Cześć wszystkim.
Od zawsze byłam osobą, która nie była ani bardzo cicha, ani towarzyska. Niestety z wiekiem ten problem się pogłębia i idzie w tą bardziej ciężką stronę. Im jestem starsza tym bardziej również brak mi pewności siebie i to mnie przeraża. Nie uważam, że jestem jakaś brzydka, ale gdy widzę dziewczyny, które są ładne czuję się od nich gorsza. Nie potrafię również zaakceptować tego, że ludzie postrzegają mnie jako cichą i nieśmiałą, chociaż zdaję sobie sprawę, że jest to trochę prawda. Jestem dzieckiem DDD, żyjącym z jednym rodzicem przez kilka lat praktycznie w ciszy. Moja mama to totalna małomówna osoba, rzadko rozmawiamy, próbowałam to zmienić chodząc z nią na terapię jednak zmiany nie ma. Bardzo dużo nie ma jej w domu, chodzi własnymi ścieżkami. Czuję się jak asteroida w kosmosie - wolna, samotna, przez nikogo nie kontrolowana. Na początku nie sprawiało mi to problemu, lecz po takim czasie coraz bardziej mnie to uwiera i dusi, czuję, że coś we mnie drga.
W związku z moją osobowością zauważam kolejne problemy. Pojawiają się często gdy jestem wśród ludzi, szczególnie gdy jestem z kimś bardziej towarzyskim. Mój chłopak jest całkiem inny niż ja. Potrafi jakoś wejść w towarzystwo. Szczególny dyskomfort odczuwam gdy on rozmawia z jakąś nową dziewczyną/ starą znajomą, dobrze się bawią, patrzy się na nie, a ja siedzę obok. Czasem próbuję coś dopowiedzieć do rozmowy, ale zazwyczaj mój głos jest zagłuszony. Odczuwam wtedy tylko zazdrość, ból, a moje poczucie wartości spada do minimum, wiecznie w takich sytuacjach odczuwam, że nie jestem wystarczająco dobra, a to mnie paraliżuje. Gdy zostaję w takich momentach sama to nie wiem co ze sobą zrobić. Czuję strach. Z jednej strony chciałabym z kimś porozmawiać, ale wtedy pojawiają się myśli, że ja nie umiem rozmawiać, jestem cicha i niby o czym. Poza tym zdaję sobie sprawę, że widać to po mnie. Gdy już z kimś rozmawiam to spina mi się twarz, uśmiecham się i jestem w tym strasznie spięta. No i zazwyczaj kończy się na tym, że zostaję z telefonem w dłoni, wcale nie daje mi to ulgi, bo wiem w jakim punkcie stoję. Nie chce nikomu psuć zabawy więc staram się jak najbardziej kamuflować mój wewnętrzny ból, ale czasem jest to bardzo ciężkie i czasem zdarza mi się wylać negatywne emocje na chłopaka, jest mi później głupio bo wiem, że to tylko pogarsza naszą relację.
Widzę, że cały czas szukam jakiejś podpory, jakbym sama nie potrafiła być. Jakbym potrzebowała kogoś kto mnie poprowadzi za rączkę i z jednej strony zdaję sobie sprawę, że nikt nie ma takiego obowiązku, ale odczuwam krzywdę gdy kogoś nie ma. Gdy ktoś mnie zostawia czuję się sparaliżowana. Nie wiem jak sobie z tym radzić, powoli nie daje mi to żyć, nie chce wiecznie trzymać kogoś za spódnicę.
Od roku chodziłam do psychologa jednak nic się nie poprawia. Zastanawiam się co dalej. Myślałam nad terapią grupową, ale tego też się boję. Co robić, czy ktoś tak miał?