie jest zbyt dobrze- odmawiam pewnie ok. 50 zdrowasiek dziennie- czyli jest źle i oczywiście ten niepokój okropny i poczucie winy. a mam też tak że jak czuje ten niepokój że nadchodzi jakaś myśl to czasem sama ustalam sobie jakąś "dawkę", np. 1 zdrowaśke i to odprawiam. a najgorsze jest to że wszystko obarczone jest takimi warunkami jak np. że komuś z bliskich źle życzę, czy że coś ma się im stać, lub że niby coś innego z Bogiem związanego, np. że mu niby obiecuje że ileś tam czegoś odmówie i tak zbierają się różne rzeczy.
A jestem osobą głęboko wierzącą.
No ale dużo fajnych rzeczy piszecie jak z tym walczyć. ja próbowałam różnych metod- lepszych i gorszych, ale najlepiej skutkuje całkowite odstawienie natrętnych czynności- nawet jak przyjdzie myśl nie poddawać się jej tylko pomyśleć o czymś innym i oddać wszystko Bogu i Matce Najświętszej.
W najgorszych momentach pomaga mi myśl że Bóg widzi wszystko, nie tylko to co robię, ale wie co jest naprawdę we mnie i zna moją chorobę- widocznie ma w tym wszystkim jakiś plan :)